_______________________________________________________________________
                                            ___
             __  ___  ___    _  ___   ____ |  _|  _   _  _  ___
            / _||   ||   |  | ||   | |_   || |_  | \ | || ||   |
           / /  | | || | |  | || | |   / / |  _| |  \| || || | |
         _/ /   |  _|| | | _| ||   \  / /_ | |_  | |\  || ||   |
        |__/    |_|  |___|| | ||_|\_\|____||___| |_| |_||_||_|_|
                          |___|
_______________________________________________________________________

    Piatek, 13.11.1992.                                      nr 50
_______________________________________________________________________

W numerze:

       Jurek Karczmarczuk - Wstepniak jubileuszowy
         Adach Smiarowski - Blady swit z twarza Johna Browna
                            (Opowiadanie)
        Zbigniew J. Pasek - Niespokojnosc duszy i piora
      Ryszard Kapuscinski - Misterium rosyjskie (Fragment)
       Jurek Karczmarczuk - Jezyk w wacie (III)
       Andrzej Waligorski - Kundle i pudle
 ______________________________________________________________________

[Od red.] Dzisiejszy piecdziesiaty - jubileuszowy - numer "Spojrzen"
zawiera materialy stalych autorow, wspolpracownikow i redaktorow naszego
pisma - niestety nie wszystkich.

Szerzej w zwiazku z wydaniem przez nas piecdziesiatego numeru
wypowiada sie w jubileuszowym wstepniaku Jurek Karczmarczuk.
Z mojej strony pragne wyrazic zyczenie, abysmy nie dobrneli sedziwosci,
zasniedzialosci i skostnienia, ktore moglby opisac drugi Boy z okazji
ktoregostysiecznego numeru "Spojrzen".

Rownolegle ze "Spojrzeniami" rozsylamy jubileuszowa ankiete skierowana
do Czytelnikow-Prenumeratorow i apelujemy o sumienne i bezzwloczne
jej wypelnienie i odeslanie na wskazany adres.

[M.B-cz]

_______________________________________________________________________

Jurek Karczmarczuk


                       WSTEPNIAK JUBILEUSZOWY
                       ======================


Szlachetny Czytelniku!

Dobijamy do roku zabawy. Poniewaz dwa numery wypadly przez wakacje,
mamy przyjemnosc podwojnego jubileuszu: jeden rok i numer 50!

Szampana dla wszystkich!! (I normandzkie ostrygi dla amatorow).

... To ja moze przypomne, jak to sie zaczelo. Razu pewnego Jurek
Krzystek przyjechal do Europy i udalo mu sie mnie odwiedzic. Znalismy
sie dotad wylacznie z poczty komputerowej. To wystarczylo, abym wyrobil
sobie jego obraz, w zwiazku z czym natychmiast odszukalem go w korcu
maku na dworcu, wygladal zupelnie jak Krzystek. Stwierdzilismy, ze
dobrze by bylo stworzyc jakas alternatywe dla listy dyskusyjnej
Poland-L, gdyz na skutek zalewu poczty traca ci, ktorzy chca poslac na
liste cos przemyslanego. Teksty te gina w powodzi klotni, cytatow,
uwag formalnych itp.

Nie chcielismy tworzyc jeszcze jednej, moderowanej listy. No i powstal
magazyn. W zasadzie mialo obowiazywac jedno podstawowe kryterium
przyjmowania tekstow - szacunek dla (ewentualnego) przeciwnika. No, i
troche ograniczen formalnych, np. dlugosc tekstu.

Nie mielismy poczatkowo w planie robienia przedrukow z gazet, zmusila
nas do tego koniecznosc - brak tekstow autorskich. Potem jednak
stwierdzilismy, ze to jest DOBRE uzupelnienie. W ten sposob, dosc dla
nas niedrogi, moglismy sie podzielic tym, co NAS interesuje, albo
denerwuje. Ale krylo sie w tym pewne niebezpieczenstwo.

Obawialem sie wyprania "Spojrzen" z duszy. Obawialem sie takze, ze
Czytelnicy potraktuja "Spojrzenia" jako jeszcze jedna gazetke, tyle ze
rozsylana Listserverem, ze beda do nich mieli podejscie calkowicie
pasywne. Niestety, ta obawa czesciowo sie potwierdzila, wsrod prawie
500 subskrybentow mamy zaledwie kilkunastu autorow!

Ludziska, a przeciez to takie proste - napisac cos do nas! Jestesmy
amatorami: Jurek Krzystek pracuje jako fizykochemik, ja jestem bylym
fizykiem, aktualnie informatykiem. Zbyszek Pasek zajmuje sie
inzynieria, i jedynym prawie profesjonalista jest Mirek Bielewicz, ktory
oprocz swojej pracy zawodowej w bibliotece do tej pory redagowal
polonijne pisemko "Glos Polonii" w Winnipegu. [Musze tu dodac, ze z
dziennikarstwem nie mialem w Polsce nigdy nic wspolnego, a tutaj
chcialem tylko wplynac na polepszenie straszliwego poziomu chocby
tylko jednego czasopisma polonijnego wlasnie przez wspolprace z
uczestnikami poczty elektronicznej - M. B-cz].

Wiec nie chodzi nam o dziennikarska perfekcje, tylko o troche zycia.
Skoro mozna spedzac godziny na filtrowaniu poczty z Poland-L, potem na
napisanie dlugiej odpowiedzi, ktora zginie w powodzi podobnych, moze by
tak napisac cos dla publicznosci nieco spokojniejszej?

Teksty wcale nie musza miec cos wspolnego z Polska. Moga dotyczyc spraw
zawodowych, mamy w planie zreszta za jakis czas napisac cos o sieciach
komputerowych itp. Nie podoba sie? To na co czekasz, do roboty!!
Pelna swoboda!

Wlasnie: mozna tu zreszta zacytowac Antoine de Saint-Exupery'ego:

       `Bracie moj, jesli roznisz sie w czyms ode mnie, niczym mnie
       przez to nie zubazasz, wrecz przeciwnie - wzbogacasz'.

Szkoda by nam bylo przerywac wydawanie magazynu. Mamy te frajde, ze
mozemy docierac do paru setek ludzi bez zadnych kosztow ze strony
czytelnikow ani naszej. Dumni jak pawie jestesmy, gdyz zainteresowala
sie nami rozglosnia polska Glosu Ameryki i przeprowadzono z nami wywiad.
Archiwizuje nas Biblioteka Narodowa w Warszawie. Kiedys oczywiscie
zawiesimy "Spojrzenia" na kolku. Wolelibysmy jednak, aby zanim to
nastapi, powstala DOBRA konkurencja. Slowo DOBRA nie oznacza tutaj
jakosci tekstow (komu to oceniac?), tylko dotyczy czestosci wydawania
oraz zaangazowania redakcji.

Zalezy to wylacznie od Ciebie. Zostawisz nas samych, to grozi to
degeneracja "Spojrzen", byc moze ich powolna smiercia.

Na zakonczenie: jak powstala nazwa naszego magazynu? Po wizycie u mnie
Jurek Krzystek sie zapalil do roboty i postanowil JUZ cos wyprodukowac i
tylko tej nazwy nie bylo. Wiec zadzwonil do mnie z Seattle. Ze wzgledu
na roznice stref czasowych oraz ze wzgledu na roznice sposobow bycia
miedzy nami, telefon Jurka mnie zlapal w srodku nocy, tj. gdzies kolo w
pol do osmej rano, bo Jurek sobie wszystko wyliczyl i wydawalo mu sie,
ze ja juz jestem na dziarskich obrotach, gdy tymczasem odsypialem
poprzedni wieczor, ktory sie skonczyl o ...? zreszta niewazne, bo i tak
nie pamietam...

Wiec zwloklem sie i zanim ze sluchawki padlo Zasadnicze Pytanie
walczylem z wlasnymi oczami, gdyz powieki mi zgrzytaly w zawiasach przy
otwieraniu oczu. Poniewaz zle mi sie patrzylo na swiat, wiec moje
skojarzenia sie krecily wokol wzroku. I zaproponowalem "Spojrzenia".
Jurek podchwycil, stwierdzilismy tylko, ze to moze sie komus pomylic z
calkiem innym magazynem o nazwie "Wzgliad", wiec zostawilismy
"Spojrzenia" jako prowizorke do zmiany w przyszlosci. No, a przeciez
Polakom nie trzeba wyjasniac, ze prowizorka jest najtrwalsza struktura
we Wszechswiecie... A poza tym winietka magazynu, ktorej autorem jest
Zbyszek Pasek, jest tak artystyczna, ze szkoda by bylo z niej
rezygnowac.

                                          Jurek Karczmarczuk
_______________________________________________________________________

Adach Smiarowski  


              BLADY SWIT Z TWARZA JOHNA BROWNA
              ================================

             (z cyklu "Na kolanach ciotki Klio")

Kiedy chandra jesienna czlowieka jak mgla otoczy, przyjemnie
przysiasc na kolanach ciotki Klio i podumac, w jakiej to bryndzy
bywali przed nami inni, i jak to naprawde nikogo nie obchodzilo i
nie bedzie.

                                 * * *

Miasteczko Harpers Ferry lezy sobie bogobojnie w samym kaciku
Zachodniej Wirginii, gdzie Shenandoah laczy swe wody z Potomakiem.
Przezywa najazdy turystow i sobie to chwali. A do najazdow
przywyklo nie od dzis. To tu, w pazdzierniku 1859 roku, mial
miejsce jeden z najslynniejszych najazdow w historii USA. I choc
od owej jesieni wiele juz pazdziernikow lasy okoliczne rozzolcilo,
tamten jeden ciagle jeszcze zdolny jest ubic piane argumentow.

Glowna postacia dramatu byl John Brown. Urodzony w 1800 roku w
Connecticut, wyemigrowal dziecieciem do Ohio, gdzie wyuczyl sie
pozytecznego rzemiosla garbarza. Przez jakis czas mial swoja
garbarnie w Pensylwanii, potem zabral sie za spekulowanie ziemia
w Ohio, co jest zrozumiale, bowiem pecunia non olet i kto
jak kto, ale garbarz to wie. Polozywszy i to przedsiewziecie, John
Brown wzial sie za hodowle owiec. Po roku zbankrutowal. Ale do
welny sie nie zrazil. Producentki zostawil na boku i zaczal handel
samym runem, z ktorym dotarl az do Europy. Tym razem minelo ladnych
pare lat, zanim ostatecznie udalo mu sie rozlozyc interes na lopatki.

Byl rok 1854 i John Brown doganial wlasnie Fidyjasza, jako ze
splodzil juz byl dwadziescioro potomostwa z dwoch kolejno po sobie
nastepujacych niewiast. Byl do tego obowiazkowo religiny. Czytal po
kilka godzin dziennie Biblie, czego skutki ekonomiczne byly
zauwazalne. Ale mial jeszcze inne hobby - abolicjonizm. I temu
postanowil sie wreszcie oddac w pelnym wymiarze godzin.

Z abolicjonizmem znal sie nie od dzis. Juz pono jako 18-latek
wyswobodzil pierwszego niewolnika. Zwalczal na sile prawo
zabraniajace udzielania schronienia zbieglym niewolnikom.
Zalozyl Lige Czarnych Abolicjonistow. Bral udzial w Konwencji
Abolicjonistow w Syracuse. W 1854 roku pieciu jego synow wyruszylo do
Kansas, gdzie swiezo wypieczony Pakt Kansas-Nebraska uprawomocnil
niewolnictwo i gdzie trwala wojna domowa miedzy zwolennikami tego stanu
rzeczy i abolicjonistami. John Brown, uporawszy sie z welna, rusza w
1855 roku w sukurs synom do Kansas.

Nad rzeczka Pottawatomie John Brown dojrzewa do czynu i postanawia
gwalt odcisnac gwaltem. Przekonany o swoim archanielskim
poslannictwie wyciaga z biblijnego rekawa trefny atut. To cytat
na temat utopienia zla i podlosci w krwi. Archaniol w ilustracjach
biblijnych byl wyobrazany z mieczem w dloni, co zapewne podsunelo
Brownowi scenariusz rytualu. Z kilku chat nad Pottawatomie
wyciagnal pieciu osadnikow popierajacych niewolnictwo i zarabal
mieczem. Na wszelki wypadek strzelil jeszcze kazdemu w leb z niebiblij-
nej strzelby. Odtad juz z bronia w reku walczy wraz ze swym oddzialem
o emancypacje niewolnikow.

W 1857 Brown uzyskuje poparcie zamoznych abolicjonistow z Nowej
Anglii i bezposrednia pomoc finansowa tzw. Grupy Szesciu z Bostonu
(jeden z tej grupy walczyl jako ochotnik w Powstaniu Listopadowym).
W 1858 roku udaje mu sie sila uwolnic 11 niewolnikow w Missouri.
Postanawia uderzyc w samo serce niewolnictwa, w Poludnie. Ma zamiar
zdobyc bron i rozniecic plomien insurekcji od Wirginii po Georgie.
Za pieniadze bogatych protektorow wynajmuje farme w Marylandzie,
5 mil od Harpers Ferry. Uklada plan i zbiera ludzi. Wieczorem
16 pazdziernika 1859 roku rusza wraz z grupa 21 mlodych zapalencow
do Harpers Ferry.

Teraz akcja toczy sie szybko. Napastnicy zdobywaja arsenal i
zbrojownie i zatrzymuja zakladnikow, w tym miejscowego notabla
i wlasciciela niewolnikow, niejakiego Lewisa Waszyngtona, prawnuka
pierwszego prezydenta. W czasie  zamieszek na stacji zabijaja
pierwszego czlowieka i, zeby bylo bardziej ideowo, to jest on
akurat czarny. Chociaz wszystko juz maja co chcieli, Brown
dziwnie zwleka z wycofaniem sie z miasta, az udaje mu sie i ten
interes doprowadzic do szczesliwego konca.

Nadchodzi dzien. Mieszkancy miasteczka i milicja zaczynaja
ostrzeliwac napastnikow. Po poludniu wyrusza z Waszyngtonu
komando piechoty morskiej. Obywatele i milicja otaczaja ciasno
Browna i jego ludzi. Kanonada gestnieje, ludziska maja
festyn. Brown chce pertraktowac, ale celni autochtoni odstrzeliwuja
poslow. Robi sie wesolo, ludzie sa juz dobrze wlani i zadni
krwi. Morduja jednego z poslancow i wrzucaja do rzeki. Wielu
napastnikow probuje wiac wplaw, kilku sie to udaje.

Przed polnoca przybywaja zolnierze. Wczesnym rankiem wywalaja
drzwi w budyneczku strazy ogniowej, gdzie kryje sie Brown
z resztka swoich ludzi i paroma zakladnikami. Do srodka
wpada dziarski (szczegol istotny) porucznik Green z misja
odholowlienia. Lewis Waszyngton wskazuje mu Browna. Green znow
dziarsko wali na odlew Browna przez ucho, a gdy ten pada, dobija
sztychem. I tu bylby koniec historii, gdyby nie to, ze Green
byl naprawde dziarski i zamiast regularnej szabli uzywal
paradnej, a ta sie rozlazla na pendancie Browna. Brown, zywy
acz uszkodzony, wyladowal w wiezieniu w Charlestown. I tak
naprawde to sie teraz dopiero zaczelo.

Mozna przypuszczac, ze gdyby porucznik Green nie zabarlozyl,
o Johnie Brown nie slyszalby pies z kulawa noga. Ale gdy zbolaly
abolicjonista siedzial w pace, wplatal sie w sprawe zywiol
najstraszliwszy - prasa. Codzienne wywiady, setki rozmow,
korespondencja z cala Ameryka. Kazdy dzien procesu w detalach
na pierwszych stronach gazet. To juz nie Brown byl sadzony,
ale niewolnictwo. Zurnalisci Polnocy i Poludnia starli sie
ze soba na ostre. Kontrowersje, retoryka i argumenty rozlaly
sie jak kontynent dlugi i szeroki i przez oceanu wzburzone
plaszczyzny dotarly nawet do Europy. Tzw. sily postepowe
cywilizowanego swiata poparly abolicjonistow. W muzeum w Harpers
Ferry lezy w gablocie wydanie dziel Norwida z 1934 roku, otworzone
na stronie z dwoma odnosnymi wierszami. Tuz wisi plaskorzezba z
profilami Browna i Norwida i wyrytym fragmentem wiersza "Do
obywatela Johna Brown." Mamy wiec nastepne polonicum.

Za to sedziowie w Charlestown mieli krotka robote, bo nie bylo
o czym dyskutowac. John Brown odpowiadal z trzech paragrafow:
morderstwo, zdrada i podburzanie niewolnikow. Dwa pierwsze
to byl szczeniak, ale za ostatnie sadzono gardlem.
2 listopada, po trzech kwadransach obradowania, sad  Wirginii
zasadzil Brownowi czape.

Brown przyjal wyrok ze spokojem. Uwierzyl w swoja misje. Sluchala
go teraz cala Ameryka, kazde jego slowo bylo dyskutowane w domach
i kosciolach. A sytuacja dojrzala juz do draki. Bogate Poludnie
opieralo swoj system spoleczny na niewolnictwie. Bawelna kwitla
i kwitla cieplejsza strona Zwiazku. Surowa, i porzadna, Polnoc
klula w oczy zamoznosc Poludnia, ktore nie tylko ze nie bylo
purytanskie i chlodne, ale do tego bylo rozleniwione i zylo z wyzysku
czlowieka. Tak dluzej byc nie moglo! Istnieje w fizyce prawo
dyfuzji, ktore wymaga wyrownania poziomow. Poludnie zaczelo
przebakiwac o secesji, czyli, krotko, jak sie komu nie podoba
to won! Bardzo to by byla przyjemna impreza, gdyby Poludnie
nic nie mialo. Ale tak, to nie, i Polnoc stanela w obronie Unii.
A ze ludzie lubia sobie znalezc powod wazki, niewolnictwo wyszlo
jak oliwa-sprawiedliwa na wierzch gara historii.

Polnoc poradzila sobie bardzo szybko na wlasnym podworku. Bylo tam
wystarczajaco niewielu niewolnikow, zeby sie pozbyc klopotu
bezbolesnie. A jak sie samemu nie ma, to prosciej udowadniac, ze miec
jest niedobrze. A nawet zle. I jest to juz przyczyna na tyle wazna,
ze mozna za nia przylac. Ale zanim co, potrzebny byl meczennik.

Czasu nie bylo wiele, Brown dal w trabe abolicji z calych sil.
Setki ludzi odwiedzalo go codziennie, ci pluli, tamci plakali.
Z Kansas napisala do niego pewna dama, ktora kilka lat temu
owdowil uzywanym mieczem archanielskim. List byl z cyklu:
dobrze ci tak, stary zboju! Ale setki innych listow plakaly
rzewnymi literami. Martyrologia nabierala zywych rumiencow.

Choc emocje sycily serca i umysly, prawo trwalo sztywne, dura lex.
Sad Najwyzszy uznal niewolnikow za prywatna wlasnosc i
zakazal pomocy zbiegom. Brown siedzial w celi smierci. Grupa
Szesciu w Bostonie robila w portki. Jeden wyparl sie w zywy kamien,
kilku ucieklo do Kanady. Ten, ktory mial najwiecej, najwiecej sie
przestraszyl i z tego rozwolnienia wyladowal w wariatkowie na
miesiac. Tylko jeden z nich, pastor, co pewnie nie mial wiele do
stracenia, nie zaparl sie i dalej huczal z ambony.

Dnia 2 grudnia John Brown zawisl na rynku w Charlestown. Nie zdazyl
sie dobrze ulozyc w mogilce, gdy, w poltora roku pozniej, masy
dyskutantow zaczely argumentowac zarliwie ogniem i mieczem.
Wojna secesyjna kosila na lewo i prawo. Przemijala z wiatrem epoka.


             John Brown's body lies a-moulding in the grave,
             John Brown's body lies a-moulding in the grave,
             John Brown's body lies a-moulding in the grave,
             His soul is marching on!


                                 * * *

Przyjemnie jest podumac na kolanach ciotki Klio. O zyciu i
ludziach. O swiatlych przykladach.  Historia magistra vitae est.

Jesien dzdzy, zycie cisnie w bok. Rodzina nie musi byc w sile dwoch
tuzinow, zeby doskwierac. Robota lezy i mdli czleka na mysl, ze
trzeba bedzie uzyc tych dwoch lewych rak.

To pociesza, ze nie my pierwsi. I ze inni miewali gorzej. Dobrze
jest miec swiadomosc, ze jest zawsze jakas sciezka w bok i mozna cos
wywinac koncertowo. Mourir pour des idees.

                                          Adach Smiarowski
_______________________________________________________________________

Zbigniew J. Pasek

                      NIESPOKOJNOSC DUSZY I PIORA
                      ===========================


Jego zyciorys na stronie 832 "International Who's Who" (edycja 1992-93)
zajmuje 18 wierszy w dwukolumnowym tekscie. Nalezy wiec raczej do tych
skromniejszych, szczegolnie, ze zaraz obok cztery razy wiecej miejsca
zajmuje zyciorys cypryjskiego archeologa, a o ktorym nigdy nie
slyszalem. Mimo to, ten pierwszy zyciorys z pewnoscia kryje w sobie
wiele niedopowiedzianych szczegolow. Zreszta przeczytajmy:

KAPUSCINSKI, Ryszard, M.A.; Polish journalist; b. 4 March 1932, Pinsk;
s. of Jozef and Maria Bobka Kapuscinska; m. Alicja Mielczarek; one d.;
ed. Faculty of History, Warsaw Univ.; began career with Sztandar Mlodych
1951, with Polityka 1957-61; later Corresp. Polish Press Agency (PAP) in
Africa and Latin America 1962-72; Kultura 1974-81; Deputy Chair. Poland
2000 Cttee., Polish Acad. of Sciences 1981-85; mem. Polish Journalists
Asscn. - 1982; Sr. Assoc. mem. St. Anthony's Coll., Oxford 1985;
Visiting Scholar Bangalore Univ. 1973, Univ. of Caracas 1978, Columbia
Univ. 1983, Temple Univ., Phila. 1988; Gold Cross of Merit, Kt's Cross,
Order of Polonia Restituta 1974, B. Prus Prize 1975, Julian Brun Prize,
Int. Prize of Int. Journalists Org. five times, State Prize (Second
Class) 1976. Publications: Busz po polsku 1962, Czarne Gwiazdy 1963,
Kirgiz schodzi z konia 1968, Gdyby cala Afryka... 1969, Dlaczego zginal
Karl von Spreti 1970, Chrystus z karabinem na ramieniu 1975, Jeszcze
dzien zycia 1976, Cesarz 1978, Wojna futbolowa 1978, Szachinszach 1982,
Notes (poems) 1986, Lapidarium 1990, The Soccer War 1990. Leisure
interest: photography. Address: ul. Prokuratorska 11 m.2, 02-074 Warsaw,
Poland. Telephone: 252223.

Te zyciowe osiagiecia wystaja z zyciorysu Ryszarda Kapuscinskiego jak
wierzcholki gor lodowych - by poznac, co naprawde one znacza, trzeba
pograzyc sie w ton' jego ksiazek.

Korzenie Ryszarda Kapuscinskiego tkwia na Polesiu - urodzil sie bowiem w
Pinsku, gdzie jego ojciec byl nauczycielem. Korzeni tych jednak nie
zdazyl zapuscic zbyt gleboko - gdy wybuchla wojna, mial zaledwie 7 lat i
zostal porwany przez wojenne wedrowki ludow. Tym niemniej, jak sam
przyznal w niedawnym wywiadzie, Polesie to byla bieda z nedza, wrecz
niewyobrazalne. W tym tez upatruje przyczyne wlasnego zainteresowania
krajami Trzeciego Swiata, ktore potrafil zrozumiec i w ktorych czul sie
troche jak u siebie w domu.

Mowiac o dziecinstwie Ryszard Kapuscinski wspomina, ze mial zawsze
nieodparta ciekawosc wydarzen, ktora nieomal kosztowala go zycie, bo
pchal sie pod spadajace bomby. Teraz zas mowi, ze `ustabilizowana,
spokojna Europa nudzi mnie i mierzi. Zreszta zadna stabilizacja nie
bedzie mi sluzyla, bo nie jest uzyteczna jako tworzywo. Szukam walk,
frontow, wojen, niebezpieczenstw. Zawsze pedzilem tam, gdzie cos sie
dzialo. Widac tak zostalem uformowany, taka juz mam strukture
psychiczna'.

Kapuscinskiemu przyszlo studiowac i ukonczyc studia w latach stalinizmu,
co po okresie wojny, przyczynilo sie do jego kolejnej fascynacji
`wladza, smiercia i krancowymi sytuacjami'. W polowie lat
piecdziesiatych napisal artykul interwencyjny do gazety studenckiej,
ktory spowodowal tyle zamieszania, ze musial sie ukrywac. Wytropiony -
zostal zwolniony z pracy i ukarany (chociaz nigdy nie przyznal sie w
jaki sposob), a potem gdy przedziwnym zrzadzeniem losu dochodzenie
rzadowe w opisanej sprawie potwierdzilo opisane fakty - zostal
odznaczony Zlotym Krzyzem Zaslugi! Wkrotce po tych wydarzeniach zostal
po raz pierwszy wyslany jako korespondent zagraniczny.

W swoim zyciu uciekal daleko z nudnej Europy. Teraz w dalszym ciagu caly
czas wypelniaja mu podroze, a potem, juz po powrocie, pisanie o
nich. Na nic innego nie starcza mu czasu. Uwaza, ze szkoda czasu na
zarabianie pieniedzy, gdy interesuje go tylko praca i pisanie. Zreszta
pieniadze, jako rzecz wtorna, musza - wedlug Kapuscinskiego - przyjsc
same, gdy czlowiek robi cos wartosciowego.

A to z pewnoscia da sie powiedziec o ksiazkach Kapuscinskiego.
"Czytelnik" wlasnie wydal jego Dziela Zebrane - z pewnoscia dowod
uznania! Pierwsza jego ksiazka byl "Busz po polsku", zbior reportazy
pisanych dla "Polityki" w latach 1959-61. Pierwsza ksiazka Kapuscinskiego
przetlumaczona na angielski byl "Cesarz" (1983).

Ryszard Kapuscinski zapytany o rodzaj uprawianej przez siebie
tworczosci, mowi, ze pisze `teksty'. Tlumaczy to blizej nastepujaco:
`Nie mam wyobrazni fabularnej, fikcja mnie nie interesuje,
dziennikarstwo tez nie. Musialem wiec znalezc nowy sposob pisania, cos
na kszatlt kolazu'.

Kapuscinskiego, chociaz jest z wyksztalcenia historykiem, historia -
pojmowana akademicko - nie interesuje; jego pasja jest obserwowanie
tworzenia sie historii. Zeby dokonywac ocen, trzeba byc bezposrednim
uczestnikiem owego tworzenia sie historii. Kapuscinski zajmuje sie tym
aktywnie od kilkudziesieciu lat, najpierw jako dziennikarz, a pozniej
jako pisarz. Jest jednym z niewielu piszacych o wydarzeniach w
najodleglejszych zakatkach swiata, ktorzy moga o sobie powiedziec: `Ja
tam bylem'.

Krytyka literacka widzi w ksiazkach Kapuscinskiego wielkie metafory
- kladzie on w swoich tekstach wiekszy nacisk na ludzka strone wydarzen
niz na dokladne odtworzenie historii czy opis miejsc. Wedlug
Kapuscinskiego historia nie jest opowiadana przez daty i chronologie
wypadkow, ale przez to jak na nie reaguja ludzie. Jak sam mowi, nie
pisze o krajach, ale o stanach umyslu.

Ostatnio Kapuscinski zajmowal sie zbieraniem materialow do swojej nowej
ksiazki - jej fragmenty drukuje od kilku tygodni "Gazeta Wyborcza". Sama
ksiazka ukaze sie w "Czytelniku" na poczatku przyszlego roku pod tytulem
"Imperium". W ciagu ostatnich dwoch lat (1990-91) Kapuscinski spedzil w
sumie rok objezdzajac Zwiazek Radziecki. Byl we wszystkich republikach.
Przyjezdzal do Polski na miesiac, dwa i wracal z powrotem. Plynna
znajomosc jezyka, poznanego w czasach wojny w radzieckiej szkole,
pozwolila mu na podrozowanie jako zwyklemu, prostemu czlowiekowi i
zbieranie obserwacji, jakie z pewnoscia nie bylyby dostepne zadnemu
dziennikarzowi zachodniemu. Zwlaszcza ze celowo unikal Moskwy, w ktorej
widzenie spraw radzieckich jest znieksztalcone przez `mylaca optyke'.

Nie sposob tutaj w jakis sensowny sposob strescic czy omowic
opublikowane fragmenty, szczegolnie przed poznaniem calosci. Mozna z
pewnoscia stwierdzic jedno - ze jest to kolejny eksperyment narracyjny
Kapuscinskiego, ktory w kazdej swej kolejnej ksiazce staral sie nadac
prezentowanym tresciom zaskakujaca i innowacyjna forme. Tutaj narracja
jest bardzo osobista i jednoczesnie niemal rozwlekla. Ale przeciez
(teraz juz byle) imperium radzieckie to ogromny kraj i nie mozna o nim
opowiadac w pospiechu, szczegolnie ze tak wiele sie tam dzieje. Nalezy
smakowac opowiesc - i to Kapuscinski robi nad wyraz udanie.

Spodziewam sie, ze "Imperium" stanie sie kolejnym bestsellerem,
szczegolnie w Ameryce - ale to przeciez zadne zaskoczenie, bo mozna sie
tego spodziewac. Jest to kolejna ksiazka o Rosji i innych, teraz juz
bylych republikach, ale przedstawiany w niej punkt widzenia jest
niespotykany, poniewaz czytelnik patrzy na wszystkie przemiany ostatnich
lat "od dolu", z pozycji zwyklego zjadacza chleba. Nie wiem, czy po
przeczytaniu tej ksiazki bedziemy w stanie zdefiniowac, na czym polega
"dusza rosyjska", czy zrozumiec funkcjonowanie "homo sovieticus", ale z
pewnoscia ten tekst w tym bardzo pomoze.

                                     Zbigniew J. Pasek
_______________________________________________________________________

Ryszard Kapuscinski


                           MISTERIUM ROSYJSKIE
                           ===================


(Gazeta Wyborcza, 31.10 - 1.11.1992, fragmenty wiekszej calosci)


W Irkucku widze plakat, ktory zaprasza na widowisko teatralne pod
tytulem "Slowo o Rosji". Kupuje bilet, ide.

Cerkiew w Irkucku. W nawie rozstawiono ogrodowe lawki. Siedzi na nich
okolo dwustu osob - wszystkie miejsca sa zajete.

Na scene, ktora urzadzono w prezbiterium, wychodzi teraz siedmiu
mlodych, roslych mezczyzn. Ubrani sa w staroruskie, lniane koszule,
przepasane krajka, i w bufiaste lniane spodnie. Uczesani sa po
staroslowiansku, z grzywka, na pazia i maja dlugie brody. Trzech z nich
trzyma fanfary, takie, w jakie deli trebacze druzyny ksiecia
Wlodzimierza, a jeden coraz to bije w werbel. Na czele tej bojowej grupy
stoi Wodz, Chorazy. Ideolog ten wyglasza cos w rodzaju hymnu do Rosji,
ktory miejscami przemienia sie w smialy a wyniosly referat historyczny,
a miejscami w zarliwa antyfone, przerywana dluga litania do Rosji,
donosnie skandowana przez staroruskich wojow, a konczaca sie kazdorazowo
rykiem fanfar i eksplozjami werblowego loskotu.

`Rosjo - wolaja wojowie - bylas zawsze wielka i swieta! Chwala ci,
Rosjo!' (fanfary, werbel, wojowie kresla znak krzyza, klaniaja sie do
ziemi).

`Tak - mowi Chorazy - Rosja byla potezna, a narod rosyjski przewodzil
swiatu!'

`Calemu swiatu!' - wolaja wojowie (fanfary, werbel, krzyz, poklony).

`Krolowie z Europy i ze wszystkich kontynentow przyjezdzali bic poklony
naszym carom, zwozili im dary ze zlota, srebra i drogocennych kamieni!'
(poklony, werbel).

`Ale wielkosc Rosji budzila nienawisc jej wrogow. Wrogowie Rosji od
dawna czyhali na jej zgube, pragneli jej zaglady!'

Chorazy zawiesil glos i rozejrzal sie po sali. Wszyscy siedzielismy
nieruchomo, wpatrzeni i zasluchani. I nagle w tej cerkiewnej ciszy,
unoszac sie na palcach, jakby chcial zerwac sie do lotu, i prezac cialo,
krzyknal: `Rewolucja Pazdziernikowa!'

Krzyknal tak, ze poczulem na plecach mroz.

`Rewolucja Pazdziernikowa byla miedzynarodowym spiskiem przeciwko
narodowi rosyjskiemu!'. - I po chwili: `Rewolucja Pazdziernikowa miala
zetrzec Rosje z powierzchni ziemi!'

`Rosjo, chcieli Cie zaglodzic!' - zawtorowali wojowie (fanfary, werbel,
poklony).

`Wszyscy sprzysiegli sie - powiedzial Ideolog - wszyscy wzieli udzial w
spisku, Lotysze, Zydzi, Polacy, Niemcy, Ukraincy, Anglicy, Hiszpanie,
wszyscy chcieli zaglady narodu rosyjskiego! Trzy sily - uzupelnil -
staly na czele tej zmowy - imperializm, bolszewizm i syjonizm. To byly
diably, ktore zgotowaly nam siedemdziesiat trzy lata piekla!'

`Precz szatany, ratuj sie Rosjo, ratuj' - wolali wojowie zegnajac sie
krzyzem, dmac w fanfary i bijac w werbel.

Najbardziej Ideologa zloscili Zydzi. `Zydzi - zawolal glosem najwyzszej
ironii i oburzenia - chca sobie przywlaszczyc holocaust. Ale przeciez
prawdziwy holocaust zostal popelniony na narodzie rosyjskim!'

Odczekawszy, az wojowie odspiewaja piesn o sile i niesmiertelnosci ziemi
rosyjskiej, Ideolog przeprowadzil nastepujacy wywod: `W 1914 roku -
powiedzial - bylo na swiecie 150 milionow Rosjan. Jak obliczyli nasi
uczeni, gdyby ci Rosjanie normalnie zyli i rozmnazali sie, byloby nas na
dzis ponad trzysta milionow. A ilu nas jest w rzeczywistosci? - zapytal
sie, zwracajac do audytorium, i zaraz odpowiedzial: - Jest nas tylko 150
milionow. Wiec pytam, gdzie jest 150 mln Rosjan, sto piecdziesiat
milionow naszych braci i siostr? Zgineli, zostali rozstrzelani,
zameczeni, albo nigdy nie przyszli na swiat, gdyz ich mlodym rodzicom
wsadzono kule w glowe, nim zdolali doczekac sie potomstwa. Cos chce
wiecej powiedziec! Pytam was, jesli chca zniszczyc jakis narod, w kogo
najpierw uderzaja? Uderzaja w najlepszych, w najzdolniejszych, w
najmadrzejszych. W Rosji bylo podobnie. Zginela najlepsza polowa naszego
narodu. Oto prawdziwy holocaust. Imperialisci, bolszewicy i syjonisci,
ta miedzynarodowka oprawcow i szatanow nie mogla zniesc, zeby Rosjanie
byli najwiekszym bialym narodem na swiecie! Najwiekszym!'

Zaryczaly fanfary i zalomotal werbel.

Kiedy ucichl spiew, Chorazy powiedzial: `Swiat powinien ukorzyc sie i
prosic Rosje, aby mu wybaczyla, ze zadal jej ten straszliwy cios, ze
ugodzil w nia Rewolucja Pazdziernikowa jak zatrutym mieczem.'

`Niech narody prosza Rosje o przebaczenie!' - zawolali wojowie.

`Boze - pomyslalem - Ty mu zamroczyles rozum.'

`Armia bolszewikow - powiedzial spokojnym glosem Ideolog - wymordowala w
latach wojennego komunizmu ponad dziesiec milionow rosyjskich chlopow.
Drugie tyle wymarlo wtedy z glodu. Dzis wszystko probuja zwalic na
Stalina. A przeciez wtedy Stalin nie mial jeszcze wladzy. Faktycznie
rzadzili pan Bronstein i pan Dzierzynski. Zaden z nich nie byl
Rosjaninem.'

`Spisek trwa!' - zawolal Chorazy i wskazal palcem na olbrzymie drzwi
cerkwi, jakby za chwile mieli wpasc miedzynarodowi spiskowcy i osadzic
nas w wiezieniu.

`Spisek trwa - powtorzyl - i narod ginie!' (dlugie, zalobne lomotanie
webla).

Glownie szlo mu o to, ze Rosja, rdzenna Rosja, wyludnia sie. W pieciu
najbardziej rosyjskich obwodach Imperium ludnosci systematycznie ubywa.
Stara Rosja pustoszeje. Najbardziej pustoszeje wies. Ostatnio co roku
ubywa dziesiec procent ludnosci wiejskiej. Pelno jest martwych wsi.

`Jakie jest wyjscie?' - zapytal, wpatrujac sie w audytorium tak
intensywnie, jakby jechal pare tysiecy kilometrow z Moskwy do Irkucka w
nadziei, ze tu wlasnie dostanie odpowiedz na dreczace go pytanie.

`Rosja jest madra i wieczna - odpowiedzial na nasze zaklopotane i
niezaradne milczenie Chorazy. - Rosja znajdzie wyjscie, Rosja bedzie
ocalona.'

Mial program - jak to okreslil - `reanimacji Rosji'. Sprowadzal sie on
glownie do tego, zeby `przesiedlic Rosjan do Rosji'. Zeby wrocili, jak
powiedzial, `do opustoszalej kolebki Rosji.' Nie jest to latwe nie tylko
dlatego, ze Rosjanie raczej staraja sie z Rosji wyjechac, niz tu wrocic,
ale rowniez ze wzgledu na rozmiary i koszta tej operacji: poza granicami
Federacji Rosyjskiej mieszkaja 24 miliony Rosjan.

`Wracajcie, wracajcie, na lono matki Rosji' - zawolali wojowie, kreslac
sie znakiem krzyza i bijac poklony do ziemi. Nawa jednak nie zareagowala
w zaden pozytywny sposob.

W czasie tej wielkiej akcji powrotu Rosjan do Rosji trzeba bedzie
uwazac, zeby nie przesiedlili sie tu jacys Uzbecy, Turkmeni czy Gruzini.

`Rosja dla Rosjan!' - zawolal Chorazy (fanfary, werbel, krzyz).

Byla to wazna deklaracja. Chodzi o to, ze swiadomosc wspolczesnego
Rosjanina rozdziera sprzecznosc nie do pogodzenia. To sprzecznosc
pomiedzy kryterium krwi i kryterium ziemi. Do czego dazyc? W kryterium
krwi chodzi o utrzymanie etnicznej czystosci narodu rosyjskiego. Ale
taka etnicznie czysta Rosja to tylko czesc dzisiejszego Imperium. A co z
reszta? W kryterium ziemi chodzi o utrzymanie obecnego Imperium. Ale
wowczas nie moze byc mowy o utrzymaniu etnicznej czystosci Rosjan.

Sprzecznosci, sprzecznosci.

Ideolog rozumie to i rzuciwszy haslo: `Rosja dla Rosjan!' - zaraz sie z
niego wycofuje.

`Rosja - wola - musi pozostac wielkim swiatowym mocarstwem. Chca,
zebysmy sie stali jak Indianie w amerykanskim rezerwacie. Probuja nas
upijac, probuja nas zatruwac. Ale my nie staniemny sie Indianami. Nie
bedziemy bananowa republika!' (fanfary, duzo werbla).

Pogrozil nam piescia. `Nie tanczcie do muzyki Zachodu! Nie wieszajcie
sobie na szyjach butelek coca-coli!' (sam werbel).

`Naszym celem jest ocalenie narodowo-panstwowe - powiedzial z naciskiem,
zdecydowanie, mocno - Naszym celem jest: jedno panstwo, jedno
terytorium, jedna Rosja!' (bardzo duzo fanfar, bardzo duzo werbla).

`Juz niedlugo - dodal z nadzieja, ale i przekonaniem w glosie - narod
bedzie mial dosyc tego pluralistycznego chaosu, calej tej rozchelstanej
maskarady i zrozumie, ze ratunek moze przyniesc tylko Car!'

Zaczela sie kolejna litania do Rosji.

`Rosjo, wybacz nam nasze grzechy - powiedzial Chorazy - grzech niewiary,
grzech slabosci, grzech utraty celu. Slubujemy przywrocic ci wielkosc,
slubujemy przywrocic ci sile, slubujemy ci wiernosc. Niech slonce twoje,
Rosjo, swieci nad swiatem w imie Ojca i Syna i Ducha Swietego! (dlugie
fanfary, donosny werbel, krzyze i krzyze, poklony i poklony.)

Podal Jurek Krzystek
_______________________________________________________________________

Jurek Karczmarczuk


                         JEZYK W WACIE (III)
                         ===================

W pierwszej czesci eseju zwrocilismy uwage na banalny fakt, ze niezbyt
zdyscyplinowanym, a wlasciwie wszystkim publicystom zdarza sie po
prostu platac po polszczyznie. Tacy zawodnicy zapychaja wata swoje zle
opanowanie jezyka, a koniecznosc podpierania sie wata wynika z
glupawego przekonania, ze jak sie zamknie buzie to bedzie gorzej.

Autentyczna Scena z TV, z sierpnia br.: Jakas akcja na szczeblu
wojewodzkim. Sa dziennikarze, jest wojewoda, inni dostojnicy i rzecznik
wojewody. Rzecznik cos mowi. Dziennikarza to nie zadowala, gna do
wojewody i krzyczy: `panie wojewodo, prosze OSOBISCIE cos powiedziec do
kamery!' Ten wskazuje reka rzecznika i odchodzi w dal. Dziennikarz
zostaje jak glupi ze swa kamera i mikrofonem, wiec jeszcze gromko
wrzeszczy za tamtym: `panie wojewodo, pan UCIEKA OD ODPOWIEDZIALNOSCI
ZA SLOWO!!!'

Czlowieczek zapomnial co to takiego odpowiedzialnosc za slowo? A moze
mu sie wydawalo, ze ten polityk powie na pewno cos falszywego, obieca
czego nie moze i bedzie mu mozna przysolic? Juz ta Odpowiedzialnoscia
za Slowo sie oblizujemy, czujac jak za pare dni napiszemy grozna
rozprawe z tym wojewoda, a tu dran ucieka?

Naiwniacy. Obaj. O wiele prosciej jest uciec w Wate, w pustoslowie,
zamecic i ponaciagac. Uniemozliwic jakakolwiek interpretacje. Wojewoda
postanowil zajac jednak WYRAZNE stanowisko i powiedzial: `mam cie
gdzies, gazeciarzu i tobie podobnych tez'. No i spluneli za nim.

Ale nie kazdy tak umie, zwlaszcza, ze niezaleznie od umiejetnosci
wyslawiania, kazdy chcialby wypasc LADNIE i GODNIE. Ten perfekcjonizm i
chec zadowolenia wszystkich jest drugim glownym powodem tego, ze te
klaki waty lataja w powietrzu i przyprawiaja nas o bronchit (nie mylic
z Bron Hitem, czyli telewizyjnymi wystepami red. Broniarka, ktory
najwyrazniej jest politycznie i publicystycznie niesmiertelny).

Premier Suchocka oswiadczyla, ze nieprawda jest, jakoby rzad byl
autorytarny i nie liczyl sie ze spoleczenstwem. Myla sie ci, ktorzy
myla to ze zdecydowaniem, stanowczoscia i nieuciekaniem od decyzji.

Bardzo ladnie to powiedziala pani premier, tak ladnie, ze gdy po trzech
dniach pojechala do prezydenta z wizyta, powtorzyla to slowo w slowo,
co dzienikarze zgrabnie zrelacjonowali. OK, tylko narzuca sie pytanie:
a jak to odroznic od siebie?

Pani Suchocka ma u wielu duzy kredyt zaufania. Ale przeciez mniej
wiecej tak samo wypowiadal sie Gierek w 1976. Czym sie roznia te waty
od siebie? Niby to wiemy, ale jak sie fedruje i pije dokladnie tak samo
jak sie fedrowalo i pilo dwadziescia lat temu, to skad ma sie wiedziec?

No to co mamy robic?? Likwidowac te wate, upraszczac oficjalne
wypowiedzi, przyblizac politykow i tzw. osoby publiczne spoleczenstwu
przez filtrowanie ich wypowiedzi?

A niech nas reka boska broni! To bysmy dopiero dali popalic! Afera
murowana!

Pamietamy niedawna slynna wypowiedz kardynala Glempa na temat AIDS,
wypowiedzi, w ktorej dal odpor osrodkom Monaru i w ktorej stwierdzil,
ze to wszystko bierze sie z nieladu moralnego (STOP! nie probujcie sie
przesliznac nad tym okresleniem! Zadanie domowe: podac przynajmniej
trzy sprzeczne ze soba definicje, z czego tylko jedna moze dotyczyc
seksu).

Potem byly interpretacje, znieksztalcenia cytatow i cytaty
znieksztalcen oraz interpretacje znieksztalcen interpretacji. W koncu
zglupialem i siegnalem po Autorytet, czyli list ksiedza Adama
Bonieckiego w "Tygodniku Powszechnym" z 30 sierpnia br. zatytulowany
`Co powiedzial Ksiadz Prymas'. List ten zaczyna sie od obserwacji, ze
sluchajac tekstu mowionego slyszy sie to, co chce sie uslyszec i ze
czasami mimo woli slucha sie wedlug apriorycznego klucza.

Natychmiast zaczalem czytac uwazniej, bo madre to bylo, choc odnoszace
sie do tekstow pisanych tez. Tylko niestety ks. Boniecki w nastepnym
zdaniu przyjal prawdopodobnie jako pewnik, ze sprawozdawca "Gazety
Wyborczej" nie lubi Kosciola z kardynalem Glempem na czele!

No tak, juz krecimy sie niespokojnie nad tym prawdopodobnym pewnikiem i
BARDZO nam sie to nie podoba. Karczmarczuk skrewil. Dobra, wycofujemy.

Tak naprawde, to w nastepnym zdaniu ks. Boniecki napisal po prostu, ze

`Sprawozdawca Gazety Wyborczej [...] prawdopodobnie jako pewnik
przyjmowal teze, ze Kosciol potepia chorych na AIDS'.

I czytajac to bylem juz pewien, ze mam komplet materialu do III czesci
"Jezyka w Wacie"...

O co chodzi? WATY NIE WOLNO RUSZAC! Pani Malgorzata Szejnert wyjatkowo
bezczelnie probowala pooddzierac wypowiedzi Prymasa z Waty, co
kompletnie je znieksztalcilo. Cytujemy DOSLOWNIE, wszystkie
podkreslenia w tekscie i cudzyslowy naleza do ks. Bonieckiego.

`... kiedy ks. Prymas mowi, ze <>, w komentarzu powiedziano, ze
<>. Prymas mowil, ze AIDS jest zlem, ktore <>, w Gazecie slowa te nieco
uproszczono: <>. [...]
Redaktorka ma zal, ze w homilii zabraklo wspolczucia, tymczasem ks.
Prymas wyraznie stwierdzil, ze <>. Ma tez pretensje, ze Prymas
nie powiedzial co Kosciol zamierza zrobic dla dotknietych
nieszczesciem. Prymas tymczasem wyraznie stwierdza, ze <>.

Redaktorka Gazety Wyborczej stwierdza wreszcie, ze w homilii <>. I
to jest prawda. Wydaje mi sie, ze w tej homilii ksiadz Prymas chcial
dobitnie powiedziec, jak groznym jest fakt, ze <>. [...] Ksiadz Prymas
zdaje sie ostrzegac przed usypianiem wrazliwosci sumien i poprawianiem
wlasnego samopoczucia przez popieranie doraznych, <> nawet wtedy, gdy ich motywacje sa gleboko chrzescijanskie.
Prymas nie mowil przeciwko nim, ale ostrzegal przed dzialaniami
pozornymi lub prawie pozornymi'.

Tu konczymy cytat z ksiedza Bonieckiego i wiemy wszystko. Jakaz szkoda,
ze nie mam pod reka pani Szejnert, wzialbym ja na krotki staz Langue de
Coton i wyjasnilbym, ze szanujacy sie dziennikarz nie moze robic takich
bledow, jak mylenie funkcji slow, np. podciagania pod kategorie
Rozciagaczy terminu `PRZEDE WSZYSTKIM', gdy prawdopodobnie pewnikiem
jest, ze ksiadz Prymas chcial, aby byl to Podkreslacz.

Redaktorka Gazety Wyborczej potraktowala (nieslusznie) sformulowanie
`NA SILE' jako Zaciemniacz i uzyla wlasnego dialektu wacianego, w tym
tzw. Plywaka: `wyraza zastrzezenie'. Bylo to jawnym nonsensem, Ksiadz
Prymas nie mial zadnych zastrzezen, tylko wolalby, zeby delegacja
Obywateli Lasek przyszla Kotanskiego prosic i witac z kwiatami.

Szczytem braku wyczucia ze strony p. Szejnert jest sugestia, ze Prymas
nie powiedzial co Kosciol zamierza robic w tej sprawie. Doswiadczony
dziennikarz natychmiast zauwaza co sie dzieje, gdy z Waty oddziera sie
Wate. Co zostaje? No co? No co zostaje, gdy odwaci sie stwierdzenie, ze
Kosciol wlacza sie i bedzie w podejmowanie, ale nie bedzie akceptowal
akcji szarpanych? Jak mozna nie zrozumiec charakterystycznego elementu
Waty Episkopejskiej zwanego Formalnica - przeciez kazdy cymbal wie, ze
"milosc dobrze zorganizowana" jest niczym innym jak wyrazeniem
chrzescijanskiego wspolczucia!!

Wniosek prosty. Poslugiwanie sie zarowno czynne jak i bierne Wata
Jezykowa powinno nalezec do podstawowych kryteriow przyjmowania do
pracy dziennikarzy. Trzeba byc naprawde slabizna zawodowa, zeby
pozwolic sobie na usuwanie Waty tam, gdzie to zuboza potwornie wymowe
moralna dziela. Skutek moze byc tylko jeden - nachalna insynuacja!! Jak
mozna napisac, ze w homilii brak poparcia dla ludzi, ktorzy niosa pomoc
dla chorych na AIDS, skoro Prymas wyraznie stwierdzil, ze sprawa jest
za powazna, aby robili to krzykliwi amatorzy i ostrzegal przed
dzialaniami pozornymi. I tyle. Nie wystarczy?!

(Na marginesie nalezy ze smutkiem przyznac, ze pozoranckie amatorstwo i
inne tego typu bzdury zupelnie nieslusznie potrafily omamic nawet
papieza, ktory bardzo wysoko ocenil np. Matke Terese z Kalkuty, ale
trudno od papieza wymagac zbyt krytycznego podejscia do ludzi...)

Konczymy trzeci rozdzial naszego Dziela Zycia. W skrocie: poprzednie
dwa rozdzialy, w ktorych sugerowalem, ze WJ mozna przetlumaczyc na
polski, mozna odfiltrowac itp. to bylo Wielkie Oszustwo. Nie wierzcie w
ani jedno moje slowo! Wata Jezykowa jest systemem semiotycznym i
semantycznym samym w sobie, nieredukowalnym. Zarowno znaki i symbole
(np. slowo `milosc') niektorych od stuleci hodowanych gatunkow Waty,
jak i cala warstwa znaczeniowa tak samo sie nie nadaja do przetlumacze-
nia na jezyki indoeuropejskie, jak kategorie czasu i przestrzeni z
jezyka Indian Hopi na angielski (literatura pomocnicza - Benjamin Lee
Whorf: "Jezyk, Mysl i Rzeczywistosc", popularna ksiazka tlumaczaca idee
tzw. relatywizmu lingwistycznego, czyli hipotezy Sapira - Whorfa, wg.
ktorej nasz obraz swiata jest w stu procentach uwarunkowany
konstrukcjami jezyka, w ktorym mowimy i myslimy o tym swiecie).

Wata jest samoistnym organizmem homeostatycznym, ewoluuje, broni sie
przed uszkodzeniami struktury, jest niezalezna od czlowieka. Jestesmy
na nia skazani, gdyz jak zlosliwy nowotwor czesciowo opanowala nasz
mechanizm genetyczny.

                                       Jurek Karczmarczuk
________________________________________________________________________

Andrzej Waligorski


                            KUNDLE I PUDLE
                            ==============


                    Poranne klotnie slychac z okien,
                    Ludzie wychodza na ulice,
                    Kaprawy kundel jednym okiem
                    Patrzy lubieznie na pudlice.

                    Pudlica, kasek wielce lasy,
                    Wystudiowanej okaz gracji,
                    Reprezentuje szczyt swej rasy,
                    I szczyt swej psiej degeneracji,

                    Natomiast kundel - jak to kundel,
                    Poharatany w jakiejs drace,
                    Zapchlone to-to, chude, brudne,
                    Lecz zaraz widac - bomba facet!

                    Lecz dziala - etap za etapem,
                    Niby sie nudzi, niby ziewa,
                    Na razie postponuje drzewa
                    Podnoszac przy nich zadnia lape.

                    Pudlica kreci zgrabnym zadkiem,
                    Strzyzony leb wysoko niesie,
                    A kundel - rzeklbys, ze przypadkiem -
                    Zegluje ku niej po trawersie.

                    To gracz dopiero, wielkie nieba!
                    Rzecz sie w sekundzie rozegrala:
                    Tracil ja nosem tam gdzie trzeba,
                    Cos warknal (pewnie 'chodz-no mala!')

                    Po czem - rozpustnik i bezboznik,
                    Plugawy kontrast pieknej dzidzi -
                    Powiodl nieszczesna za naroznik
                    Gdzie dobra pani juz nie widzi ...,

                    ... a pani wlasnie w oknie stoi,
                    Jeszcze nie gniewa sie, nie smuci,
                    O psine swa nie niepokoi,
                    Bo psina pewnie zaraz wroci ...

                    Znam piekna pania, to prawniczka,
                    Kiedys sie kochal w niej moj kumpel,
                    Czesze sie troche jak pudliczka ...
                    - Dzien dobry ... Jestem stary kundel!


              Podala Jola Stouten 
_______________________________________________________________________

Redakcja "Spojrzen": Jurek Krzystek (krzystek@u.washington.edu)
                     Zbigniew J. Pasek (zbigniew@engin.umich.edu)
                     Jurek Karczmarczuk (karczma@frcaen51.bitnet)
                     Mirek Bielewicz (bielewcz@uwpg02.uwinnipeg.ca)
stale wspolpracuje:  Maciek Cieslak (cieslak@ddagsi5.bitnet)

Copyright (C) by Mirek Bielewicz 1992. Copyright dotyczy wylacznie
tekstow oryginalnych i jest z przyjemnoscia udzielane pod warunkiem
zacytowania zrodla i uzyskania zgody autora danego tekstu.

Poglady autorow tekstow niekoniecznie sa zbiezne z pogladami redakcji.

Prenumerata: Jurek Krzystek. Numery archiwalne dostepne przez anonymous
FTP, adres:  (128.32.164.30), directory:
/pub/VARIA/polish.

____________________________koniec numeru 50____________________________