Miejteczki i majteczki

 


Piotr: Dlaczego w Polsce brakuje autorytetów? Czemu jest coraz mniej ludzi, których szanuję?

Tomasz Lis: Jest wielu ludzi których szanuję. Nie ma problemu braku autorytetu, lecz problem braku szacunku dla tych którzy na niego zasługują.

 
Czat z 16-09-2004 z Newsweekiem

 

Czy X rozmawiał z władzami? A był obrzezany?

Za każdym razem gdy w mym Kraju kończy się Sezon Problemów i nadciąga Mentalny Luz (a może i Rozwolnienie), na rynkach, forach oraz czatach jawią się heroldowie, co początek rycerskich turniejów ogłaszają. Zgłaszają się tłumy do najbardziej tradycyjnych konkurencji, Salonowca i Otwórz Teczkę. Radośnie jest, a niby na trzeźwo.

Salonowiec jest rozgrywką niskowerbalną lecz wieleklapśną. Natomiast Otwórz Teczkę, zachowując wdzięk ruchowy Salonowca, słowa (ni adwersarza) nie szczędzi. Czasami rozgrywkę nazywają „rozrachunkiem”, co dziwi mnie, bo nie znam ludu, co by rachował plując i charkając, ale Polak potrafi.

Osadzony w wiekowej tradycji turniej zaczyna się od odgadnięcia która z masek obcego przykrywa. Istotnym to jest dla ustalenia kto zła jest nośnikiem; wszyscy wiedzą skąd ono przyszło, ale trzeba jeszcze ustalić w kogo wrosło. Młodzi harcownicy wszechpolscy ćwiczą się na Michniku, starzy i doświadczeni w arkanach sztuki z Bieruta Rotenschwanza zrobić próbują. A każdy ranek Odkryciem Na Nowo się zaczyna, że Docent Procent mówi, że komunizm Żydzi robili.

Z procentami zżyty będąc a niekiedy i wykiwany przez nie, tu też się dziwię nad liczb produkcją, co od 13 do 65 skaczą, ale naukowe, aksjomatyczne rozwiązania widuję, które logiczną spójnością mnie satysfakcjonują: nie nasz ci on, więc Żyd on jest.

Ton jest nadany już przed wiekami przez Instytucję. A że wielowiekowa i nadludzka jest, przecinek czy akcent zmienić potrzebuje, ale śpiew jest ten co zawsze i pięknie brzmi on w naszej mowie:

Można domniemywać, że jak długo Żydzi nie mieli własnego państwa, tak długo nie rozumieli też bądź nie doceniali lojalności wobec niego.
Na prosty polski przekładając: skoro Żyd Żydem się urodził, Polakiem być dobrym nie mógł.

Zepsucie klimatu moralnego, oszołomów i ubeków autorytetami moralnymi tworzące, następowało powoli, lecz z akompaniamentem chórów głoszących postępy. Od lizusostwa przenoszącego truizmy JPII do kolekcji filozoficznych, a rymy z dobrymi intencjami do poezji, poprzez cmokanie nad błyskotliwie podanymi nonsensami Korwina-Mikke, poprzez zachwyt dla Giertycha za przełożenie przesądów średniowiecznych na współczesny język, aż do rozbawienia wulgaryzmami, wylatującymi z gabinetów sławnych postaci, prowadzono nas krok po kroku ku iluminacji. W katakumbach. I nie pomyślano, by po drodze rozwijać kłębek sznurka, znacząc przebytą drogę. Teraz nie jest łatwo o powrót na świeże powietrze.

Co gorsza, zamiast głośno krzyknąć: „duszno tu”, turnieje się ogłasza, grzybnie starych donosów w piwnicach pielęgnując, ponownie o postępie i czystości hymn intonując.

O kościelnym mówcy i profesorze, zacytowaną wiedzę głoszącym później opowiem. Teraz wyjaśnię czemu etniczne dyplomy polskości mnie mierżą: jam też wewnątrz rozszczepiony, jam też dwunarodowy. O lat wielu Brazylią przesiąkłem, jeżdżąc za granicę paszporty dwa wożę, o synach po portugalsku myślę i nawet gdy pierogi gotuję, niepolski smak one miewają.

I gdyby mi ktoś tu czy tam zarzucił, że zły ze mnie Polak – albo zły Brazylijczyk – w milczeniu głupotę oszczercy bym wybaczył, bo wiem ile z obu krain wziąłem i ile im obu oddać się staram. Najczęściej o ein Volk teorie ci głoszą, co języków nie znają, obcych wysłuchać nie potrafią, a własnym kołtunem orłu koronę chętnie by przykryli. Więc nie ze mną te kawały i Bogurodzicy niech nie fałszują.

Bardziej zaawansowane gry, z pozoru umysłowe, są grane, gdy dawne zdjęcie w kolorach się pojawia i widać jak słynny demokratyczny działacz koło komunisty stoi i niedostatecznie na zielono się krzywi. Bo Wszechpolskie Normy Czystości Technicznej już dawno ustaliły jaką barwę policzka między 1956 a 1970 przy spotkaniu partyjniaka przybrać należało i jak sucho (o ile w ogóle) „dzieńdobry” burknąć mu trzeba było. I gdy te gry przez ignorancję zrodzone oglądam i oczom nie wierzę, zaczynam rozumieć mądrość Jacka Trznadla gdy pisząc o robieniu dzieł backup-ów dodaje: „Młodzi ludzie mogą już dziś nie wiedzieć, że praktycznie nie istniała możliwość sporządzenia kserokopii.”.

Chyba jednak większy urywek przytoczę.

Wiedzieliśmy, że skonfiskowano Jerzemu Kornackiemu kilkanaście tomów prowadzonego dziennika, doszła wieść, że został on przez SB zniszczony [...] Wynikała stąd dyrektywa: chronić książki istniejące tylko w rękopisie. To znaczy także: odpowiednio przechować. Młodzi ludzie mogą już dziś nie wiedzieć, że praktycznie nie istniała możliwość sporządzenia kserokopii.

No i tu leży pies. Gadają o UB i o Partii, o godności i o odpowiedzialności, poetki i myślicieli pouczają, ale nie słyszeli, że kseroks był niedostępny. Nie mówiąc o komórce.

Wydaje się, że nieznajomość owego świata wcale im nie przeszkadza. Wiedzą jak z niewiedzą sobie poradzić.

Po prostu mówią dwa razy głośniej.

Jakże oczywista jest dzisiaj technologia protestu, gdy nam się coś nie podoba: kupujemy farby, materiał na transparenty, zgłaszamy chęć protestowania na skrzyżowaniu Alei Mickiewicza z ulicą Słowackiego i jeśli nie jesteśmy zboczeńcami i lewakami, nawet policyjną ochronę dostajemy. Jak młodemu człowiekowi wyjaśnić czemu pewnego roku a trzydziestego kwietnia (rok tu jest mało istotny, data owszem) nocą mój przyjaciel Leszek N. od milicji po pysku dostał i do aresztu poszedł, a farby mu zarekwirowali? Bo Leszek wracał nocą z fuchy czyli remontu czyjegoś mieszkania. Ale kto o tej porze i tą datą po nocnym Wrocławiu z puszką farby chodził, wywrotowym elementem był i bić go należało.

I tu też Jacek Trznadel celnie wychwytuje ważny szczegół:

Najśmieszniejsze dziś dla młodych ludzi jest to, że „list 34” nie zawierał żadnej krytyki ustroju, nie było o nim, w tych kilku zdaniach, najmniejszej wzmianki.

No więc nie był protestem, ergo kolaboracją był, nieprawdaż?

Powtarzając znany (a wulgarny) brazylijski dowcip, zażądam głośno: zróbmy wreszcie porządek w tej orgii!!1)

Mierzenie ilości mleka w metrach a wartości wierszy w kilobajtach wiedzy o świecie nie przynosi. By zacząć go wymierzać trzeba go choć trochę znać. Nie zachęcam dwudziestolatków, by w lombardzie jeszcze czterdzieści lat sobie wykupili; prostszym rozwiązaniem jest czytanie i słuchanie starszych.

To, co dziś jest opisywane jako „otwarty tekst” (niemądry to termin), czyli wyrażanie myśli nie przez aluzje i metafory lecz przez użycie jasnych terminów z dobrych słowników, w świecie stalinów i stalinków było tak proste jak seks w zamrażalniku. Całe grupy społecze w Kraju porozumiewały się półsłówkami, niedopowiedzeniami, pisaniem przed niepisanie, przez przemilczenie, wierząc że ludzie umieją czytać „między wierszami”. I całkiem inne niż dzisiaj znaczenie przynosiła forma.

Czy to co o treści i formie napisać chcę już jest napisane? Z największą pewnością, bo mądrych ludzi w żadnym pokoleniu nie brakło. Odkrywać na nowo odkryte ziemie przez moją własną ignorancję i mój własny pośpiech muszę, bo nie wiem gdzie i jak odnaleźć stosowne strony. Niech będzie mi, laikowi, wycieczka w teorie literackie wybaczona. Wskazówki o źródłach i reprymendy w pokorze przyjmę, ale własną roboczą wersję tu i teraz umieszczę.

Nieczęsto konfucjanizm u nas jest omawiany, bo nie po drodze Panującej Religii jest ten zespół przekonań. Niełatwo jest nazwać go „religią”. Jego etyki nikt z Góry w tablicach nie przynosił – a zasady praktyczne dla ludu niczym się nie różniły od tego, co Bóg Żydów nakazywał. Pominąwszy przykazania o uwielbianiu Boga.

Nie liczę na to, by szukając zbieżności odmiennych światów kupowanie błyskotek chińskich studiami ich filozofii zastąpiono, ale choć jedna refleksja Konfucjusza pod strzechy i pod kopuły wejść powinna:

Gdzie psuje się język tam psują się obyczaje.

Rozwinięcia myśli można już od uczniów podstawówki oczekiwać: zacieranie znaczenia słów prowadzi do rozumienia ich zgodnie z własną wygodą. Miast łączem społecznym pozostać, język staje się tarczą chroniącą tak egoistę jak i łotra.

W Polsce sowietyzacja nie wygrała. Słychać to przy pierwszym użyciu ucha. Język, raniony i więziony, leczono i poprawiano w domach, kościołach i na uniwersytetach. Gdy w 1954 roku Jerzy Stempowski pisał „Przeglądając słownik sowiecki”, Polacy mogli cieszyć słuch jakby fraszki ze „Szpilek” czytając, bo słowniki polskie, których oni używali, nadal uczyły języka a nie musztry. Aby tę pożywkę życia społecznego podtrzymać, ktoś musiał w wydawnictwach i w urzędach pracować, więc często do obmierzłych organizacji decydował się wchodzić. Chcemy to oceniać? Proszę bardzo, ale w scenografii z roku 1956 albo 1968, a nie tej montowanej w XXI wieku.

To co teraz odgrywają wydaje się próbą zagrania „Tańca z szablami” na fujarce. Nie znaczy to, że dzisiejszych muzyków z tej orkiestry publicznej kojarzę z fujarami, ależ skądże.

Komu czy czemu zawdzięczam, że w wariackim świecie normalność po części zachować zdołałem? Własnej inteligencji? Zdrowemu organizmowi? Bzdura. Jestem wiecznym dłużnikiem rozlicznych rodaków, co czasem niesłusznie a czasem nieważko się wypowiadali – ale jakość wypowiedzi utrzymując siłę sztychu sowieckiego niweczyli.

Przy czytaniu „Obławy” Joanny Siedleckiej (Olku, wielkie dzięki za prezent) zaskoczyło mnie jak bardzo Jerzego Szaniawskiego zaszczuwano. Lecz już mnie to nie dziwi. Przecież to on, bardziej niż Orwell, od głupoty mnie oddalał gdy pięknie i prosto o uczuciach, o różnorodności dziejów, o rozumieniu ludzi pisał.

Jak dyktatorom sprawnie bzdurę wprowadzać, gdy logiczna i wdzięczna forma języka jej głupotę obnaża i publicznie ośmiesza? Pęknięty jest totalitaryzm, jeśli nad językiem nie włada, jeśli poeta do myślenia skłania a pieśniarz urodą słów oczarowuje. Znam pierwsze wiersze Szymborskiej – ale przez lata jej felietony w „Życiu Literackim” do myślenia mnie kierowały i tego tonu piskanie fujarki nie zdoła zagłuszyć.

Znam książkę, gdzie krócej to autor przekazał – lecz za swą skrótowość mniej jest czytany. To Aleksander Wat w „Dzienniku bez samogłosek”:

Różewicz talent wielkiej miary, a co cenniejsze: energia słów. To w słowie poetyckim najcenniejsze: energia, libido [...] Kiedy uroda, piękno mowy i jej sens zostały zużyte, skompromitowane, zdeprawowane, sprofanowane. Ogromna zasługa Różewicza – rzecz niemało ważna – w obskurnym okresie socrealizmu. Nawet kiedy sam podejmował tematy socrealistyczne, traktory czy inne tego rodzaju trywia, nawet kiedy treść kłamała słowom.

Warto więc ćwiczyć sztukę interpretacji, gdy o mistrzach kultury się pisze. Tu ubeckie wkłady i wykładnie wartości nie mają.

Owszem, należy odróżniać Lolka od Bolka a tego od ubeckiego szefa jego. Sprawdźmy kto kim jest, po mowie populisty rozpoznasz charakter jego. Ten co dawniej o socjalizmie i ludzie głupio pouczał, teraz o demokracji i ludzie dumnie ględzi. Na to nie ma rady. Ale nie ma zgody, by byłe szefostwo ubecji za arbitra w sądach i osądach przyjmowane było, by tajnej policji nowy etos budować.

Miast łajno, niestrawną pożywką sprowokowane, do stajni taczkami dowozić, po polu stare zasoby trzeba rozrzucić. Kto cuchnące materiały w szambie obraca, sam niemiłym zapaszkiem trąci. Przed otworzeniem następnej teczki, przed wdechnięciem jej aromatu, trzeba wreszcie spojrzeć: czyja ona? Ofiary czy ubeka?

Heroldom i ich mocodawcom klasyków poleciłbym czytać. Można by było zacząć od Falskiego.


 

Miejsce zarezerwowane na komentarze, protesty i wojenne okrzyki. Anonimy, wulgaryzmy i ataki osobiste nie są dostrzegane. Osoby chcące widnieć tu proszę o podanie (tylko do mojej wiadomości, dla sprawdzenia rzetelności danych) swego adresu mail-owego oraz telefonu stacjonarnego lub skype'owego.
Adres mój to     andsol małpa andsol kropa org

 

 

 

 

 

 

1) Vamos pôr ordem nesta surubada! Já me enrabaram quatro vezes e eu nada.