felieton 52 z „Makutryny”, 9/III/04

Zdalny kurs portugalskiego (z wymową brazylijską).
kropka przed przecinkiem i bez ogonka:

Andrzej Solecki, Florianópolis, SC, Brazylia

Stare poglądy tanio oddam

Racje, które przedkładam tu, są rozłożone na trzy części oparte na trzech typach źródeł. Na początku umieszczam rekonstrukcję działań w oparciu o mieszankę materiałów prasowych. Potem opieram się na dokumentacji historycznej czyli mówiąc po ludzku przepisuję spory urywek cudzego tekstu. W końcu zamieszczam parę uwag wziętych (z wieloletnim opóźnieniem) z nikąd czyli z głowy.

1.

Pewnego dnia Fspaniały B. dostał jakże pożądaną wiadomość: nie tylko Zjednoczone Królestwo było po jego stronie. Także Polska oznajmiała, że chce walczyć razem z nim przeciwko Irakowi. „Świetnie!” ucieszył się FB. „Co oni są, Kurdowie z Afganistanu co chcą dopieprzyć Irakowi?” „Nie” wyjaśnił Doradca od Spraw „to nieduży ale bardzo znany naród w Europie.” „Aha!” rozjaśnił się FB, „a oni mają dywizje?” Doradca od Spraw zmarszczył się: „dywizji chyba nie mają, ale oni mają Papieża.” „Wiem, wiem” potwierdził FB, „Okropolis, no i ten, Olimp.”

Wkrótce po wygranej wojnie postanowił odznaczyć Polskę własnoręczną wizytą swojej postaci i wygłosić tam własnoręczną mowę. Wybrano na scenę Kraków, a że gospodarz miasta nie był entuzjastą FB, zmieniono na jeden dzień gospodarza. Napisano też wdzięczną mowę i wpleciono w nią wyrażenie, które zgodnie z obietnicą Lokalnych Znawców od Spraw miało wprowadzić tłum w stan nieopanowanej radości. Rzekł więc w Krakowie FB: „Jeszcze raz przyszło wam zastosować w praktyce słowa motta: za waszą i naszą wolność.”

Tłum wszedł w stan nieopanowanej radości. Ja – w zadumę, bo tylko połowicznie rozumiałem o co chodzi. Że walka była za naszą wolność to było jasne, w owym momencie nie mieliśmy większych wewnętrzych czy zewnętrznych zmartwień niż zapobiec mongolskiej zalewie Husajna na naszą Trzecią Rzeczpospolitę. Ale w jaki sposób walczyliśmy w Iraku o wolność USA? Po paru tygodniach Jacek Arkuszewski wyjaśnił mi: były poważne dowody na to, że Irak wysłał wpław przez Pacyfik szwadron kawalerii na wielbłądach.

2.

Nic nie wiem o pani Hannie Kostek, która umieściła w paryskiej Kulturze, (rok 1970, 4/271, str.30) tę uwagę zatytułowaną „Glossy do książki Grudzińskiego”:

Hasło "Za waszą i naszą wolność" nie schodzi ze szpalt polskich pism. Wytarte zostało do zupełnego banału. Jednocześnie, nikt nie zwrocił uwagi, że dawno już używane jest w sensie spaczonym.

Cytuje się to hasło przy każdej okazji kiedy się wspomina Polaków, którzy walczyli w rozmaitych obcych krajach jako ochotnicy wolności. Chwała im. Ale nie o to chodzi.

Powstańcy, którzy występowali przeciw Rosji w 1830 i w 1863 roku wypisali to hasło na swoich sztandarach, by podkreślić, że walczą o wolność również dla swoich przeciwników. Że uważają ich tylko za narzędzie, które jutro może już przestać nim być. Zawołanie nie było więc skierowane do sprzymierzeńców, towarzyszy broni, tylko do ludzi z drugiej strony frontu.

To polskie hasło jest w ogóle w dziejach propagandy wyjątkiem. Może być rozpatrywane jako majstersztyk skrótu, bo jest w nim przedstawiony cały poważny i szlachetny program polityczny.

Starannie zanotowałem sobie tę uwagę. Przez lata nawracało do mnie zaskoczenie jak odmiennie wyglądają powszechnie znane sprawy gdy naprawdę wie się coś o nich.

Czyli Lokalni Znawcy od Spraw przywiedli FB do bredzenia. Rzadki przypadek, na ogół dociera on tam bez pomocy.

3.

W maju zeszłego roku pod wpływem FB wróciłem do tej uwagi – i coś się we mnie odmieniło. Ktoś (czy coś) w moim środku zapytał mnie: „a w jakim języku ten majstersztyk skrótu został napisany na sztandarach? Z jakiej odległości pokazywano go Rosjanom czy ich cudzoziemskim żołnierzom? I z jakim skutkiem?”

Bardzo niewiele wiem o powstaniach z 1830 i z 1863 – tak niewiele, że dopiero ostatnio dowiedziałem się, że nie wszyscy historycy mieli powstańców z 1830 za przytomnych ludzi. Ale w ostatnich 200 latach mentalność nie została poddana zbyt gwałtownym zmianom. Można wyobrazić sobie co w głowach z owego okresu mogło siedzieć. Najprostsza hipoteza: siedziało tam z grubsza rzecz biorąc to co i dziś nam siedzi. To nie jest przeskok do średniowiecza, w którym wszystko przechodziło przez filtr niepokoju: „czy to mnie nie oddali od wiecznego zbawienia?” I tak sobie myślę: ilu z moich przeciwników przejdzie mentalnie na moją stronę gdy powiadomię ich publicznie, że są jeno narzędziami i to chwilowymi. Że strzelam do nich i staram się przekłuć ich na wylot po to, żeby ich uwolnić. Oj, chyba nie bardzo salonowo będą mi odpowiadali.

Wierzę, że większość polskich powstańców była w swojej powstańczej roli ze świadomego wyboru a carskich żołnierzy – z brutalnego poboru. Wierzę, że wciskano im do głowy brednie – może o umieraniu z rozkoszą za matiuszkę Rassiju i batiuszkę cara – ale takie czy podobne pomysły stawały się ichnim wyposażeniem mentalnym. Nie mogło nastąpić przeprogramowanie tych bidaków przez pokazywanie im polskich sztandarów z dziwnymi literkami. Ale mogło ich to solidnie zdenerwować.

I przypomniałem sobie nie tak rzadkie przypadki gdy misjonarsko nastawieni znajomi czy nieznajomi oznajmiają mi, że będą prosić Boga o spełnienie się jakichś ich życzeń, niewątpliwie korzystnych dla mnie. Na ogół ktoś (czy coś) w moim środku wzrusza ramionami i staram się docenić wkład dobrej woli owej osoby, która tak dobrze mi życzy. Ale gdy niekiedy wyjaśniam, że mogą sobie zaoszczędzić trudu, bo spełnienie się życzeń nie przekona mnie o interwencji w mojej prywatnej sprawie ważnych osobistości z nieba, słyszę, że ktoś zamierza podwójnie się modlić za mnie, bo bardziej tego potrzebuję. Innymi słowy: taka pani albo taki pan słyszy co mówię, rozumie, że uważam się za niewierzącego, ale totalnie mnie olewa, jak gdybym był niemowlakiem. Sytuacja bez wyjścia. Jeśli rozeźlę się i powiem mocniejsze słowo, dowiodę tym nawiedzonym duszom, że szatan mnie opanował i że należy modlić się za mnie trzy razy więcej. I w ten sposób przy całej tej ich życzliwości mogą sobie ze mnie zrobić bardzo rozzłoszczonego przeciwnika.

No i z takich refleksji wyszło mi, że to może nie tyle majstersztyk co zbuk. Najsmutniejsze jest to, że potrzebowałem prawie 30 lat na uświadomienie sobie tego. Czemu nie zrozumiałem natychmiast co tu się dzieje? Zapewne dlatego, że słowo „sztandar” skłania do myślenia symbolicznego a nie dotykowego i wizualnego. A przecież sztandar jest kawałkiem materiału na kawałku drzewa – a dopiero potem jest to skrót majstersztyku.

Até logo.


 strona    po polsku