z felietonu 44 z „Makutryny”, 28/X/03

Pomnik dla żołdaka

Ulica systematycznie zajmuje salony i zamienia je w rynsztoki. Bez znajomości wulgaryzmów traci się zasadnicze wątki dialogów młodych ludzi. Albo pozasejmową dyskusję poselską. I połowę ścieżki dźwiękowej filmu z HBO. Nieuchronnym jest więc, że takie terminy zastępują argumenty w kwestiach politycznych. Uważam, że nie powinno się czynić tego. Nawet w zupełnie jasnych i bezdyskusyjnych kwestiach. Nie dlatego, że to brzydko, ale dlatego, że istnieją bardziej wydajne i trwałe środki.

Dlatego moje słownictwo jest kulturalne gdy mówię czy myślę o tym panu.

W gruncie rzeczy nie zaskoczyła mnie wiadomość o jakimś zjeździe partyjnym, że powitały go oklaski gdy wszedł na salę. Jeśli w niektórych miejscach w Polsce jedna osoba na cztery jest bezrobotna, to jedna osoba na cztery jest podatna na najbardziej zdumiewające pomysły filozoficzne, religijne czy historyczne. W klimacie przyjaznym cudotwórcom, nieznanym zaklęciem przywracającym pracę, spokój i godność, owa postać osnuwa się poświatą Męża Stanu.

Przyznaję, że i ja kiedyś myślałem o nim sympatycznie.

Nie, było to dużo wcześniej nim zabrał się do dzierżymordstwa. Został ministrem Obrony Narodowej. Opowiedział mi znajomy pułkownik że jednym z pierwszych edyktów nakazał bandzie tłustych generałów stracić tuszę. Słusznie, czemu niby szeregowiec ma być sprawny do obrony a generał do fotela?

Nie, powstrzymam się i nie będę mówił tym razem co ja myślę o wojsku. Ale ta historia z obroną … O przykłady bym prosił kiedy to państwo A napadło, a siły zbrojne państwa B ojczyznę wybroniły. Partyzantka, pospolite ruszenie, tzw. terroryści, samobójcy, wrogość społeczeństwa – owszem, jak widać we współczesnym świecie, sporo rachatłukum to przynieść może. Ale armia? Czyste bzdury. Kostaryka żyje bez niej i nie umiera z nostalgii.

Przy okazji: nigdy nie wypadła mi z pamięci ta scenka z Krzyków, gdy przechodziłem koło garnizonu i słyszałem jak pewien pan major obrzucał pewnego pana kapitana chujami. Szło o niewłaściwe salutowanie czy może brak tego gestu. Byłem wówczas po magisterium i pomyślałem sobie: kapitan w naszej hierarchii mógłby odpowiadać starszemu asystentowi, a major by był adiunktem. Co by to było za życie gdybym przychodził do Instytutu na Placu Grunwaldzkim i takimi terminami przy przechodniach okładał mnie któryś z doktorów. A później on sam coś podobnego by usłyszał od panów habilitowanych docentów. Przecież całe to towarzystwo jest chore psychicznie. I niech mówi się co chce złego o środowiskach naukowych, ale jego obyczaje mają pewne zalety.

Wracając do naszych baranow. Potem ów żołnierz ze swoim specyficznym przygotowaniem zabrał się do koszarowania swojego społeczeństwa. Efekty były takie same jak i gdzie indziej, nieważne czy to Polska, Paragwaj czy Pakistan, generał to generał. Wiele mocnych słów opisało jego działania. Lecz później zaczęto analizować i rozwarstwiać i syntetyzować i hipotetyzować – i fakty zaczęły zanikać. Historyczne fakty to coś czego już nie ma. Nie przeżyjemy ponownie faktów, ale można odtwarzać w pamięci wyblakłe sceny i rysować szkice. A gdy społeczeństwo ma ponad 20% bezrobotnych, wielu bez powołania do sztuk plastycznych bierze się do szkiców. I urojone fakty dostają autentyczne oklaski.

I co robić? Rzucać wyzwiska, obrażać język anty-litanią? Nie. To nie działa. Tak brudzą ścieżkę dźwiękową pijacy i porzuceni kochankowie. Do opowiadania o tragediach społecznych to się nie nadaje.

Pisać naukowe dzieła? Pomysł mądry, ale nudny. Przecież tego nikt nie czyta. I nie będzie czytał, bo faktów jest coraz więcej i światów nam bliskich i ważnych też mamy rozmnożenie, czyli miejsca na każdy fakt jest coraz mniej.

Dlatego należy wielbić artystów. Nikt nie wie jak i skąd im to przychodzi, ale oni potrafią opowiedzieć całą sagę w jednym zdaniu. I czasami ich wersja bardziej jest godna zapamiętania niż naukowe tezy i naukawe protezy. Wielcy artyści umieją to zrobić czysto, pozornie bez wysiłku, nieomalże z uśmiechem. I w tym dźwiękowym, zaledwie pięciominutowym pomniku imponuje zwalczenie zbrojnego jego własną bronią. Skunks zatruty własnym smrodem, parząca pasją zemsta podana na zimno.

Wspaniała grupa Piotra Skrzyneckiego z „Piwnicy pod Baranami” po prostu odśpiewała akt urzędowy. Dramatyczne, zdumiewające pomysłowością i jakością muzyczną, sardoniczne nagranie przetrwa. I ono będzie świadectwem czasów.

Oto nagranie. Płyta „Pustka w domu”, pięciominutowy utwór Dekret o stanie wojennym. Reszta jest milczeniem i wiecznym wstydem.