z felietonu 20 z „Makutryny”, 11/III/03
Zdalny kurs portugalskiego (z wymową brazylijską).
Obsługa klawiatury, akcenty i dwukropki:

Andrzej Solecki, Florianópolis, SC, Brazylia

Na dnie z honorem lec

Opowiedział mi Wojtek Kubalewski o zdarzeniu, które przegapiłem w wiadomościach. Jednodniowa akcja The Virtual March on Washington, „Wirtualny Marsz na Waszyngton” czyli ponad milion telefonów i faksów do Senatu i Białego Domu w osiem czwartkowych godzin, dnia 26/II/03. Średnio dwa telefony na minutę na każdy istotny numer.

Dziwnie znajomo mi to zabrzmiało.

Było to w 1979 roku. Mój pierwszy rok w Brasílii i pierwszy duży strajk studencki. Pochody i demonstracje, na uczelni i w pobliżu. Rozsądne wymogi przemieszane z żądaniami, by prezydent i ministrowie poddali się do dymisji, dobrowolnie poszli do więzienia i wyznali wszystko o kontach w Szwajcarii. Coś jakby wykład z fizyki cząstek elementarnych w jednej sali ze spektaklem opery buffo.

Łapię na jednym z tysiaca ichnich zebrań czołówkę strajkową i mówię: „chcecie wygrać?” „Chcemy i wygramy i skończymy z opresją człowieka przez człowieka i brutalnym imperializmem …” Na co ja: „Gratulacje, sam Jezus Chrystus nie powstydziłby się rozległości programu. Ja mam dla was coś znacznie mniejszego. Ale też ma swój urok. Za trzy dni Ministerstwo Oświaty zaproponuje wam negocjacje. Chcecie?” Zaciekawiło ich to na chwilę.

Wyjaśniłem im plan. Przy wejściu do Ministerstwa jest zatłoczony pokoik z telefonistkami. Źle płatne, upokorzane, przepracowane. W ciągu godziny rozmowy w czasie przerwy obiadowej (słuchając, nie gadając) zaprzyjaźnicie się. Za dwie godziny dostaniecie pełną listę telefonów Ministerstwa, łącznie z najbardziej zastrzeżonymi telefonami pana Ministra (ozdóbki politycznej) i Secretário Executivo (vice-ministra, prawdziwego ośrodka władzy). W tym czasie wasze ekipy wykupują w całym mieście żetony telefoniczne. Wieczorem zaczynacie rozdawać setkom studentów papierki. Na papierkach losowo przesortowane zestawy z pięciu numerami telefonów. I jutro studenci zaczynają dzwonić od punktualnie ósmej rano. Widzi telefon publiczny, chwyta za słuchawkę, wrzuca żeton i zawsze uprzejmie pyta czy rozmówca mógłby przekazać prośbę szefowi, by on przekazał prośbę panu Ministrowi, że dobrze by było przedyskutować z Komitetem Strajkowym program rokowań. I czy oni mają jakieś sugestie w sprawie programu studentów.

Następnego dnia urząd telefoniczny przeprogramuje system i z publicznych telefonów nie będzie połączenia do Ministerstwa. Ale każdy student już załatwi sobie dojście do jakiegoś urzędu, skąd odstrzeli przynajmniej jeden równie uprzejmy i rzeczowy telefon. Wieczorem w telewizji któryś z ministrów – może od administracji publicznej – powiadomi ludność Brasílii o straszliwych karach dla każdego kto pozwoli na nieupoważnione rozmowy z telefonu służbowego, przypuszczalnie poćwiartkowanie i przepadek mienia. Dlatego trzeciego dnia wszyscy dzwonią z telefonów cioci, narzeczonej, z własnego. Oczywiście policja sporządzi listę tych numerów ale oczywiście lista będzie tak długa, że lektura jej zajmie parę lat. Zresztą, po trzecim dniu w Ministerstwie będzie nastrój buntu na pokładzie i urzędnicy trzymając ministra za ucho zaciągną go na rokowania.

W oczach paru wśród zgromadzonych zaczynało coś zabawnego błyskać i przyznawali, że ci Polacy nie są tacy głupi. Ale bardziej doświadczeni towarzysze walk szybko się opamiętali i odzyskali inicjatywę. Może to i racja, że doszłoby do jakichś negocjacji, ale to bardzo mało warte. W ten sposób nigdy byśmy nie zwalczyli północnoamerykańskiego imperializmu i nie wprowadzili rządów pracującego ludu. I takie burżuazyjne rozwiązanie pomija problem naszych kubańskich braci w ich nierównej lecz słusznej walce.

Nie był to pierwszy raz w życiu gdy musiałem zastanowić się: co jest gorsze dla świata, podgniła prawica czy skretyniała lewica? To ważne pytanie polityczne. Niestety, do dziś nie znam poprawnej odpowiedzi.


z felietonu 6 z „Makutryny”, 19/XI/02

Brodate żaby

Tym razem nie straszono nadmiernie brodatą żabą i wybory przeszły dla Luli bezboleśnie. Nie, te hece z zadrapaniami i czadami i pomyłkami przy dziurawieniu to naprawdę nie było tutaj. Więcej powiem: trzydziestu urzędników z Florydy przebrało się za obserwatorów filipińskich, by zobaczyć jak to się robi. Traktowali to tak poważnie, że przed przylotem do Rio de Janeiro nauczyli się języka. Malajskiego.

Ale w CNN nie wspomnieli, że to było w pełni elektroniczne, udane i szybkie. Bo i po co nudzić swych obywateli historyjkami o tym zakątku świata mającym 8,5 miliona km2.

Słucham? Historia 41 tysięcy negatywnych głosów upychanych na konto Luli? No tak, to jest coś, czego demokracje zachodnie muszą nauczyć się od Brazylii. Spokojne dojście do urny, łatwe głosowanie - a potem na początku sumowania głosów, w samej stolicy kraju, wrzuca się zwycięzcy świnkę z minus 41.000 głosami. Niestety ten minus przez pożałowania godny błąd rządowych crackerów pojawił się na ekranie i trzeba było wyłączyć światło. A już tak dobrze żarło.

Z tą żabą to stara historia. Jak coś jest człowiekowi nie w smak to i u nas mówi, że „musi to przełknąć”. Ale nie mówi co. A Brazylijczyk mówi tenho que engulhir esse sapo, czyli muszę przełknąć tę żabę.

Przez długie lata były tu dwie gwiazdy na lewicy i jak każdy student nauk politycznych wie, podstawowym zadaniem odpowiedzialnego lewicowca jest wytłukiwanie nieodpowiednich lewicowców. Leonel Brizola był lewicowcem z długą tradycją, jeszcze z Mezopotamii i wiele razy starał się być prezydentem. Niestety miał jedną wadę. Jak zaczynał mówić to kończył po trzech dniach. Lecz tutaj wszyscy znają słowotok prezydenta Castro i było jasne, że lewicowy prezydent będzie musiał odwiedzić Castro i zaprosić Castro, odwiedzić Castro i zaprosić Castro, a potem jeszcze klina klinem. Z obawy przed zagadaniem się dwóch prezydentów na śmierć nigdy Brizoli prezydentem nie wybrano.

Pewnego razu Brizola musiał pogodzić się z Lulą w postępowym pakcie lewicowym. Ustalono nawet, że pojawi się z nim na trybunie trzymając go za robotniczą rączkę. Mogło to mu zepsuć cerę, bo jak państwo pamiętają, intensywne lewicowe całusy z brodatymi towarzyszami ścierają z twarzy francuskie kremy. Widząc, że pakt jest nieuchronny Brizola przyznał ze smutkiem dziennikarzom, że będzie musiał engulhir esse sapo barbudo czyli przełknąć tę brodatą żabę. Brodata żaba okropnie się ucieszyła i nawet dała publiczny wyraz swym uczuciom.

Ale w tym roku wyborcy zostawili w sarkofagach swoich starożytnych polityków i Luli luźno biegało poparcie czy odparcie Brizoli (który startując na senatora w stanie Rio de Janeiro zajął zaszczytne szóste ośmioprocentowe miejsce) ale na wszelki wypadek broda została przystrzyżona. No i zobaczymy czy Bush przełknie żabę z krótką brodą czy też oznajmi, że my wszyscy jesteśmy z Osi Zła. Até logo.


Rzeczpospolita uczy mnie Brazylii

Na początku października poczyniłem na użytek przyjaciół parę komentarzy dotyczących artykułu: Czwarte podejście Luli" (Rzeczpospolita z 5/X/02) Małgorzaty Tryc-Ostrowskiej. Później także inni przyjaciele i znajomi wykazali zainteresowanie ostatnimi wydarzeniami z Brazylii i dlatego wybrałem wygodne dla mnie wyjście przepisując to co napisałem. Jest tu nieco poprawek językowych a także sporo uzupełnienień wynikłych z „drugiej dozy” pytań, z drugiej tury wyborów i z paru otrzymanych komentarzy do komentarzy. Przepraszam, polskie słowo „feedback” nie przeciska mi się przez gardło.

Mam szczerą nadzieję, że nie popełniam zbrodni literackiej cytując zbyt długie fragmenty rzeczonego artykułu bez pisemnego zezwolenia Autorki czy Redakcji.

Starałem się ograniczyć ilość cytatów – i przez to także ilość poruszanych aspektów brazylijskiej rzeczywistości. Nie chcę książką odpowiadać na artykuł, chcę jedynie dopomóc zainteresowanym połapać się w kaszce mannie etykietek i nazwisk. Cytowanych fragmentów nie opatruję uroczystymi wstępami, ot, cytuję „jak leci”.
[...] perspektywa, że prezydentem największego kraju Ameryki Łacińskiej zostanie były związkowiec, przeraziła inwestorów i zachwiała gospodarką.
Gwałtowność wahań w obie strony tych wskaźników ekonomicznych, które zależą głównie od rządu federalnego sugeruje mi, że to nie było przerażenie inwestorów lecz planowany sabotaż, by wystraszyć własne społeczeństwo. Przy innych wyborach prezydenckich przed 8 laty dla przyhamowania Luli pojawił się w tv pan Amato, rzecznik przemysłowców i oświadczył, że jeśli Lula wygra to 800.000 przedsiębiorców wyjedzie z Brazylii. Ich przeznaczenia nie podał, ale zapowiedź wystarczyła. Społeczeństwo zostało sprawnie zastraszone.

Skąd moje przekonanie, że rząd jest w to zamieszany? Proszę pamiętać, że choć masę swego patrymonium rząd „sprzedał” czy oddał za obietnicę płacenia kiedyś, to na mocy istniejących praw i przepisów ciągle ma decydujący głos w prowadzeniu prawie całej gospodarki.

Drobna uwaga o terminach technicznych. Inwestor inwestuje? Dokonuje inwestycji? Coś materialnego rośnie dzięki jego pieniądzom. Lub niematerialnego, pomysły i hipotezy szybują w mózgach czy komputerach … Jeśli nic podobnego nie dzieje się, to może inny termin byłby stosowny? Lecz gdybym był spekulantem czy lichwiarzem, z pewnością podobałoby mi się, że mnie mają za inwestora.
Czy nagły wzrost popularności Luli to dowód, że Brazylijczycy (a może mieszkańcy całego regionu) wolą niepewną przyszłość od neoliberalnych reform?
Nie widzę „nagłego wzrostu popularności”. Nawet najbardziej zakłamane zródła przyznawały, że ma on od dobrych 12 lat systematycznie ponad 30% preferencji społeczeństwa. Uczciwsze źródła poprawiłyby to na 40% lub trochę więcej.

Dodatkowe 10%, które dostaje teraz to moim zdaniem nie tyle wyraz jego powiększającej się popularności lecz zrezygnowane odrzucenie innych ugrupowań. Po 8 latach rządów Fernando Henrique, posiadanie zwiazków z FHC czy jego poparcie to pocałunek śmierci – a prawie wszyscy znani politycy z tzw. liberałów, z centrum i z prawicy są w tej sytuacji.
Tą drogą podążała wychwalana przez międzynarodowe instytucje finansowe Argentyna. Jej bankructwo, eksplozja społeczna, jaka mu towarzyszyła, śmiertelnie wystraszyły Brazylijczyków.
Kompletna bzdura.

Rozsądniejsi Brazylijczycy smucili się losem Argentyńczyków, przyznając, że owi przez lata dążyli do takiego finału. Nierozsądni wzruszali ramionami, że ci gringo zadzierali nosa i nie mieli ku temu powodów. Dla olbrzymiej masy Brazylijczyków przeniesienie się klubu Boca Juniors do Brazylii wywołałoby nieporównalnie większe wrażenie.
Gdy uwolnione peso spadało na łeb na szyję, drżeli o reala, którego stabilność także opierała się na parytecie wobec dolara.
Ciąg dalszy mitu o rzekomych super-kryzysach brazylijskich. Jest na świecie modna gra w Brazylię („grasz w Brazylię?” „Gram.” „Masz Brazylię?” „Mam.”), w którą wdała się spora część spekulantów zachodniego świata i zrzucają oni na Brazylię swoje odczucia i obawy, ale bez jakiejkolwiek wzajemności.

Słynne umowy z MFW czy pożyczki prawie nie docierają do świadomosci typowego Brazylijczyka, który jest kompletnie przekonany, że czy to sto milionów czy pięć miliardów to nie ma to najmniejszego znaczenia, bo to abstrakcyjny zapis rozgrywek między graczami giełd świata i w nijakich warunkach jakakolwiek część tych „pieniędzy” mogłaby dotrzeć do Brazylii. Wiadomo, że w najlepszym razie „finansuje” to przyszły eksport stąd, z którego to eksportu kraj niewiele ma. Władze nie podają wiarogodnych danych jaka część pieniędzy otrzymanych z eksportu idzie na spłatę starych długów i co to za długi.

Wąski lecz interesujący wgląd w tę kwestię daje wniknięcie w historię zadłużenia poczynionego przy zawieszaniu nad przesmykiem we Florianópolis 5 tysięcy ton żelaza, czyli przy budowie mostu Hercílio Luz. Ta mini-kopia Golden Gate Bridge jest całkiem ładna i slawna w tym kraju, ale … Bank z USA finansujący początek budowy splajtował, małe literki umowy o pożyczce ujawniły ciekawy warunek: stan SC okazał się żyrantem bankrupta no i koszt totalny budowy, odsetek i dodatków związanych z umową prawną wyniósł odpowiednik dwuletniego budżetu całego stanu wielkości 1/3 Polski. Zadłużenie zostało w końcu spłacone w 1978r. Aha, most oddano do użytku w 1926r.

Przypuszczam, że wysoka jakość usług prawniczych oferowanych przez USA to jeden z najważniejszych wkładów tego kraju do zachodniej cywilizacji.

Co do zysków firm eksportujących nie zawsze to jest zysk dla Brazylii, bo często wielcy eksporterzy nie są tak dokładnie Brazylijczykami. Albo często są dokładnie Brazylijczykami, ale tylko na papierze. Na papierze Brazylijczykami? Nie, na papierze właścicielami i wspólnikami firm.

Ale nawet jeśli zysk odlatuje w siną dal to przecież zostają podatki miejscowe oraz płace dla lokalnych pracowników? No, to zależy „od układów”. Istnieje tak głębokie przekonanie, że miejscowa filia zagranicznej firmy jest wielkim błogosławieństwem dla stanu czy município (powiatu?), że walcząc o przyciągnięcie do siebie owych filii oferuje się firmom zwolnienie od wszelakich podatków na bardzo długie okresy (np. 15 lat) albo tak zwane subsydia (co w praktyce często oznacza darowizny) terenów i usług.

Czy przynajmniej zmniejsza się w Brazylii bezrobocie? Owszem, ale przy tej okazji ujawnia się tyle skandali co do makabrycznych warunków pracy nastolatków i dzieci … Nie, wielkie firmy (które w wypadku dysput prawnych mają prawo do sądów osiadłych w Nowym Jorku) nie nadzorują pracy niewolniczej, która zdaje się wyjęta ze znanych opisów z dziewiętnastowiecznych dzieł klasyków ekonomii. Nie potrzebują. Kupują półprodukty, używane w swojej produkcji końcowej. Kupują produkty końcowe utrzymując fikcję, że to ich wyroby. A nader często (w czym celowała tzw. Zona Franca czyli strefa wolnocłowa z Manaus w stanie Amazonas) szmuglują do Brazylii części elektroniczne ze świata (USA, Tajwan, Korea), montują je na miejscu i mogą eksportować jako brazylijski produkt.

Oczywiście, im dziwniejsze operacje podatkowe i celne tym dalsze loty dla nieuczciwych rządzących.

Tak, świnie i kury z SC to inna historia, ale one jadą do Arabów a oni płacą pieniędzmi czy ropą naftową i biega to bardzo daleko od MFW. No i w ogóle ten stan to trochę inna cywilizacja.
Prezydent Fernando Henrique Cardoso, który dzięki zduszeniu hiperinflacji dwukrotnie wygrywał wybory,
Nie, tylko pierwsze wybory wygrał dzięki zlikwidowaniu hiperinflacji. Ściślej: zakończył ją Fernando Collor ale usuwanie go przez konkurencyjną ekipę i cała szopka z impeachment miała swój koszt. Inflacja wracała, FHC dodusił – ale po objęciu władzy zamiast pozwolić zdechnać zgniłym bankom co żerowały na inflacji a w braku inflacji dogorywały, uratował je prezentami rzędu 25 miliardów dolarów. Nic dziwnego, to przecież banki kupiły mu wybory.

Ponowny jego wybór (zmiana Konstytucji dla tego celu) to efekt ogólnego przygnębienia i braku widoku perspektyw. I technik rządzenia polegających na rozdawnictwie tego co trzeba było rozdać, żeby móc zażywać dodatkowych 4 lat prezydentury. Choć istnieje dwuizbowy parlament to FHC rządził jak dyktator, nigdy w Brazylii nie bylo tylu „dekretow prezydenckich”. Zadowolona z życia większość posłów federalnych i senatorów nie dostrzegała w tym jakiegokolwiek problemu.
otworzył Brazylię dla inwestorów zagranicznych i rozpoczął prywatyzację.
To dokonania poprzednika, Fernando Collor.
Czyż nie uczyniła tego także Argentyna? Tymczasem na oczach Brazylijczyków, którzy zawsze zazdrościli swym sąsiadom wysokiego standardu życia,
Olbrzymia większość Brazylijczyków nie miała najmniejszego pojęcia o standardzie życia w Argentynie. Zasadniczy kontakt między dwoma krajami miewał miejsce na tysiącach brazylijskich plaż tutejszym latem (od Bożego Narodzenia do karnawału) – Argentyna zalewała corocznie Brazylię milionami turystów. To byli ci, których nie stać było na Miami czy na Paryż. Ten obyczaj corocznych miesięcznych wakacji za granicą (nie do pomyślenia dla bogatszych przecież mieszkańców USA) chyba przyczynił się do ich kłopotów.

Lula [...] Zobowiązał się przestrzegać umowy zawartej przez Cardoso z Międzynarodowym Funduszem Walutowym.
:) Tak się składa, że przepytano go w serii zamkiętych dla publiczności spotkań z możnymi tego świata gdy odwiedził USA. Fakt, że te spotkania nastapiły był jasnym znakiem, że władze USA wiedzą, że tym razem może on dojść do prezydentury.
W amerykańskich mediach pojawiły się sugestie, że Brazylia Luli dołączy do osi zła. To oczywiście nonsens. Lula jest lewicowym populistą, a nie Saddamem Husajnem ani Fidelem Castro.
Mówienie o „lewicowym populiście” to inny oczywisty nonsens. To były działacz związkowy z historią konkretnych i udanych negocjacji i jego sugestie na ogół pochodzą od lewicujacych czy lewicowych ekonomistów skupionych wokół UNICAMP (Universidade Estadual de Campinas), jednego z najlepszych uniwersytetów na tym kontynencie.
Prezydent Cardoso uważa, że „transformacje, jakie przeszły brazylijska gospodarka i społeczeństwo, są zbyt głębokie, by nawet ktoś nienadążający za przemianami mógł je powstrzymać”. „Partia Pracujących sprawuje dziś władzę w kilku stanach. Zarządza nimi w sposób odpowiedzialny. Moim zdaniem, ma błędną wizję globalnego procesu ekonomicznego, ale nie są to ludzie, którzy podpalą dom, byle tylko ratować swój reżim” – powiedział w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej”.
Jak na człowieka, którego partia miała za kandydata ekonomistę Serra to mamy tu cudownie zrównoważone sformułowanie, no nie? Były i mocniejsze efekty. Rozsiewano wieści, że osobiscie FHC zamierza głosować na Lulę – ale jak mówiłem, tutaj poprarcie FHC tu pocałunek śmierci, PT oddaliło się jak tylko mogło od rzekomego przyjaciela Luli.

Co do podpalania domu, to wyobrażam sobie, że FHC nie zabawiał polskiej dziennikarki opowiadaniami jak dwie nieco skłócone grupki polityczne klasycznych polityków brazylijskich zawierając kolejny układ o częściowej i czasowej przyjaźni wyciepały trzecią grupkę? Ta trzecia, wykorzystując uprzednio ich wewnętrzne walki między szwagrami i kuzynami dotarła do rządu stanowego. Tak, ta trzecia grupka też nie ze szlachetnych metali zbudowana była, ale coś tam z nią polepszało się. Ale dwie pierwsze grupki (proszę zauważyć jak rozważnie i ostrożnie unikam tego sycylijskiego zwrotu, mówiącego o „mojej rodzinie”) odsunięte od koryta utrzymały się w innym strategicznym miejscu, we Władzach Ustawodawczych. Wyższa Izba, czyli Senat, w gruncie rzeczy zarządza rozdziałem dziatlików. I trzech senatorów z SC, wszyscy oni z cudownej unii dwóch pierwszych grupek, zdołało zablokować dopływ gotówki do władz stanu SC, starannie chromoląc efekty tego działania na życie urzędników, policjantów, śmieciarzy, nauczycieli …

Ówczesny rząd stanu ratował się jak mógł, drukował jakieś półlegalne obligacje i inne papierki, które żyją w prawnej otchłani. No to zjednoczona rodzinka łup! – i w imię praworządności i uczciwości dosoliła owemu rządowi obmierzłej konkurencji. W konsekwencji, Wielki Wódz Rodziny, pan Amin, wygrał kolejne wybory i był mi przez ostatnie 4 lata gubernatorem. Gdy machlojki ganiały po Senacie, FHC nie przejmował się „podpalaniem domu” czyli niszczeniem sytuacji ekonomicznej jednego z najbogatszych stanów federacji. Jakby to wyglądało gdyby wystąpił przeciw zjednoczonej grupie Amin & Co? Przecież byli jego sojusznikami w walce o dodatkowe 4 lata na fotelu prezydenckim. To by wykazało brak etyki w stosunkach handlowych.

Donoszę z niezmierną satysfakcją, że w drugiej turze wyborów nastąpił w wyborach lokalnych prawie cud. Pomimo zastraszania podległych mu urzędników, że stracą pracę jeśli nie włączą się w wysiłek propagandowy gubernatora Amina, pomimo zasypania ulic, łąk i lasów stanu obrazkami z miłym obliczem gubernatora, wygrał jego przeciwnik, otrzymawszy poparcie trzeciego konkurenta (z PT, któremu niewiele brakowało by być na drugiej pozycji). Nowość w SC – klasyczny i sympatyczny populista przegrywa wybory. Przewaga 19 tysięcy niechętnych mu głosów w stanie mającym prawie 4 miliony wyborców uczyni (przynajmniej na jakiś czas) moje życie wolnym od Amina.
Aby zobrazować ryzyko, jakie stanowi dla Brazylii Lula, wymyślono specjalny wskaźnik ekonomiczny – lulometr. Pokazuje on dewaluację reala, jaka może nastąpić, jeśli to właśnie szef Partii Pracujących wygra niedzielne wybory.
Pierwsze słyszę. Lulometr. Popytam ludzi. Ale chyba lepiej pytać o to w NYSE.

(W istocie, popytałem wówczas w wielu miejscach. Nikt nie słyszał o takim stworzeniu. Chyba FHC ćwiczył swoje dowcipy na ufnej dziennikarce. A ta, w braku lokalnych kontaktów, wzięła prezydenckie słowa za brazylijską rzeczywistość.)
Przedsmak tego, co może się stać w razie jego zwycięstwa, Brazylijczycy poczuli tydzień przed głosowaniem: ich waluta osiągnęła rekordowo niskie notowania (3,875 reala za dolara).
I wahania rzędu 5% dziennie w obie strony kontynuowały aż do drugiej tury wyborów. Takie zachowanie się wskaźnika ekonomicznego należy do ekonomii czy do parapsychologii??

Nawiasem, w owym czasie na deptaku we Floripie mogłem spokojniutko kupić dolary za 3,40 czy nieco więcej (to było bardzo płynne).
Nieśmiałe próby demontażu centralnie planowanej gospodarki państwowej podjęto w latach 80. Ale do roku 1990 prywatyzacja przyniosła państwu tylko 723 mln dolarów. Natomiast w latach 1990 – 94 sprywatyzowano 33 firmy za około 8,5 mld dolarów. Jako główna partia opozycji PT usiłowała torpedować te zapędy.
Mówią mi, że demontaż państwowych towarzystw telefonicznych przyniósł na papierze 15 miliardów dolarów, ale nie tylko nie dotarły one do Brazylii ale i nie zbiły one ani jednego centavo z zadłużenia zewnętrznego. Takie wirtualne płacenie.

Telefonów teraz w bród. Szczególnie komórek. Jakość usług coraz gorsza, ceny niewiarygodne.
Gdy objął władzę, zadbał o stworzenie ram prawnych gwarantujących ograniczenie roli państwa w gospodarce (konieczna była zmiana konstytucji z 1988 roku). Za jego rządów Kongres uchwalił ważne reformy wolnorynkowe, które m.in. znosiły państwowy monopol w sektorze energetycznym, transporcie i łączności.
Jest ogólną opinią, że zdumiewająca seria katastrof Petrobrás (ropa naftowa, wiercenia na otwartym morzu na głębokości 2 km) była sabotażem dla gwałtownego obniżenia ceny przedsiębiorstwa i sprzedania go Przyjaciołom Króliczka. Przedobrzyli z apetytem i ich Interes Tysiąclecia nie wypalił.
Podczas poprzednich kampanii Lula nie zwracał uwagi na wygląd, ubiór, mimikę ani swoje zachowanie. Gdy po raz pierwszy ubiegał się o urząd prezydenta, jego przeciwnicy kpili, że nie tylko nie skończył szkoły średniej i nie zna żadnego języka obcego, ale i nie potrafi posługiwać się sztućcami. Drwiono, że jego żona martwi się, czy zdoła umyć okna w pałacu prezydenckim.
W 1989r. Darcy Ribeiro, jeden z najbardziej znanych brazylijskich intelektualistów napisał niesłychanie ostry artykuł o przesądach klasowych, o pogardzie dla ludzi prostego pochodzenia zawartej w ówczesnych falach plotek i zniesławień. W tym roku odgrzebali ten artykuł, bo choć te świństwa nie krążą tak otwarcie jak kiedyś, to jednak stosunek bogatych do „roboli” nie zmienił się w ciągu 13 lat.
Teraz nikt nie opowiada takich rzeczy,
Opowiada, takie i inne. Mój spamowy mail był codziennym materialnym dowodem na to.
[...] a były przywódca metalowców nosi eleganckie garnitury i krawaty. Przystrzygł włosy. Poprawił dykcję. Nauczono go, jak należy zachowywać się przed kamerą, jak przechodzić od powagi do wesołości i odwrotnie, gdy wymaga tego sytuacja.
Nie rozumiem o co kobiecie chodzi. Czy dla zachowania autentyczności ex-robociarza nie powinien czesać się ani poprawiać dykcji? Skrajnie prawicowa Angela Amin, moja burmistrzka (i żona mojego gubernatora) miała ohydny głos i raptem poprawiła dykcje. (I z nową dykcją opowiada stare bajki dla ludu.) No i co z tego?

Przecież Lula od dobrych 20 lat jest zawodowym politykiem, więc jak ma się ubierać i czesać?
Kiedy w czerwcu Brazylia stanęła na krawędzi bankructwa, prezydent Cardoso wynegocjował z MFW pożyczkę w wysokości ponad 30 miliardów dolarów. Zrobił to w imieniu swego następcy, choć nie wiedział, kto nim będzie. 80 procent tej sumy zostanie wypłacone już za rządów nowego prezydenta.
Wypłacone komu? Brazylijczykom?
Lula [...] zapłaci wysoką cenę. Przez większość kadencji musi realizować politykę gospodarczą ustaloną przed wyborami, a na wprowadzanie w życie własnych pomysłów pozostanie mu niewiele czasu.
Święta i smutna prawda.
Mimo to umowa z MFW została zaaprobowana przez wszystkich kandydatów, którzy mają szanse na zwycięstwo. Zobowiązali się, że nie zmienią reguł gry.
A co mieli robić, wpisać się własnoręcznie do Osi Zła?
Inne hasła nie uległy zmianie. Oprócz wzrostu PKB o 5 procent rocznie priorytety stanowią utworzenie w ciągu czterech lat 10 milionów nowych miejsc pracy, ograniczenie czasu pracy z 44 do 40 godzin tygodniowo, podwojenie płacy minimalnej, przeprowadzenie szeroko zakrojonej reformy rolnej. Nie bardzo wiadomo, skąd Lula chce wziąć na to pieniądze. Brazylijski tygodnik „Veja” nazwał go z tego powodu Lulalicją i napisał, że taki plan można zrealizować tylko w Krainie Czarów.
FHC obiecywał podobnie, między innymi stworzenie 3 milionów miejsc pracy. Dziwne to, ale żaden kandydat nie mówi z jakiego drzewa będzie zbierać pieniążki.
To prawda. Cardoso też nie urodził się jako orędownik wolnego rynku. Był lewicowym socjologiem, wykładał w Paryżu i na uniwersytetach amerykańskich.
Dość typowa droga dla syna generała i wnuka gubernatora.
W jego akademickich pracach można znaleźć pełno odniesień do Marksa, Trockiego i Róży Luksemburg.
Czy to możliwe, że autorka artykułu była pierwszą od 20 lat czytelniczką Zebranych Dzieł FHC?
Światowy rozgłos przyniosła mu książka „Zależność a rozwój w Ameryce Łacińskiej”, w której krytykował wyzysk subkontynentu przez imperialistów.
Przepraszam, jaki rozgłos? Nawiasem, Sékou Touré też był wielkim poetą, dopóki był prezydentem.
Lula [...] Do wojskowych wygłosił nacjonalistyczne i antyamerykańskie przemówienie, które musiało przypaść im do gustu. Mówił, że na armię przeznacza się za mało pieniędzy, że Brazylia powinna być szanowana nie tylko za potęgę gospodarczą i technologiczną, ale także militarną, że siły zbrojne muszą być dobrze wyszkolone, a żołnierze jeść trzy razy dziennie.
W tej chwili straż graniczna w Acre działa po obiedzie do kolacji, bo wojsko nie ma jak zagwarantować posiłków swoim żołnierzom. A potem rozsiewają jeszcze wieść, że to Lula ma układ z handlarzami narkotyków.

Epilog

Czy zwycięstwo Luli jest przesądzone? Nie brak głosów, że przegra w drugiej turze, gdyż został zmuszony do zbyt wielu kompromisów i mówienia rzeczy, w które nie wierzy, przez co stracił wiarygodność. Inni zauważają, że do trzech poprzednich wyborów Lula przystępował również jako faworyt, a jednak przegrywał.

Część wyborców może się też przestraszyć spodziewanej reakcji rynku i gospodarki na jego wybór. W takim wypadku mogą w ostatniej chwili zdecydować się na to, co dobrze znają, czyli na przewidywalnego, chociaż nielubianego José Serrę, o którym Cardoso mówi, że był złym kandydatem, ale będzie dobrym prezydentem.
Wydaje się, że Serra nie będzie ani dobrym ani złym prezydentem. :)

Ale nie wykluczałbym możliwości, że będzie kimś ważnym w nowym rządzie Luli – kto wie czy nie ministrem? W ostatniej debacie prezydenckiej (gdy wszystkie prognozy zgodnie podawały wygraną Luli z ponad 60% głosów), przeciwnicy byli w miarę lealni i uczciwi. Serra podkreślił, że choć to Lulę oskarżano w 1989 o chętkę na porwanie oszczędności ludu to jego zwycięski przeciwnik, Fernando Collor, dokonał owej niegodziwości. Oboje objęli się czule pod koniec debaty i brazylijskim zwyczajem oklepali sobie tylne części garniturów. Dobry znak na przyszłość.

Głupich i brudnych zagrań przeciw Luli nie brakło do ostatniej chwili. Znana i ceniona aktorka pojawiła się w programie Serry i oznajmiła, że zna Serrę, ale nie rozpoznaje Luli, tak się zmienil. I że boi się, że wszystko co dobre to Lula wyrzuci na śmieci. Po drugim powtórzeniu programu okazało się, że Serra stracił a Lula zyskał 3% głosów. Czyli stare techniki zastraszania trochę się przeżyły. Czy to możliwe, że społeczeństwa też uczą się czegoś powoli?

W krajach mających głosowanie na prezydenta rekord ilości uzyskanych głosów należał do (niewybranego) kandydata Al Gore. Miał koło 51 milionów głosów. Teraz ten rekord przeszedł do (wybranego) Luli: ponad 52,4 milionów głosów. Było to 61,3% z głosów oddanych na jednego z dwóch kandydatów. Jestem bardzo ciekaw co on z tym zrobi.


Z ostatniej chwili.

Przedwczoraj słyszałem z CNN dziennikarkę komentującą brazylijskie wybory. Oświadczyła, że święto skończyło się i teraz Lula musi zacząć myśleć o konkretnych problemach i o obsadzie stanowisk ale przede wszystkim o tym jak dogodzić zagranicznym inwestorom.

Myślę, że ta pani ma zwykłego zajoba, ale ciekawe jest ile osób w USA wyobraża sobie, że ponad 90 milionów osób w Brazylii odbyło niedzielny spacer do urn po to, żeby wybrać swojego posłannika do giełdy nowojorskiej.


Dopisek z 15/XI/02

Dr Jan Zieliński znowu zaimponował mi – tym razem informacją daleką od jego literackich i historycznych zainteresowań. Przekazał mi bowiem wskazówkę o artykule z The New York Review of Books na temat wyborów brazylijskich i ich oglądu z Waszyngtonu. Artykuł jest długi, szczegółowy i rzetelny. Gdyby pojawił się przez spisaniem moich uwag, nie marnowałbym czasu na redagowanie ich.

Dlaczego ten autor (Kenneth Maxwell) pisze z sensem a inni nie zawsze? Kwestia puntu widzenia. Cytuję autora: „Odwiedzając Brazylię, inwestorzy z Wall Street czasami przelatują helikopterem z jednego szczytu budynku na inny szczyt budynku w Săo Paulo. Gdyby oglądali to co się dzieje z poziomu ulicy, mogliby lepiej zrozumieć czemu rząd przegrał (wybory).

Szczerze rozbawiło mnie w artykule odkrycie, że to Goldman Sachs był twórcą owego „lulometru”.