______________________________________________________________________
___
__ ___ ___ _ ___ ____ | _| _ _ _ ___
/ _|| || | | || | |_ || |_ | \ | || || |
/ / | | || | | | || | | / / | _| | \| || || | |
_/ / | _|| | | _| || \ / /_ | |_ | |\ || || |
|__/ |_| |___|| | ||_|\_\|____||___| |_| |_||_||_|_|
|___|
_______________________________________________________________________
Piatek, 8.01.1993. nr 57
_______________________________________________________________________
W numerze:
Leszek Krynski - Swieta w Japonii
Raul Alfonsin - Zbawienie w wydaniu kapitalistycznym
Jan Winiecki - Mity polskiej prywatyzacji
Michal Ogorek - Mister O'Goreck posyla dzieci na studia
Wladek Trzaska - Kacik kulinarny
_______________________________________________________________________
[Od red.: Krotki opis Swiat w Japonii opoznil sie troche, ale zamiesz-
czamy go, bo malo mamy okazji, aby poznac cos z pierwszej reki o tym
kraju. Kacik kulinarny tez dotyczy nieco swiat, ale uniwersalnosc
materialu nie podlega dyskusji...J.K_uk]
_______________________________________________________________________
Leszek Krynski
SWIETA W JAPONII
================
Przede wszystkim krotkie wyjasnienie: przecietny Japonczyk jest na
ogol ateista, Bog to dla niego pojecie obce (tak mi sie wydaje,
a tutaj latwo o pomylke). Religia, to tylko pewne obrzedy,
praktykowane tradycyjnie, ich oczywistosc tkwi jakos w swiadomosci
Japonczykow. Sa do nich przyzwyczajeni od dziecka, lubia je.
Wywodza sie one z dwoch religii: buddyzmu i shinto. Ta ostatnia
jest jednym z nielicznych oryginalnie japonskich `wynalazkow': tu
powstala, praktycznie nigdzie poza Japonia nie jest chyba znana.
Ale tez tak naprawde to nie jest religia, w takiej postaci, jakiej
mozna by oczekiwac. Jest to po prostu mitologia, rozmaite
opowiesci o bostwach, ktore kiedys przyczynily sie do powstania
tego kraju, ludzi, cesarskiej dynastii. Sa tez liczne swiatynie
shinto (po angielsku mowi sie o nich `shrines'), sa jacys
kaplani krecacy sie po nich, sa kioski, w ktorych mozna kupic
pamiatki z shinto zwiazane, jakies wrozby itd. Wreszcie sa
rozmaite obrzedy. Np. slub Japonczyk zwykle zawiera zgodnie z
ceremonialem wywodzacym sie z shinto. Sa w ciagu roku pewne
swieta, podczas ktorych odwiedza sie swiatynie (ostatnio 15
listopada bylo tzw. sici-go-san, po polsku: siedem-piec-trzy,
kiedy to uroczyscie ubiera sie dziewczynki 3- i 5-letnie oraz
chlopcow 5- i 7-letnich, w kimona, bardzo strojne i kolorowe,
chlopcy w ich odmiany meskie lub samurajskie; z takimi dziecmi
nalezy przejsc sie do chramu shinto i obowiazkowo do fotografa).
Nowy rok tez jest takim momentem, kiedy w swiatyniach shinto
przewijaja sie ogromne tlumy. Dotyczy to paru dni, od 31 grudnia
do 3 stycznia. ...
A buddyzm: dla przecietnego Japonczyka, to tez tylko pare momentow
w zyciu - na przyklad pogrzeby, rytual z nimi zwiazany. Sa tez
swieta, kiedy nalezy sie wybrac do swiatyni (`temple'), poklonic
przed posagiem Buddy i szybko wrocic do wlasnych spraw. To
`nalezy' w poprzednim zdaniu nie oznacza zadnego obowiazku: jesli
ktos nie chce, nie musi. Jest to tylko i wylacznie sprawa
kultywowania tradycji. Swiatyn buddyjskich jest tutaj bardzo duzo
(shinto tez, oczywiscie), niektore bardzo slynne, cenne
jako zabytki architektury lub kultury (na przyklad swiatynie sekty
Zen z ich ogrodami kamiennymi, skalnymi, albo `mchowymi' w Kioto -
naprawde przepiekne, o niepowtarzalnej atmosferze spokoju,
refleksji, a jednoczesnie - ma sie wrazenie - doskonale
estetycznie). Buddyzm, to rowniez pewien system filozoficzny,
wlasciwie wiele systemow reprezentowanych przez rozmaite sekty
(byl czas, ze nawet walczyly one ze soba - doslownie: `bandy'
mnichow scieraly sie ze soba w potyczkach, np. w okolicach
slynnej gory Hiei-san niedaleko Kioto). Ale subtelnosci mysli
buddyjskiej malo obchodza zwyklych ludzi, nie istnieja w ich
zyciu, moze ci bardziej wyksztalceni troche wiedza, jesli sie tym
interesowali. Maja one znaczenie wylacznie dla waskiej grupy
mnichow, kaplanow i dziwakow. Z pewnymi wyjatkami powodowanymi
moda, jak na przyklad wlasnie Zen w ostatnich latach - ale tez
chyba bardziej nim sie przejeli ludzie w krajach Zachodu niz w
samej Japonii. (Zen, to tez w duzej mierze tradycyjna kultura
japonska, jest mocno w niej osadzony: sztuka parzenia herbaty,
lucznictwo itd. ale przeciez niewiele to ma wspolnego z religia).
Pora konczyc `krotkie wyjasnienie'. Co z innymi religiami ? Sa, w
ilosciach `sladowych'. Pewnego dnia na poczatku obecnego pobytu
wyszedlem na dach domu, w ktorym mieszkalem, zeby rozwiesic pranie
i zdebialem: w odleglosci kilkudziesieciu metrow na tej samej wysokosci,
na jednym z sasiednich domow byl krzyz. Niespotykane. Poszedlem
tam, porozmawialem: okazalo sie, ze faktycznie byl to kosciol,
protestancki. Uprzejme Japonki zapraszaly mnie do odwiedzenia ich
swiatyni (wlasnie mialo sie zaczac nabozenstwo) ale rowniez
powiedzialy, gdzie moge znalezc najblizszy kosciol katolicki. ...
Bylem tam (w tym kosciele katolickim) 2 albo 3 razy na mszy
niedzielnej. Atmosfera zupelnie inna od polskich kosciolow.
Mniej ludzi, to w miare oczywiste. Ale wszystko jest jakos
przesiakniete kultura japonska: przy wejsciu trzeba zdjac buty
i zalozyc `laczki', wnetrze ma wystroj skromny, ale bardzo elegancki,
wszystko drewniane, ladnie ulozone kwiaty, ludzie usmiechajacy sie
do siebie nawzajem (to pewnie wynika tez z tego, ze jest ich malo
i wszyscy sie znaja). Wszyscy biora zywy udzial we mszy, ladnie
spiewaja, glosno mowia modlitwy.
Gdy pierwszy raz sie tam zjawilem, zapytali mnie o nazwisko, pozniej -
na koncu mszy - ksiadz mnie powital, musialem wstac i pokazac sie
wszystkim. Sa tez inne koscioly, bardziej podobne do tych znanych
na swiecie. Na przyklad katedra tokijska jest bardzo duza,
oczywiscie nie ma tam mowy o zdejmowaniu butow.
A teraz chyba zaczne juz odpowiadac na pytanie o Boze
Narodzenie w Japonii. Juz od ostatnich dni listopada, albo i
wczesniej, wszedzie pelno dekoracji bozonarodzeniowych: choinki,
choineczki, dzwoneczki, Sw. Mikolaje, renifery, wience evergreen
itd. itp. Na co elegantszych ulicach umieszczone glosniki, z
ktorych dyskretnie sacza sie mile dla ucha melodie, tak
tradycyjnie japonskie jak np. Jingle Bell, White Christmas, Silent
Night. Szczegolnie duzo tego bylo wlasnie w Sapporo - tam
atmosfere dodatkowo potegowala zaczynajaca sie zima, skrzacy sie
snieg i mroz. Wszedzie napisy: Merry Christmas lub Merry X'mas.
Milutko wrecz. A juz najmilej w domach towarowych. Znowu muzyka,
specjalne dekoracje, specjalne stoiska z upominkami, odpowiednio
dobrane opakowania e.t.c. Domyslam sie, ze jest to dokladna kopia
szalenstwa przedswiatecznego w Ameryce. Nie bylem tam w tym
okresie, wiec nie wiem. Moze zreszta tutaj jest to jeszcze jakos
wypaczone, przesadzone? Tam jednak sprawa jest wlasciwie
oczywista: slowa "Boze Narodzenie" maja swoj sens, wszystkie
atrybuty z nimi zwiazane tez; jasne, ze to wykorzystuja handlowcy,
a ludzie daja sie wciagnac w goraczke zakupow, ale jednak cel tego
wszystkiego jest klarowny dla wszystkich. A tutaj? Rozumiem, ze
domy towarowe chca zarobic i o to chodzi przede wszystkim. Kazda
okazja i metoda jest dobra, jesli tylko skuteczna i ludzie chca.
Ale co mnie dziwi, to to wlasnie, ze ludzie tu chca, akceptuja oprawe
nie majac zielonego pojecia o tresci, nie majac nawet najmniejszej
szansy na poznanie jej. Sadze, ze w ten sposob przejawiaja sie
jakies kompleksy Japonczykow wobec Zachodu: oni chca byc tacy jak
np. Amerykanie, bawic sie tym samym, miec takie same swieta,
obyczaje. Technike juz maja, dobrobyt rowniez, chca miec tez
Gwiazdke i sw. Mikolaja, ktory im przyniesie prezenty - koniecznie
24 grudnia. Smieszne, irytujace, absurdalne. ...
W Japonii oczywiscie nie ma mowy o wolnych dniach na swieta. Sa za
to na Nowy Rok, az kilka. Ale o tym napisze innym razem. Mimo
wszystko rowniez Japonczycy wiedza, ze jakos inaczej trzeba te dni
spedzic, urzadzaja np. bardziej uroczyste niz zwykle kolacje,
przyjecia itd. - niekoniecznie zreszta dokladnie w Wigilie, moze
byc troche wczesniej, troche pozniej. Jak widze z reklam sezon
"Christmas Dinner" organizowanych glownie przez rozmaite eleganckie
restauracje trwa od mniej wiecej 19.12 do 29.12. A pozniej jest
Nowy Rok.
Leszek Krynski
_______________________________________________________________________
Raul Alfonsin
[Gazeta Wyborcza z 3-4.10.1992; autor jest politykiem argentynskim,
liderem partii Obywatelska Unia Radykalna (UCR), w latach 1983-1989 byl
prezydentem i szefem rzadu Argentyny. Przytoczyl J.K_uk]
ZBAWIENIE W WYDANIU KAPITALISTYCZNYM
====================================
Wiadomo powszechnie, ze Europa Wschodnia, oraz kraje wchodzace dawniej
w sklad Zwiazku Radzieckiego stoja wobec ogromnych problemow
roznorodnej natury.
Nie chodzi mi o wstrzasajace swiatem co jakis czas doniesienia o
krwawych walkach i dramatycznych podzialach, lecz o grozbe politycznej
reakcji, ktora - jak rozlewajaca sie plama oliwy - obejmuje coraz
wiecej krajow i ideologii.
Albert O. Hirschman w swojej "Retoryce Niezlomnosci" przypomnial
stwierdzenie Alfreda N. Whiteheada, ze `najwazniejsze etapy postepu
cywilizacji powodowaly niemal calkowity upadek spoleczenstw, ktorych
dotyczyly'. Wyjasnia takze, ze ruchom postepowym towarzysza nastepujace
po nich ruchy ideologicznie przeciwne o niezwyklej sile.
Jako pierwszy przejaw politycznej reakcji przytoczmy ozywienie pogladow
przeciwnych zasadzie rownosci obywateli wobec prawa i prawom
obywatelskim w ogole, zaraz po ich ogloszeniu. Przykladem niech bedzie
opozycja wobec Deklaracji Praw Czlowieka i Obywatela uchwalonej podczas
Rewolucji Francuskiej. Druga fale reakcji wywolalo przyjecie
powszechnego prawa wyborczego; przestrzegano wowczas przed
niebezpieczenstwami, ktore grozic mialy spoleczenstwu w rezultacie
demokratycznych dazen. Trzecim, wspolczesnym przykladem jest ostra
krytyka, z jaka spotyka sie dzisiaj idea panstwa opiekunczego.
Te kolejne fale reakcji odwolywaly sie do trzech rodzajow argumentow,
ktore Hirschman nazwal "teza o przewrotnosci", "teza o
nieprzystawalnosci" i "teza o ryzyku".
Zgodnie z "teza o przewrotnosci", kazde dzialanie podjete w celu
ulepszenia ustroju politycznego, spolecznego czy gospodarczego prowadzi
tylko do zaostrzenia wystepowania tej jego wlasciwosci, ktora mialo
uzdrowic. "Teza o nieprzystawalnosci" pragnie wykazac, ze proby
przeksztalcen spolecznych sa nieskuteczne i bezproduktywne. W koncu
"teza o ryzyku", ktora zarzuca proponowanej reformie zbyt wysoki koszt
w polaczeniu z zagrozeniem, jakie ta zwykle stanowi dla dotychczasowych
osiagniec oraz innych, uwazanych za istotniejsze, celow.
W Ameryce Lacinskiej argumenty te, przytaczane czesto i z wielka sila,
sluza zwalczaniu postulowanej idei panstwa dobrobytu i nie ulega dla
mnie watpliwosci, ze to samo stanie sie w Europie Wschodniej.
"Teza o przewrotnosci" w dziedzinie gospodarki zwiazana jest z
pogladami, wedlug ktorych kazda polityka spoleczna zmierzajaca do
zmiany relacji ustalanych przez mechanizm rynkowy, na przyklad w sferze
cen i plac, obraca sie w konsekwencji w szkodliwa ingerencje. Milton
Friedman twierdzi, ze `prawo gwarantujace minimum placowe jest
najjaskrawszym przykladem zastosowania srodka, ktorego skutki sa
dokladnie odwrotne od tych, jakie zakladaja popierajacy to prawo w
dobrej wierze politycy'.
Podobnie jak my, rowniez politycy Europy Wschodniej uslysza nieraz o
szkodliwosci przekazywania dochodu pracownikom, ludziom pozbawionym
wlasnosci i, ogolnie rzecz ujmujac, ubogim - bo daje to efekt odwrotny
do zamierzonego.
Hirschman przypomina tez, ze "teza o nieprzystawalnosci" formulowana
byla niejednokrotnie, przy okazji powszechnej krytyki panstwa
opiekunczego. W 1970 r. laureat Nagrody Nobla w dziedzinie ekonomii
George Stigler utrzymywal, ze `wydatki budzetowe na cele takie, jak
edukacja, budownictwo i opieka spoleczna, rozpatrywane w odniesieniu do
podatkow, z ktorych pochodza srodki na ich finansowanie, nie sa niczym
innym, jak tylko narzuconym przez panstwo przelewaniem dochodow,
dokonywanym przez klase nizsza na rzecz klasy sredniej'.
Milton Friedman wypowiedzial sie podobnie twierdzac, ze `wiele
programow przynosi w efekcie znacznie wyrazniejsza poprawe sytuacji
klasie sredniej i wyzszej niz biednym, do ktorych, jak sie sadzi, sa
adresowane'.
Co do "tezy o ryzyku", to najswiezszej daty jest zarzut, ze panstwo
opiekuncze zagraza zarowno wolnosci i prawom jednostki, jak i samemu
systemowi demokratycznych rzadow. Hayek w "Drogach ku niewoli"
sformulowal to oskarzenie juz w 1944 r. Jego argumentacja jest prosta:
niewiele jest celow, w imie ktorych ludzie zgadzaja sie wspolnie
dzialac; z kolei rzad, aby byl demokratyczny, musi dazyc do ugody ze
wszystkimi, a zatem taki rzad jest mozliwy pod warunkiem i tylko wtedy,
gdy ograniczy swoje dzialanie do tych kilku sfer, w ktorych obywatele
latwo dochodza do porozumienia. Z drugiej strony propaganda
neokonserwatywna, krytykujac dazenie do rownosci, usiluje
zdyskredytowac demokracje, podac w watpliwosc jej zasady i pozbawic ja
znaczenia.
Jose Maria Mardones zauwaza, ze neokonserwatyzm proponuje nam zbawienie
w wydaniu kapitalistycznym: szare, bezbarwne niebo realistow. Niczego
wiecej, niczego lepszego nie powinnismy sie juz spodziewac. Mesjasz juz
przybyl i nadzieja sie dopelnila, na nic juz nie czekamy. Kazda zmiana
moze przyniesc jedynie niedostatek lub zagrozenie. Ten przemozny
kompleks wyzszosci. Mardones wskazuje, ze za neokonserwatywnym
poczuciem bezpieczenstwa kryje sie samozadowolenie i satysfakcja tych,
ktorym nikt `inny' nie jest potrzebny. Gdy tym `innym' staja sie inne
narody, ulomnosc ta prowadzi do postawy imperialistycznej i kolonialnej
- oto skutek kompleksu wyzszosci. A kto odrzuca te wizje, staje sie
natychmiast buntownikiem lub wrogiem. Fakt, ze tez jest czlowiekiem -
nie ma znaczenia.
"Neokonserwatywna slepota" nie pozwala postrzegac jednostki slabej i
biednej jako podmiotu ani przywiazywac wagi do jej sytuacji. Ta
swietokradcza ofiara, zlozona u innych, jasno ukazuje, ku czemu zmierza
neokonserwatywny kult kapitalistycznej konsumpcji uprawiany kosztem
milionow niewolnikow, celebrowany w skomplikowanej grze ukladow, mod,
koniunktur i rynkow.
W tym wlasnie kierunku zmierza Robert Nozick, proponujac ograniczenie
roli panstwa jedynie do ochrony i obrony obywateli przed przemoca,
rabunkiem i oszustwem. Wszystkie inne uprawnienia, o szerszym zasiegu,
gwalcilyby przeciez prawa jednostki, zmuszajac ja, byc moze nawet wbrew
jej woli, do pewnych ustepstw. Panstwo mogloby na przyklad usilowac
naklonic jednych obywateli, aby pomagali innym, badz tez zabronic im
dzialalnosci majacej na celu jedynie ich wlasna korzysc.
Nozick twierdzi rowniez, ze nie mozna z gory zalozyc, iz zasada
rownosci obywateli musi byc integralnie zwiazana z teoria
sprawiedliwosci: `Sa dwie drogi zmierzajace do zapewnienia ludziom
rownych szans: pogorszenie sytuacji najbardziej uprzywilejowanych lub
poprawa sytuacji najbardziej pokrzywdzonych. Ta ostatnia wymaga
nakladow oraz, co mozna przewidziec, spowoduje pogorszenie sytuacji
tych, ktorych pozbawi sie czesci wlasnosci, by poprawic polozenie
innych'.
Nie od rzeczy bedzie odwolac sie w tym miejscu do Jurgena Habermasa,
ktory uswiadamia nam w "Esejach politycznych", jakie cechy
charakteryzuja postawe cyniczna. Wsrod nich wymienia strategie
odrzucania argumentow, rozmyslna destrukcje. Metoda nieodwolywania sie
do argumentow pozwala ukryc i ominac wlasne sprzecznosci; cynik zalezny
jest calkowicie od sily i mozliwosci swego przeciwnika: `pasozytuje na
pogladach innych, zyjac w ciaglym zagrozeniu, gdyz umarlby zapewne z
nudow, gdyby Sokrates przestal mowic i spierac sie z nim'.
Byloby dobrze, gdyby politycy Europy Wschodniej zatrzymali bieg
wahadla, zanim wychyli sie zbyt daleko w prawo.
----------------------------------------------------------------------
Trzy grosze introligatora dyzurnego.
24-25 pazdziernika Gazeta opublikowala artykul Mariana Tarkowskiego
mocno polemizujacy ze strachami Alfonsina. Bardzo w skrocie: Tarkowski
uwaza, ze Alfonsin jest romantykiem. Gdy byl prezydentem, nie umial
prowadzic twardej polityki ekonomicznej i doprowadzil do balaganu i
upadku gospodarki, na skutek czego musial ustapic. Tarkowski uwaza, ze
agresywny neokonserwatyzm jest grozny jedynie na papierze. Wrocimy do
artykulu Tarkowskiego w przyszlym numerze. Na razie kilka uwag
neutralniejszych, a obrone `twardej' polityki gospodarczej znajdziemy
w zamieszczonym ponizej artykule Jana Winieckiego.
Alfonsin ekstrapoluje swoje doswiadczenia z wplywem neokonserwatystow
na polityke w Ameryce Poludniowej na kraje naszego regionu swiata. Jak
dalece sensowne sa analogie miedzy Europa Wschodnia a Ameryka Lacinska?
Czy mozna porownywac poludniowcow, spiacych w dzien, z nami, krajem
mroznych zim?
U nas nie bylo nigdy olbrzymich terenow do zagospodarowania, tego
oddechu, ktorego resztki dalej tam sie tla. Nigdy wlasciwie wojsko nie
mieszalo sie tak bezceremonialnie do polityki jak tam. Ale, odnosnie
polityki spolecznej, odnosnie mentalnosci ludzi, moze jakies analogie
sie znajda.
I jedni i drudzy maja kompleks ludzi drugiej kategorii, jesli chodzi o
efektywnosc pracy i jakosc produkowanych wyrobow. Ekonomika raz jest
gorsza, raz lepsza, ale zawsze to jakies smetne. NIGDY nie dogonimy
Anglosasow ani Niemcow. NIGDY nie bedziemy dobrze pracowac. Tlumaczymy
sie roznie, a to, ze komunizm nam zaszkodzil, a to, ze kolonializm nam
zaszkodzil. Ze politycy sa z gruntu nieuczciwi i nie maja zadnej
globalnej wizji poprawy, wiec wlasciwie nie warto sie wysilac, aby
chronic te demokracje.
Przestepczosc tam juz byla olbrzymia, u nas teraz narasta lawinowo,
policja znakomicie chroni bogatych, ale biedniejsi nie maja szans.
Pomysly Nozicka mozna jeszcze ulepszyc. Panstwo nie ma nic do ochrony
obywateli. Sami sie ochronia, niech panstwo tylko nie utrudnia kupna
spluw, granatow i karabinow maszynowych...
I my i oni znajduja sie w ciaglej frustracji dotyczacej granic i
sasiadow. Niby wiemy, ze powinnismy zyc w zgodzie. Ale od dziecka nas
uczono, ze to sa dranie, gnebia nasza mniejszosc. Z historycznego
punktu widzenia, to oni na pewno nam cos ukradli, a to, ze mysmy
czasami probowali odebrac swoje jest przez nich zle interpretowane.
A w dodatku robia nas na szaro jesli chodzi o import-eksport i dlatego
nasze rolnictwo niedomaga. A panstwo tylko bruzdzi i jakies szkodliwe
dla nas umowy miedzynarodowe uchwala. Precz z tym!
No dobra, wiemy, ze jak centralnie sterowana infrastruktura, np.
transport nawala, czy to w Rzeszowskim, czy w selvie, gdzies kolo
Transamazoniki, to rolnicy moga zaczac glodowac, ale wolnosc polega na
tym, ze wtedy nalezy sie pozbyc trupiego gospodarstwa i szukac
szczescia gdzie indziej. Na pewno pojawi sie konserwatywny dzialacz
polityczny, ktory to zasugeruje i roztoczy swietlane perspektywy, gdy
tylko sie go wybierze. Nie wiadomo CO zrobi, gdyz prywatny transport
bez subsydiow w tych okolicach jest slabo oplacalny, ale niech go tylko
wybiora! Analogia miedzy sytuacjami tu i tam nie jest pelna, ale
sensowna.
Ale skutek i tu i tam bedzie identyczny. Prawie nikt nie pojdzie w
ogole glosowac. Niech zyje demokracja. J.K_uk
_______________________________________________________________________
[Rzeczpospolita, 9.12.1992, podal Zbyszek Pasek]
Jan Winiecki
MITY POLSKIEJ PRYWATYZACJI
==========================
Prywatyzacja wszedzie budzi ogromne emocje - i to ze zrozumialych
wzgledow. W tych warunkach trudno oczekiwac, ze tak wieloplaszczyznowa
zmiana odbywac sie bedzie w dzentelmenskiej atmosferze wzajemnego
zaufania, lub ze autentyczne czy wyimaginowane niedociagniecia procesow
prywatyzacyjnych nie zostana wykorzystane w walce politycznej. Gorzej
jednak, jesli wokol tych procesow narastaja grube poklady mitow
(najczesciej wzmacniane zastraszajaca w Europie Wschodniej
nieznajomoscia finansow i ekonomii). Z mitami bowiem znacznie trudniej
jest walczyc, jako ze glosiciele mitow sa na ogol niewrazliwi na
argumentacje. Falsyfikacja mitu bynajmniej nie eliminuje go z obiegu,
gdyz mity zywia sie wiara w okreslone zjawiska, a nie wiedza o nich.
Mit pierwszy: `sprzedaz za bezcen'
Ten mit nie jest nieznany w innych krajach przechodzacych okres
transformacji od socjalizmu do kapitalizmu. Pomijajac zla wole graczy
politycznych, ktorzy chca zbic kapital na tego rodzaju oskarzeniach,
jakie sa jeszcze zrodla tego mitu? Ludzie pracuja w jakichs
przedsiebiorstwach, te przedsiebiorstwa maja jakies maszyny i sprzet
transportowy, te maszyny mieszcza sie w jakichs murach. Wszystko to
wydaje sie miec ogromna wartosc.
Rzadko kiedy zadaje sie pytanie, jak stare sa te maszyny - i w
efekcie: ile one sa warte. Jeszcze rzadziej laczy sie wiek maszyn z
przecietnym okresem odnowy wyposazenia, ktory w przemysle przetworczym
wynosi ok. 7 lat. W Polsce wiek maszyn i urzadzen jest przecietnie dwa
razy dluzszy. Wiekszosc z nich pamieta czasy gierkowskiego "Wielkiego
Skoku". Nawet wedlug polskich `wiecznotrwalych' norm amortyzacyjnych
maszyny i urzadzenia w polskim przemysle - jak podaje Rocznik
Statystyczny 1991 - zuzyte sa w 72.5 proc., a w budownictwie w 79.3
proc.
Dominuje przy tym podejscie ksiegowego, a nie biznesmena, wartosc
odtworzeniowa, a nie wartosc rynkowa. Ta ostatnia, jesli nie ma
chetnego do zaplacenia pozytywnej ceny, wynosi zero. W takich
przypadkach szuka sie przedsiebiorcy gotowego wziac dane
przedsiebiorstwo za darmo, jesli tylko gotow jest prowadzic dalej
dzialalnosc gospodarcza. Stad wlasnie wziela sie (tak krytykowana!)
sprzedaz za symboliczna 1 marke, czy wreszcie u nas za 1 zlotowke
(chociaz do tej pory w Polsce mielismy bodaj tylko jedna taka
transakcje...)
Niestety w opinii wielu jest to przyklad wolajacej o pomste do nieba
korupcji. Niewatpliwie bowiem - zdaniem owych wielu - ktos sie musial
przy tym sowicie `oblowic'. Pojawiaja sie skandalizujace artykuly w
prasie. Interweniuja politycy - zwlaszcza z opozycji - ktorzy domagaja
sie specjalnych komisji i raportow w sprawie rzekomych naduzyc. Ludzie
sa oczywiscie moralnie ulomni i rzecz jasna tu i owdzie naduzycia sie
zdarzaja; w ogromnej wiekszosci przypadkow jednak sprzedaz za bezcen,
na ktorej oblowili sie sprzedajacy z kupujacym, jest mitem.
Trudno jednak znalezc takie odzwierciedlenie realiow w zyciu
publicznym i swiadomosci spolecznej. Rozmaici politycy, z glupoty czy
wyrachowania, powtarzaja stale to samo; prasa znajduje rzekome nowe
afery albo wraca po raz ktorys do starych, jesli brak jest czegos
nowego na podoredziu, nie przejmujac sie tym, ze stare afery nigdy nie
zostaly dowiedzione. Dodatkowe klopoty stwarzaja raporty instytucji
kontrolujacych, ktorych pracownicy wiedza o ekonomii tyle samo, co
wiekszosc obywateli, czyli rozpaczliwie niewiele. W rezultacie owe
raporty znacznie czesciej powoduja zamieszanie w umyslach niz
przyczyniaja sie do wyjasnienia czegokolwiek. Wolania o wzmocnienie
kontroli nad prywatyzacja, najprostsza droga prowadza do zwolnienia
calego procesu. Urzednicy majacy na karku kontrole pracuja znacznie
mniej efektywnie, zwlaszcza jesli jeszcze maja swiadomosc, ze wiedza
kontrolujacych o rynkach finansowych jest niewielka i moga oczekiwac
oskarzen wynikajacych z ingnorancji kontrolujacych.
Rownoczesnie slychac wolania o przejrzystosc procesow prywatyzacyjnych
- oczywiscie po to, by zapobiec korupcji.
Wynikaja one z nieznajomosci rzeczy. Przypomnijmy, ze to wlasnie
politycy zdecydowali, takze w przypadku polskiej prywatyzacji, ze o
wyborze oferenta ma decydowac nie tylko cena, ale takze inne kryteria,
takie jak np. perspektywy utrzymania zatrudnienia czy zapowiedz
wiekszych inwestycji w mocno przestarzaly zazwyczaj majatek trwaly.
Tymczasem najbardziej przejrzysty jest taki proces prywatyzacji, w
ktorym przedsiebiorstwo zostaje sprzedane temu, kto oferowal najwyzsza
cene. Jednak inne cele uznano za co najmniej rownorzedne. W rezultacie
tam, gdzie pojawia sie wiecej niz jedno kryterium sprzedazy,
nieuchronnie ginie przejrzystosc procesu decyzyjnego i wkrada sie
arbitralnosc - a w slad za nia pojawia sie niezadowolenie jednych i
podejrzenia o jakies nieczyste sprawki.
Tam, gdzie sprzedano firme temu, kto np. obiecywal, ze zainwestuje w
nia w najblizszych trzech latach 50 mln dol., ten kto zaproponowal w
przetargu najwyzsza cene, odniesie sie do wyboru nieufnie. A
samozwanczy rzecznicy sprawiedliwosci spolecznej podniosa krzyk, ze
znow cos sprzedano za bezcen i ze prywatyzacja wrecz tonie w korupcji.
Zreszta to samo bedzie, jesli decyzja bedzie odwrotna i
przedsiebiorstwo sprzeda sie temu, ktory zaoferuje najwyzsza cene...
Produktem ubocznym oskarzen o sprzedaz za bezcen i korupcje jest w
pierwszej kolejnosci spowolnienie procesu prywatyzacji w nastepstwie
paralizu decyzyjnego urzednikow. Bo najprostsza metoda uchronienia sie
przed oskarzeniami jest niepodejmowanie zadnych decyzji. Mit sprzedazy
za bezcen jest najogolniej rzecz ujmujac wlasnie mitem, ale dlatego
trudniej z nim walczyc.
Mit drugi: `Przyjda i nas wykupia' czyli o prywatyzacji przez
inwestycje zagraniczne
Strach przed wykupieniem przez cudzoziemcow nie jest ani niczym nowym,
ani specyficznie polskim czy postkomunistycznym. Podczas nie tak
dawnych moich spotkan w Hiszpanii i Wloszech nieraz musialem
odpowiadac na te same pytania: `A co bedzie, jesli przyjdzie obcy
kapital i was wykupi?' Moja odpowiedz byla zawsze taka sama:
`Zagraniczne inwestycje to powstanie wartosci dodanej, ktorej wlasny
kapital by nie stworzyl, bo go po prostu nie ma dostatecznie wiele. Z
tej nowo wytworzonej wartosci ok. 70 proc. zostaje w kraju w postaci
plac personelu krajowego i podatkow posrednich (podatkow od plac,
skladek ubezpieczeniowych itd.). Ok 30 proc. stanowia zyski brutto.
Stopa podatkowa od zysku przedsiebiorstw wynosi zwykle 40-50 proc.
Zostaje wiec po opodatkowaniu suma rowna 15-18 proc. nowo wytworzonej
wartosci. Z tej sumy okolo polowa jest zwykle reinwestowana, co
oznacza, ze odplyw kapitalu wynosi rocznie 7.5-9 proc. wartosci, jaka
dodala gospodarce narodowej dana inwestycja zagraniczna. Tak wiec nie
nalezy bac sie inwestycji zagranicznych. Wrecz przeciwnie.'
Surrealizm oczekiwan wykupienia jest przy tym uderzajacy, poniewaz,
prawde rzeklszy, nie ma tak wielu chetnych do owego wykupienia. Na
Wegrzech, w kraju, ktory w Europie Srodkowo-Wschodniej stworzyl
najbardziej korzystne warunki dla inwestycji zagranicznych, oczekuje
sie, ze w koncu 1992 r. aktywa zagraniczne beda stanowic 5 proc.
wartosci aktywow produkcyjnych ogolem. U nas bedzie to wspolczynnik
dziesiec razy nizszy. Jesli wziac pod uwage, ze przed wojna 43 proc.
aktywow w przemysle stanowilo wlasnosc firm zagranicznych, to okaze
sie, ze - jak mowi polskie porzekadlo - strach ma wielkie oczy.
Skad jednak biora sie owe psychozy? Czy tylko z ksenofobii?
Znajdujemy sie tutaj na niepewnym gruncie, ale warto sie zastanowic,
czy ludzie, ktorzy obawiaja sie inwestycji zagranicznych, nie boja sie
czego innego, mianowicie innego rezimu pracy niz w panstwowym
przedsiebiorstwie, jakie funkcjonowalo przez kilkadziesiat lat w tej
czesci Europy.
W rezultacie wielu ludzi widzi przed soba perspektywe zwiekszonego
wysilku, dyscypliny, a byc moze i bezrobocia, jesli nie sprostaja
nowym wymaganiom. Wprawdzie na drugiej szali sa wyzsze place i lepsze
perspektywy awansu, ale zdemoralizowany `homo sovieticus' przyzwyczail
sie zarowno do marnej placy, jak i do kiepskiej pracy. Dlatego tak
wielu narzeka, ale gdy sie ich zapytac, czy sa zadowoleni z tego co
maja, gdy idzie o prace, to w tej samej Polsce na takie pytanie az 60
proc. odpowiedzialo: tak ("Results of Survey of Economic and Political
behaviour, Studies in Public Policy" 201, University of Strathlclyde,
Glasgow, 1992). Dla porownania: w Rosji `tak' odpowiedzialo 72 proc.,
a w Czecho-Slowacji 51 proc. Ugrzezniecie w bykejakosci powoduje obawy
nawet przed zmianami na lepsze.
Tak wiec obawy przed inwestycjami zagranicznymi sa po czesci
rownoznaczne z obawami przed wyzszymi wymaganiami prywatnego
przedsiebiorcy - i to obojetne zagranicznego czy krajowego. Ksenofobia
pelni tylko role uzupelniajaca.
Polaczenie socjalistycznego przyzwyczajenia do bylejakosci z
nacjonalistycznymi preferencjami dla wlasnosci panstwowej tworzy
mieszanke, ktora prof. Wilczynski nazwal `narodowym socrealizmem
zasciankowym'.
Atmosfera wokol inwestycji zagranicznych jest u nas, nie da sie ukryc,
niezbyt korzystna, w porownaniu z innymi krajami znajdujacymi sie w
czolowce procesu transformacji. Ciagle tez prasa donosi, badz sami
inwestorzy zagraniczni opowiadaja, o oporze, jaki propozycje
wykupienia jakiegos przedsiebiorstwa lub jego czesci napotykaly w
Polsce, najczesciej ze strony dzielnych zwiazkowcow, ktorzy latwo sa w
stanie przekonac zaloge, ze najlepiej jest tak, jak jest. A jeszcze
lepiej byloby oczywiscie, gdyby pozostalo tak jak jest, a panstwo `na
dokladke' umorzylo przedsiebiorstwom ich zadluzenie.
Ale atmosfera, jakkolwiek wazna, to nie wszystko. Inwestorzy zachowuja
powsciagliwosc i nie garna sie tak energicznie do owego mitycznego
`wykupywania' nas takze z bardziej precyzyjnie dajacych sie uchwycic
powodow. Otoz jednym z waznych czynnikow ksztaltujacych sklonnosc
cudzoziemcow do inwestowania jest nie tylko stabilnosc gospodarcza,
ale takze stabilnosc regul gry. Najbardziej jaskrawym przejawem
meandrow w tej dziedzinie jest pierwsza w III Rzeczypospolitej
nacjonalizacja (zdaje sie takze pierwsza w krajach
postkomunistycznych). Mam tu na mysli oczywiscie znana sprawe udzialow
firm zagranicznych w polskich kasynach gry. Coz z tego, ze warunki
umow byly dla nas niekorzystne? Albo, ze robily to rzady
komunistyczne? Powyzsze nie jest niestety w oczach swiata biznesu
wytlumaczeniem. To, co dostrzega sie w pierwszej kolejnosci, to fakt
naruszenia przez nas zasady nienaruszalnosci kontraktu, nawet
watpliwego pod wieloma wzgledami, ale zawartego zgodnie z normami
obowiazujacego prawa.
`Fabryki - robotnikom' czyli mit wlasnosci pracowniczej
Mity przedstawione w poprzednich dwoch czesciach nie sa w takim stopniu
`polska specjalnoscia' jak trzeci z mitow, tj. mit wlasnosci
pracowniczej. Mitologizacji podlega w tym przypadku zarowno
uzasadnienie ekonomicznej efektywnosci tej formy przeksztalcenia
wlasnosci panstwowej, jak i `spoleczna sprawiedliwosc' stojaca rzekomo
za takim rozwiazaniem.
Zanim jednak zajme sie demitologizacja wlasnosci pracowniczej w obu
wymienionych wyzej aspektach, sprobuje wyjasnic geneze polskiej
specjalnosci. Pisze `polskiej specjalnosci', gdyz na Wegrzech i w
Czechoslowacji tego rodzaju ciagoty ideologiczne sa slabsze.
Interesujaca ankieta przeprowadzona szeregu krajow postkomunistycznych
wykazala, ze jesli nie liczyc krajow postsowieckich (a i to nie
wszystkich, o czym nizej), ciagoty do wlasnosci pracowniczej
zakorzenione sa najsilniej wlasnie w Polsce. Tabela wskazuje na to
dowodnie.
Opcje prywatyzacyjne
--------------------
1. Przekazac pierwotnym wlascicielom
2. Sprzedac klientowi, ktory oferuje najwyzsza cene
3. Przekazac zalodze
4. Pozostawic jako wlasnosc panstwowa
1 2 3 4
Bulgaria 21% 15% 35% 30%
Czecho-Slowacja 34% 17% 27% 22%
Estonia 34% 10% 39% 18%
Wegry 12% 29% 28% 31%
Litwa 14% 10% 57% 19%
Polska 17% 12% 47% 24%
Rumunia 7% 19% 31% 44%
Slowenia 20% 22% 40% 18%
Ukraina 5% 12% 53% 31%
Jak widac z przytoczonej tabeli, poza Litwa i Ukraina, Polska jest
krajem, w ktorym najwiekszy procent ankietowanych opowiedzial sie za
bolszewicka de facto opcja, jaka jest prywatyzacja poprzez wlasnosc
pracownicza. Bylo to nawet wiecej niz w Slowenii, gdzie wieloletnia
indoktrynacja prosamorzadowa czynila wlasnosc pracownicza najbardziej
zrozumiala opcja prywatyzacyjna. Geneza popularnosci hasla `Fabryki -
robotnikom' najlatwiej wytlumaczyc jest w kontekscie wlasciwej
interpretacji rewolucji `solidarnosciowej' lat 1980-81. Interpretacja
ta prowadzi do tezy, ze system socjalistyczny zostal odrzucony na
plaszczyznie moralnej. Istniala natomiast uderzajaca akceptacja
poszczegolnych komponentow (raczej teoretycznych niz stosowanych w
praktyce) odrzuconego systemu, a wiec egalitaryzmu, panstwa
opiekunczego, `sprawiedliwosci' rozumianej w kategoriach
substancjalnych, nie zas proceduralnych, co wlasnie rozni socjalizm od
liberalizmu itd.
Prowadzi to do wniosku, ktory wysunalem juz uprzednio, ze znaczna
czesc zwolennikow "Solidarnosci" stanowili ludzie, ktorzy mieli
nadzieje, ze "Solidarnosc" da im to, co socjalizm przyrzekal, a nie
zrealizowal. Inaczej mowiac uczestniczyli w probach ocalenia systemu
nie dlatego, ze obiecywal przyslowiowe gruszki na wierzbie, ale
dlatego, ze komunistom nie udalo sie owych gruszek wyhodowac... Ich
obecny bunt przeciw transformacji systemowej wynika z dostrzezenia, iz
gruszki nie rosna na wierzbie takze w kapitalizmie. Wiara w utopijny
socjalizm samorzadowy - w kontekscie prywatyzacji ulokowana w
prywatyzacji pracowniczej - stanowi kolejne poszukiwanie mitycznej
drogi do dobrobytu, ktora nie wymagalaby solidnej pracy, oszczednosci
i wyrzeczen dzis dla osiagniecia zamierzonych celow jutro.
Natretna niekiedy reklama wlasnosci pracowniczej opiera sie na dwoch
filarach: zwyklej ignorancji i falsyfikacji rzeczywistosci. Ignoruje
niemal calkowicie dorobek takich nurtow teoretycznych jak teoria praw
wlasnosci czy teoria agencji, na podstawie ktorych dosc jednoznacznie
okreslic mozna niski status efektywnosciowy wlasnosci pracowniczej (i
jeszcze nizszy samorzadu pracowniczego) vis-a-vis roznych form
wlasnosci prywatnej.
Z drugiej strony zwolennicy wlasnosci pracowniczej na ogol
przedstawiaja osiagniecia tej formy wlasnosci w sposob daleki od
rzetelnosci. Powolujac sie na statystyki mowiace o rzekomo znakomitych
wynikach ekonomicznych firm o wlasnosci pracowniczej, zwykle
zapominaja dodac, ze wrzucaja oni do jednego worka nieliczne spolki
pracownicze, tj. firmy w ktorych udzialy maja wszyscy pracownicy, oraz
- nieporownanie liczniejsze - normalne firmy prywatne w branzach o
szybko zmieniajacej sie technologii, gdzie istnieje ekonomiczne
uzasadniona tradycja nagradzania najlepszych nie wysokimi premiami
pienieznymi, lecz udzialami w szybko rozwijajacym sie
przedsiebiorstwie. W ten sposob srodki pozostaja w firmie i moga
zostac przeznaczone na badania lub inwestycje, a jednoczesnie najlepsi
zostaja zwiazani z firma poprzez wyzsza stawke, jaka ma dla nich
przyszly rozwoj firmy.
To wlasnie te ostatnie firmy uzyskuja na ogol doskonale rezultaty i
pozwalaja stwarzac wrazenie sukcesow wlasnosci pracowniczej jej
protagonistom. Rozwiazanie to, tj, nagradzanie udzialami najlepszych,
pozostaje jednak w ostrym konflikcie z egalitarystycznymi
oczekiwaniami `antykomunistycznych bolszewikow' i byloby nie do
przyjecia na polskim gruncie. Najlepszym tego przykladem jest krytyka
ze strony wszystkich negocjujacych tzw. "Pakt o przedsiebiorstwie"
zwiazkow zawodowych zaproponowanej zasady przydzielenia 3 proc.
udzialow menedzmentowi prywatyzowanych przedsiebiorstw. Rozwiazanie to
jest uwazane za `niesprawiedliwe' (czytaj: nieegalitarne), mimo
oczywistych korzysci zwiazania w ten sposob finansowej przyslosci
menedzerow z sukcesem kierowanych przez nich przedsiebiorstw.
Haslo `Fabryki - robotnikom', ktorego ucielesnieniem na gruncie
polskiej transformacji ustrojowej jest wlasnosc pracownicza
(`akcjonariat pracowniczy'), ma rownie slabe podstawy efektywnosciowe,
co etyczne. Propaganda jego zwolennikow opiera sie - w niewielkim
uproszczeniu - na uzasadnieniu nastepujacym: `To naszym wysilkiem
zbudowano te fabryki, my w nich pracowalismy za marne grosze
(implicite: w prownaniu z fabrykami tej samej branzy na Zachodzie) i
dlatego jakakolwiek prywatyzacja musi w pierwszej kolejnosci
uwlaszczyc nas - pracownikow fabryk'.
Poglad powyzszy jest jednak z gruntu falszywy. Po pierwsze,
prywatyzacja pracownicza uprzywilejowywuje pracownikow przedsiebiorstw
kapitalochlonnych kosztem pracownikow przedsiebiorstw pracochlonnnych.
W okresie podobnych iluzji na Zachodzie jeden z klasykow ekonomii
liberalnej - Lord Robbins - podsumowal to celna parafraza hasla
popularnego przez pewien czas w Wielkiej Brytanii: `Kopalnie -
gornikom, smiecie - pracownikom zakladow oczyszczania miasta'. Przy
watpliwym skadinad zalozeniu rownej szansy przetrwania okresu
transformacji oznaczaloby to kilkudziesieciokrotnie wieksze korzysci z
wlasnosci pracowniczej robotnikow, powiedzmy, zakladow samochodowych
czy hut, niz np. szwaczek. Po drugie i wazniejsze, wklad pracownikow
zakladow przemyslowych zadajacych przeksztalcenia ich przedsiebiorstw
w spolki pracownicze byl srednio mniejszy, a nie wiekszy, niz innych
zatrudnionych w gospodarce narodowej.
Owi rzekomo pokrzywdzeni robotnicy - dzis wykrzykujacy oskarzenia pod
adresem ludzi i instytucji uczestniczacych w prywatyzacji - byli w
gospodarce socjalistycznej wubsydiowani podwojnie. Place w przemysle
byly w gospodarkach typu sowieckiego wyraznie wyzsze niz w innych
dzialach gospodarki, niezaleznie od nizszych czesto kwalifikacji
zatrudnionych w przemysle; ponadto relacje plac robotnikow do
pracownikow umyslowych byly powaznie znieksztalcone na niekorzysc tych
ostatnich.
To lekarz i nauczyciel subsydiowal w socjalizmie gornika i tokarza, a
nie odwrotnie. A ze place i subsydiowanych, i subsydiujacych byly
niskie, to juz inna sprawa - choc tez bedaca cecha systemowa. Mozna
tylko ostrzec zwolennikow prywatyzacji pracowniczej, ze ich opcja daje
gwarancje, ze gdyby zwyciezyla, place beda niskie rowniez w
przyszlosci.
------------
Jan Winiecki - Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju oraz Centrum im.
Adama Smitha. Fragmenty referatu wygloszonego na konferencji
poswieconej prywatyzacji, zorganizowanej w Warszawie 26 i 27 listopada
przez Gdanski Instytut Badan nad Gospodarka Rynkowa i Fundacje Konrada
Adenauera.
_______________________________________________________________________
[GW 3-4.10.92, znalazl J.K_uk]
Michal Ogorek
MISTER O'GORECK POSYLA DZIECI NA STUDIA
=======================================
Aby ulatwic dzieciom start na studia, Mister O'Goreck poszedl zapisac
je na kurs przygotowawczy.
- Chodzi mi o to, aby daly sobie rade podczas studiow - wyjasnil Mister
O'Goreck - Boje sie, ze nie sa jak na to dosc zdolne.
- Studia wymagaja duzych zdolnosci - zgodzil sie wykladowca. - Ale nie
taki diabel straszny, jak go maluja - uspokajal Mister O'Gorcka. -
solidna praca wszystkiego mozna sie nauczyc.
- Czy zakres przygotowan jest wystarczajaco szeroki? - niepokoil sie
Mister O'Goreck.
- Przygotowujemy adekwatnie do kazdego rodzaju studiow - obruszyl sie
Wykladowca. - Przykladowo, jesli dzieci wybieraja sie na humanistyke,
uczymy je szybko przeliczac kursy walut w pamieci. Z praktyki wiemy, ze
z tym maja zawsze najwieksze klopoty. Ale juz po tygodniu z naszych
kursow odroznia kazdy falszywy dolar od prawdziwego.
- I to jest im potrzebne? - zdziwil sie Mister O'Goreck.
- Na studiach to jest podstawa - tlumaczyl Wykladowca. - moga juz
zaczac sprowadzac towar z zagranicy i go odsprzedawac. Pierwszy semestr
jakos przetrzymaja.
- Przydaloby sie im poszerzyc wiadomosci z geografii - zauwazyl Mister
O'Goreck.
- Trafil pan w sedno - ucieszyl sie Wykladowca. - Trasy - ktoredy
jechac z Pekinu, aby nie zostac zlapanym z perlami, albo z Bangkoku z
haszyszem - trzeba wykuc na pamiec. Odpytujemy z tego bezwzglednie. Od
tego zalezy ich dalsza przyszlosc.
- Czy potrzebne beda jakies pomoce naukowe? - chcial dowiedziec sie
Mister O'Goreck.
- Ja wiem... - zastanawial sie Wykladowca. - Na poczatek powinna
wystarczyc walizka z podwojnym dnem.
- Jest pan pewien, ze to bedzie im przydatne w nauce? - upewnial sie
Mister O'Goreck.
- Moze pan byc spokojne: przerabiamy zawsze to, co sie aktualnie
studiuje - oswiadczyl Wykladowca.
- W kazdym razie chcialbym, zeby zachecil ich pan do tworczego rozwoju
- zaznaczyl Mister O'Goreck.
- Ma sie rozumiec! - zawolal Wykladowca. - Najpierw lozko polowe, na
drugim roku - ciezarowka, sadze, ze na absolutorium powinni miec
hurtownie.
- Sadzi pan, ze skoncza studia w terminie? - zapytal Mister O'Goreck na
odchodnym.
Daje panu gwarancje, ze to sie po naszym kursie nie zdarza! - przysiagl
Wykladowca. - Beda studiowac do oporu, jak dlugo sie da; niech pan
bedzie spokojny o ich przyszlosc.
SLOWNICZEK TRUDNIEJSZYCH TERMINOW:
UNIWERSYTET - placowka przygotowujaca nowe, wyksztalcone kadry na
targowiska.
_______________________________________________________________________
Wladek Trzaska
KACIK KULINARNY
===============
Musztarda po obiedzie (po Swietach)
czyli recepta tesciowej z Finlandii
Dobra, mocna musztarda, taka co to w nosie kreci, szkli oczy, a wlosy
debem stawia jest jednym z tych dodatkow jedzeniowych, ktore raz
sprobowawszy nie da sie zastapic zadnym ersatzem. Niestety, to co mozna
kupic w sklepach, to podle substytuty, ktore tak sie maja do musztardy,
jak mazisty produkt przemiany materii do sznycla wiedenskiego zjedzonego
dzien wczesniej. Na szczescie, wysmienita musztarde mozna bardzo latwo
zrobic samemu. Moja tesciowa robi ja od lat a w tym roku, jako ze
Wigilia (*) byla u nas, i ja sam sprobowalem. Rezultat byl, jak zawsze,
wysmienity wiec polecam z czystym sumieniem:
1) Bardzo dokladnie wymieszac (w garnuszku) 0.2 litra
sproszkowanych nasion gorczycy (powdered mustard seed)
i 0.2 litra cukru pudru. (0.2 l to mniej wiecej 3/4 szklanki.)
Cukier i gorczyca sa dobrze wymieszane gdy tworza
jednobarwny proszek bez grudek.
2) Zalac mieszanke 0.15 litra wody, dwiema lyzeczkami (od herbaty)
oleju i dobrze wymieszac na malym ogniu. Dzieki cukrowi
ten zolty proszek latwo chlonie wode i dosc latwo daje sie
doprowadzic do konsystencji jednorodnej papki. Nie nalezy
przesadzac z podgrzewaniem, jako ze nie powinno sie dopuscic
do wrzenia.
3) Jak tylko musztardowa papka jest dobrze rozprowadzona
(jednorodna), odstawic z ognia i poczekac az ostygnie.
4) Dodac odrobine (0.025 litra) smietany i dwie lyzeczki
(od herbaty) koniaku. Zamieszac dobrze i zgarnac do
sloika. Z podanych proporcji wychodzi jeden pol-litrowy
sloiczek. Przechowywac w lodowce!
Taka musztarda jest naprawde mocna i smaczna. Przypomina troche chrzan
i swietnie sie nadaje do wszelkich zimnych szynek i mies.
Zycze smacznego i Szczesliwego Nowego Roku
Wladek Trzaska
(*) W Finlandii, skad pisze te slowa, glownym daniem wigilijnym jest
pieczona (cala) szynka podawana na zimno. No, a jak wiadomo, szynki
bez musztardy po prostu nie da sie jesc.
________________________________________________________________________
Redakcja "Spojrzen": Jurek Krzystek (krzystek@u.washington.edu)
Zbigniew J. Pasek (zbigniew@engin.umich.edu)
Jurek Karczmarczuk (karczma@univ-caen.fr)
Mirek Bielewicz (bielewcz@uwpg02.uwinnipeg.ca)
stale wspolpracuje: Maciek Cieslak (cieslak@ddagsi5.bitnet)
Copyright (C) by Jurek Karczmarczuk 1993. Copyright dotyczy wylacznie
tekstow oryginalnych i jest z przyjemnoscia udzielane pod warunkiem
zacytowania zrodla i uzyskania zgody autora danego tekstu.
Poglady autorow tekstow niekoniecznie sa zbiezne z pogladami redakcji.
Prenumerata: Jurek Krzystek. Numery archiwalne dostepne przez anonymous
FTP, adres: (128.32.123.30), directory:
/pub/VARIA/polish/dir_spojrzenia
____________________________koniec numeru 57___________________________