felieton 76 z „Makutryny”, 26/X/04

Zdalny kurs portugalskiego (z wymową brazylijską).
myślnik i kropka:

Andrzej Solecki, Florianópolis, SC, Brazylia

Recenzja

Kłopoty z mówieniem o tej książce nie są spowodowane nagrodą Nike, którą ona dostała, ale stadem niemądrych recenzji, napisanych o niej przez niegłupich ludzi. Wśród nich także znajoma mądra kobieta, która chyba tym razem bardzo się spieszyła. A może to taki zwyczaj, że jak pisze się o kandydatach do nagrody to należy jak leci, a naleci jak leży?

Moje szczęście, że o przysłanie książki poprosiłem siostrę przed ustawieniem jej w kolejce do nagrody i przed pojawieniem się serii zmyłkowych recenzji, rozumiejących z książki głównie jej sugestywny tytuł. Lub wyobrażających sobie, że go rozumiejących. Bowiem wybrany przez Wojciecha Kuczoka na tytuł Gnój jest elementem wyzwolenia, wysublimowaną w fantazję zemstą, pozwalającą udręczonemu chłopcu zamienić się w dorosłego pisarza, zamiast w skazanego na więzienie ojcobójcę.

Gustownie złożony na 213 stronach tekst zmieściłby się w konwencjonalnym składzie na 140 stronach, więc wymiarem zachęcałby do ustawienia go wśród długich opowiadań. Ale jego trzyczęściowa struktura, przetkana kilkunastu brawurowo przeprowadzonymi wycieczkami w oboczne światy, nakazywałaby raczej szukać nazwy wśród form muzycznych. Może sonata bez scherzo? A może sonatina? Tak czy inaczej, ma autor odwagę, by napisać po prostu:

Haydn był dla mnie największą katorgą. Choć pozostali klasycy wiedeńscy odzwierciedlali mieszczańskie bezguście równie jaskrawo [...] Haydn był dla mnie wcieleniem muzycznej nudy

Ale, ale. Jak recenzja, to recenzja. To nie matematyka, tu trzeba liniowo. Po kolei. Jak nie to nie kupią. Chociaż, jak owe recenzje nie ubiły książki, to już chyba nic jej nie zaszkodzi.

Świetna okładka Macieja Sadowskiego – odrapana kamienica in blue - podkreśla realizm, w którym nie ma nic z przyziemności. Rzecz dzieje się na Śląsku. Czy pamiętają państwo rozliczne książki, które swoim śląskim kolorytem (o „barwach” trudno tu mówić) odstraszają od czytania, bo tak głęboko wchodzą w hałdy, w swojską swojskość, w kopalnie i na banhofie pizło ajnc, że człowiek tego nie strawi. U Kuczoka nic z tego nie ma, ale jest prawdziwy, skomplikowany Śląsk. Przemieszany, dumny i zakompleksiony, bogaty i ciężko przez historię wybiedzony. Wiedzą państwo, jedna sprawa to podśmiewać się z jednego z dawnych moich szefów z Politechniki, że był kiedyś mistrzem ping-ponga Szóstej Armii Wehrmachtu, a całkiem druga sprawa czytać u Kuczoka jak wcielali do niemieckiej armii jego wujka. Dla rozmowy o trudnych sprawach potrzeba olbrzymiej dozy umiaru – i Kuczok ma go w imponującej ilości.

No tak. Jego dzieciństwo, przybite aż do dna rozpaczy, mogło wybuchnąć przegranym buntem – ale jakaś wewnętrzna siła utrzymała w nim wrażliwość i poczucie proporcji. To doskonale, bo – proszę państwa – gdyby to była jedynie książka o dziecku, strasznie przez sadystycznego ojca katowanym, to – proszę mi wybaczyć – ale nie byłoby o czym mówić. W Europie bicie już nie w modzie? Ale nie tak dawno było jeszcze normą. I Europa to nie cały świat. W tym kawałku świata, w którym żyję, codzienność tysięcy i tysięcy dzieciaków to głód, gwałt seksualny i ciosy zastępujące rozmowę. A wcale nie mam pewności, czy te dzieci mają się gorzej niż dawniejsi (a może i obecni) wychowankowie rosyjskich „domów dziecka”, plugawego spadku przodującego systemu. Licytacji bolesnych doznań nie ma jak śląskie dziecko wygrać i nie o to chodzi. Rzecz nie w tym, że to ja najwięcej cierpiałem, ale w tym, że bardzo daleko od tego odszedłem. Wartość relacji nie mieści się w dokumentacji cierpień, ale w dowiedzeniu stonowanym poczuciem humoru, w zrozumieniu otaczającego świata, że wrażliwe bezbronne dziecko jest silniejsze od nieczułego dorosłego z pejczem.

Ojciec bohatera – za karę nigdy nie nazwany własnym imieniem, upokorzony na wieczność przez noszenie litery z kropką – nie ma przeszłości; brutalność bierze się znikąd, z powietrza. I nie ma przyszłości, bowiem bohater uwalnia się Gnojem od zaniesienia w przyszłość chęci zemsty i odruchów warunkowych, nakazujących chwycić za jakiś obiekt do tortur. Dziadek bohatera żyje z obsesją implozji. Jego wnuk jej dokonuje w myśli, izolując anty-bohatera K. w czasowej klatce, z której ten już nie powieli się.

Czy można zrozumieć czemu K. był taki jaki był? Bohater powieści uczynił to:

Nie mieli pomysłu na starość, tak jak wcześniej nie mieli pomysłów na życie.

Nie byłoby uczciwe, gdybym powyławiał co lepsze historyjki (jak o powieści pisanej przez wujka bohatera), językowe żarty, błyskotliwe miniaturki, tylko po to, żeby przekonać państwa, że je zauważyłem. Myślę, że parę z nich zapamiętam dobrze (chciałem powiedzieć „na zawsze”, ale w moim wieku może to brzmieć jak głupi dowcip), parę zwrotów może mi się wcielić w świat mojej wyobraźni i kto wie czy kiedyś ich sam nie wymyślę, nie pamiętając o ich autorze. I zapamiętam ze zirytowanym rozbawieniem reklamowe zwroty z kontr-okładki. Zdanie jakiejś znanej osoby Kuczok to gwiazda literacka z przyszłością to grafomańskie czknięcie, ale gdy tyczy się znanej osoby, nie wypada śmiać się głośno. Lecz dużo gorszy jest ten opis:

Patriarchalna polska rodzina z jej pejczem, samoodtwarzanie, przenoszenie wzorów na następne pokolenia, zarażanie emocjonalne i wszelkie tego konsekwencje, od tych jednostkowych, psychologicznych, aż po społeczne – to wielki temat.

W podobnych sytuacjach Gabryś Lemiesz zasępiał się, wciągał powietrze i orzekał: coś w tym jest. A po chwili dodawał: kupa pierdolenia.

Opis jest wytworzony przez jednowymiarowy program komputerowy zwany Kinga Dunin. Program zawsze orzeka to samo i dlatego powinien być używany do jednej jedynej książki, np. Kubuś Puchatek. W tym przypadku nic a nic nie przystaje do tematu, bowiem nie ma tu przenoszenia wzorów do przyszłości, jest wyzwolenie się z zarażenia emocjonalnego i nie ma patriarchalnej rodziny (tchórzliwy mąż, który bije dziecko, ucieka do domu brata, by tam wrzeszczeć, ale nie ośmiela się podnieść ręki na ostro pyskującą żonę). Rodzina jest przede wszystkim śląska. Polska typowa rodzina ma tyle wspólnego z pejczem co warzenie własnych flaczków z feminizmem, a uwaga, że wszelkie konsekwencje to wielki temat, to wielki temat, wielki temat, wielki temat, i każdy naród ma takich ęteligientów na jakich chwilowo zasługuje. Ale nie powinno być doświadczane aż tak surowo bzdurkami – przynajmniej nie przy omawianiu tej wyśmienitej książki.

Até logo.


 strona    po polsku