Teresa Bogucka: „Cienie w ogrodzie”

Pamiętam skąd dowiedziałem się o książce. To pani Lena Białkowska z „Donosów” dobrze o niej mówiła. W Kraju w którejś kolejnej księgarni zdołałem książkę znaleźć.

Na niewielu stronach po powojennym świecie oprowadza mała dziewczynka. Byłem w tym świecie i wiem o czym mówi. Byłem małym chłopcem i niosło to nieco różnic. Autorka pokazuje je dyskretnie ale wymownie i to świadectwo o presji społecznej, by z dziewczynki wyrosła kobieta jakiej życzy sobie otoczenie, jest mi ważniejsze niż protesty feministek i gadatliwość „Wysokich Obcasów”. Ale jaka by nie była biologiczna kondycja dziecka, niebezpieczeństwa były te same:

– [...] co to właściwie jest partia?
– To jest siła rządząca.
– To dlaczego pan Macura spluwa, jak mówi to słowo?
– Bo nie umie inaczej wyrazić swego stanu ducha, ludzie dobrze wychowani potrafią swe uczucia opisać słowami - odpowiedział Tata.

Czy takie pedagogiczne rozmowy mogły zmienić bieg życia całej rodziny? Dla mnie to retoryczne pytanie. Dla dużo młodszych ode mnie – niezrozumiały zapewne problem. Dziecko pyta, tata odpowiada, jakie inne siły działają tutaj?

Dlatego właśnie, że to świat coraz mniej zrozumiały dla nowych pokoleń, trzeba mieć takie książki na podorędziu. Monografia dokładniej opisałaby mechanizmy. Poemat krócej i głębiej ująłby naturę zniewolenia i strachu. Ale monografia by zanudziła a poematy są nieczytelne lub czytelne na wiele sposobów. A tu jest jeszcze zapis faktu, ale jest i skrótowość przetwarzająca opis w literaturę:

[...] pewnego dnia Mamę znów wezwano na milicję i okazano jej list oskrarżonej.
Donosiła ona władzom, że wobec oszczerstw jakoby nas okradła, postanowiła wyjawić całą prawdę o naszej rodzinie.
A zatem – na strychu trzymamy sterty obuwia damskiego i dziecięcego. Pozostało ono po uwiedzionych i następnie pomordowanych służących i ich nieślubnych dzieciach.
Córeczka – niby ja – jest przygotowywana do uprawiania nierządu, bo co wieczór każe jej się dokładnie myć.
A wreszcie ojciec rodziny nie tylko krzywdzi sługi, ale nadto utrzymuje kontakty z amerykańskimi imperialistami hodując w domu szkodliwe insekty.

Przeżyliśmy. Przetrwaliśmy. Ale nie widzę publicznych dyskusji o koszcie przetrwania, o jakości umysłów, które nie poddały się. Czy ktoś może uwierzyć, że takie dawki paranoi komunistycznego świata mogły przejść przez organizm nie wyrządzając krzywd?

Większość z nas ma ślady kalectwa – lepiej czy gorzej skompensowanego wysiłkiem własnym, szczęściem, staraniami mądrych wychowawców. Gdy byli tacy.

Zastanowiło mnie współżycie z przyrodą jako odtrutka na zagmatwane pojęcia i słowa dorosłych. W istocie, oglądanie przyrody może nie być dokładne (jak to z kogutem szarpiącym kurę za głowę) ale łąki i lasy były odporniejsze na wciskanie proletariackich teorii. Więc może sroki i kury, pająki i byki łączyły wysiłki w obronie dziecięcej głowy?

Bardzo mi bliskie są refleksy lektur, które były dostępne dla tej dziewczynki. Też miałem to szczęście, że oprócz opowieści o dzielnych pionierach i łapaniu imperialistycznych szpiegów miałem dostęp do dawniejszych książek. Wydawnictwo Arcta, „Moje Pisemko” – jaka zdumiewająca intuicja kazała dorosłym zachowywać ciężkie, niejadalne książki, nosić w niewygodnych walizkach po kilkaset kilometrów, bronić się przed chęcią zamienienia ich na parę minut ciepła z piecyka zimową nocą …

Dostęp do takich książek był z każdym rokiem trudniejszy. Trzeba sięgnąć do innej (i znacznie grubszej) książki, by dowiedzieć się jak znikały bajki i opowieści historyczne. W wydawnictwie „Prószyński i S-ka” wyszła książka Joanny Siedleckiej pod tytułem Obława – Losy pisarzy represjonowanych. To dzieło rzeczowe i przejrzyste. Przedstawia wytrwałość i zaciekłość komunistów w niszczeniu polskiej kultury. Zaskakuje nieznanymi szczegółami, kreśli panoramę masowego i wieloletniego ataku na świat myśli. (Najbardziej zdumiała mnie relacja o trudnych losach Jerzego Szaniawskiego, który wniósł do mego życia więcej ciepła, uśmiechu i tolerancyjnej zadumy niż wielu otaczających mnie pedagogów.) Jest w niej rozdział „Komu Soso zrobił kuku” o trosce, którą dyktatura ciemniaków otoczyła literaturę dziecięcą. Już w 1949 roku

[...] zaczęły się czystki oraz selekcje książek ideologicznie szkodliwych; złych, wrogich ustrojowi ludowemu, przeznaczonych do bezzwłocznego wycofania. Przeprowadzane wielokrotnie, za jednym zamachem nie dało się „wyczyścić” wszystkiego. Na pierwszy ogień poszły biblioteki szkolne i publiczne, a następnie prywatne oraz kościelne.

Cytowane artykuły mają tytuły wymowne aż do szpiku kości: Książki niechciane – książki «groźne» dla dzieci w Polsce Ludowej, czyli o czystkach w księgozbiorach bibliotecznych, czy też Przed czym chciano ochronić młodego czytelnika w PRL-u, czyli o czystkach w bibliotekach szkolnych lat 1948-1953. Z drugiego opracowania pochodzi ten cytat:

Dobrze wiadomo, że braków czytelniczych zaistniałych w okresie dzieciństwa nie da się już nadrobić w latach dorosłych [...] jak wielkie spustoszenie kulturowe dokonało się w pokoleniu Polaków, których dzieciństwo przypadło na czasy stalinowskie, którym zabrano „Kamienie na szaniec”, a zalecono „Ogniwo” Janiny Broniewskiej czy Heleny Bobińskiej „Soso”.

(Dla zachowania jedności czasu, miejsca i akcji nie wdam się teraz w refleksje nad wypieraniem wszelkich książek przez „Pokémony” oraz „Power Rangers”.)

Spisując te uwagi pomyślałem: „a może wszystko to ktoś o «Cieniach w ogrodzie» już napisał? Muszę sprawdzić w Internecie czy pojawiły się jakieś recenzje.”

Znalazłem. Tak się zaczyna:

Pierwszym i dominującym wrażeniem przy lekturze książki Teresy Boguckiej jest nuda. Rzecz nie tylko w języku i rozwlekłości stylu. Teksty Boguckiej są nudne strukturalnie oraz intelektualnie [...]

O, jakiś recenzent – mołojec! Wprawdzie to nie o tej książce, chodzi o wcześniejszą: „Polak po komunizmie”, ale brzmi obiecująco. Przecież w starciu poglądów szlifuje się myśl. Nazwisko autora przypomniało mi coś. Dyskusja z kwietnia 2002 w „Rzeczpospolitej” o tolerancji. Tenże autor gromko opowiedział się przeciw tolerancji, a nawet szczycił się, że przed laty cały tomik tym poglądem wypełnił. Ten wstęp do recenzji dowodziłby stałości uczuć, ale jak to wygląda z poglądami? Armaty wytoczone przeciw książce Boguckiej były z waty. Co w tym było, gorzka niezgoda myśliciela na awans dawnej komunistki? Ale przecież Bogucka była z KOR-u! Więc kim jest jej adwersarz?

Parę plików sieciowych i nieco innych poszukiwań odtwarzają jego ścieżkę. Filozof, naukowiec. Widnieje spis publikacji po 1990 – ale milczenie o wcześniejszym okresie. Czyżby zaczął myśleć i pisać jako 40-letni człowiek? Nie, po prostu zapomniał w rozgardiaszu polityki, którą się otoczył, o swojej kolebce. Komunistycznej. Podobno był to liberał. Nie wiem dokładnie na czym polegał komunistyczny liberalizm, zdaje się chodziło o to, żeby nie wykończyć wszystkich ale wybiórczo.

A więc bywają recenzje, które nic nie są warte. Może to być wyceną i mojej. Wniosek? Ano oczywisty: oryginały czytać trzeba. Dlatego serdecznie zachęcam do lektury „Cieni w ogrodzie”.

Floripa, 20/XI/05