z felietonu 25 z „Makutryny”, 15/IV/03

Zdalny kurs portugalskiego (z wymową brazylijską).
Rozłożenie obrazków, filiżanek z kawą i myślników:

Andrzej Solecki, Florianópolis, SC, Brazylia

Informacje

Podejrzewam, że „informatyzacja” z „informacją” spotyka się bardziej w dźwięku niż w treści. Powiedzmy, że podchodzimy do ciemnego pudełka, naciskamy guzik i wkrótce jawi się niebieski ekran z napisem: „Popełniłeś poważne wykroczenie. Błąd ochrony pamięci” – a potem idzie jakaś kosmiczna liczba. Idziemy więc do innego ciemnego pudełka, naciskamy guzik, tym razem ekran staje się zielony z białymi plamkami, coś tam rzęzi i strzela i przejęty głos podaje: „to jest straszne. To jest niewiarygodnie straszne.” Ostatnia szansa – trzecia puszka, naciskamy guzik, ekran robi się żółty i widać kręcące się na talerzu bardzo blade udo kurczaka ale zapach robi się miły i przekonujemy się, że zapach kurczaka nie zwiedzie, martwy kurczak prawdę ci powie.

Dziś, żeby mieć dziś pojęcie o tym, co się dzieje na świecie, najlepiej jest siedzieć w kuchni wpatrując się w mikser lub mikrofalówkę. A może czytając Swetoniusza.

Czemu dziennikarze produkują globalne informacyjne konfitury? Wiele jest przyczyn, na przykład niebezpiecznie jest opowiadać o konfliktach w wielkim świecie. Rzadko tak do nich strzelano jak w ostatnich tygodniach. Wydaje się, że walczące strony chciały powiedzieć: „damy sobie radę bez was. Jak ktoś szuka prawdy to może nas zapytać”.

Ale nawet z dala od wojny niełatwo jest być dziennikarzem. Zdumiała mnie historyjka, w której uczestniczył Richard Dowden. To taki brytyjski Ryszard Kapuściński, równie szanowany jak ten nasz i także żyjący kwestiami afrykańskimi. Jest jedną z tych osób, które przejmują się Kongiem. A dokładniej mówiąc, bezsensowną wojną w Kongo. Czy też kupą niezależnych toczonych tam równocześnie wojen. Zginęło już w nich w parę lat ponad 4 miliony osób. Tak, to nie 6 milionów Żydów więc może przejść niespostrzeżenie przez historię. No i ciekawe jest, że Wielka Brytania wspiera finansowo Ugandę i Ruandę, a te kraje używają pomocy finansowej do zakupu broni. A broni używają dla najeżdżania i okupowania Konga. I pan Dowden chciał dowiedzieć się czemu Ruanda broni swojej ojczyzny w głębi Konga, 700 km od swoich granic.

Wydawało mu się, że stosowną rozmówczynią by była pani Clare Short, która jest ministrem brytyjskim od spraw pomocy międzynarodowej. Wywiad z politykiem to nie taka rozmowa przy herbatce. Trzeba gonić za nim gdy polityk spieszy na zebranie. Albo do łazienki. Albo do Harare. No więc Dowden wsiadł do samolotu pani Short i wreszcie mógł zapytać ją o to co go niepokoiło. Na co usłyszał, że ma się zamknąć bo jak nie to ta pani „wyrzuci go z jej pierdolonego samolotu”.

Zostawmy na uboczu czar stylu i powiedzmy, że dowiedziałby się w tym samolocie w czasie sympatycznej rozmowy wielu szczegółów a nawet i sekretów. „Powiem panu całą prawdę ale w żadnym wypadku proszę mnie nie cytować.” Albo: „powiem panu pod warunkiem, że przez trzy lata nikomu pan tego nie wspomni”. Uczciwy dziennikarz miałby materiał do przemyśleń: pisać czy nie? I w jakiej grze zamierzają mnie użyć?

Gdyby informacja była niewinnym oglądem świata, byłaby przeoczona tak samo jak uczciwe i szczegółowe opisy przyrody ze szkolnych lektur. Ponadto, informowanie to nie tyle ustawianie nas twarzą ku zjawisku, dużo bardziej jest to wykołowanie nas tak, że nie widzimy setki zdarzeń za plecami.

Przed laty poczyniłem w rozmowie z sąsiadem Estevão jakieś naiwne uwagi o etymologii słowa „informacja”. Ale Chaves de Resende Martins był z zawodu był historykiem i filozofem, a z natury geniuszem. Gdy bąknąłem coś o „wkładaniu w formę” czyli kształtowaniu, on błyskawicznie odpalił: „tak, to klasyczny problem hipostazy, teologia od wieków zajmowała się tym”. No i zastraszył mnie, już więcej o tym nie myślałem. Tylko sprawdziłem po słownikach etymologię hipostazy i parę podstawowych niemedycznych znaczeń terminu.

Ale to nie z powodu geniusza przestałem czytać gazety. Wiele lat po wyjeździe z Brasílii i utraceniu kontaktu z nim ciągle prenumerowałem Folha de São Paulo. W owym czasie była zapewne jednym z najlepszych na świecie dzienników. Czytałem. Wiedziałem. I brakowało mi czasu na cokolwiek innego. Przypominało to scenę ze Złotego Zeszytu Doris Lessing. Bohaterka oblepiła obsesyjnie wszystkie ściany wycinkami prasowymi i trzeba były wizyty jej przyjaciela, by wyrwać ją z tego i oczyścić pokój. U mnie było prościej: przestałem robić wycinki gdy miałem ich już tyle, że nigdy w życiu nie zdołałbym ich przeczytać. A czytać na bieżąco nie nadążałem, więc zrezygnowałem z prenumeraty.

Pewnego razu publicznie wyznałem moje oddalenie od gazet. W szkole, do której moi malcy chodzili, było bardzo postępowe nastawienie. Do wszystkiego. Przynajmniej w szkolnej teorii. W praktyce bywały zgrzyty ze snobistycznymi mamami ich kolegów itp, ale zanim zmienili szkołę, miewali ambitne i skomplikowane zadania domowe. Tak skomplikowane, że musieliśmy poprosić o rozmowę nauczycielkę syna.

W czasie rozmowy wypytywaliśmy ją o celowość tych zadań z opowiadaniem o czytanych w prasie artykułach i o oglądanych reportażach. „Dona Marisa” mówiłem z szacunkiem młodziutkiej nauczycielce, robiącej właśnie magisterium z jakiejś niesłychanie postępowej teorii pedagogicznej „dona Marisa, wiem, że to może panią zdziwić, prenumerujemy cały stos pism ale nie kupujemy żadnych gazet. Nie ma w domu gazety. Przykro mi. Jak szkoła nie potrafi żyć bez tego to może kupić synowi gazetę. A od dziennika telewizyjnego odganiamy dzieci jak najdalej”. Kobieta żachnęła się słysząc o naszym obskurantyzmie, ale zmieniła ton gdy usłyszała nazwisko słynnej tu pani psycholog, która parę dni wcześniej dała właśnie taką radę dla rodziców na temat „jak radzić sobie z dziećmi w kwestii programów dotyczących 9/11”. Gdyby pani psycholog nie potwierdziła sensu tego co robiliśmy to wyszlibyśmy na złych rodziców, izolujących dzieci od realnego świata. A szkolna linia pedagogiczna jasno mówiła: dziecko musi być zintegrowane.

Zgoda, zintegrowane z życiem. Nie z masową śmiercią.

Ostatnio i my rzadko oglądamy dzienniki TV. Nie, to nie był czysty żart z tym oglądaniem kurczaka.

Dobrze, ale coś o świecie trzeba wiedzieć. Skąd biorę minimalną choćby dozę wiadomości o tym, co trzeba wiedzieć? Jak dowiaduję się o ciekawych nowościach?

Odpowiedź jest krótka ale skomplikowana i nieco mistyczna: przypadkiem. Ale to temat na inną i długą rozmowę.