______________________________________________________________________
                                            ___
             __  ___  ___    _  ___   ____ |  _|  _   _  _  ___
            / _||   ||   |  | ||   | |_   || |_  | \ | || ||   |
           / /  | | || | |  | || | |   / / |  _| |  \| || || | |
         _/ /   |  _|| | | _| ||   \  / /_ | |_  | |\  || ||   |
        |__/    |_|  |___|| | ||_|\_\|____||___| |_| |_||_||_|_|
                          |___|
_______________________________________________________________________

  Piatek, 05.02.1993.          ISSN 1067-4020                   nr 61
_______________________________________________________________________

W numerze:
       Monika Olejnik  - Nie wszyscy swieci: rozmowa z bp. T. Pieronkiem
   Ankieta "Polityki"  - Co to sa wartosci chrzescijanskie
      Adach Smiarowski - Na przyjaciol Moskali
      Jacek Fedorowicz - Forum
         Michal Ogorek - Mister O'Goreck zostaje Mecenasem Sztuki
                         Mister O'Goreck sie ubezpiecza
    Jurek Karczmarczuk - Kacik kulinarny: krewetki w ciescie
_______________________________________________________________________

[Prosba introligatora dyzurnego. Najmilsi piszacy do nas! Bardzo
 ulatwicie nam zycie jesli sformatujecie Wasze teksty do 72 znakow w
 wierszu bez wyrownywania prawego marginesu. Potrafimy to zrobic sami,
 oczywiscie,  ale jesli wykonuje sie to mechanicznie, tekst moze
 stracic nieco na czytelnosci, gdyz lamanie wierszy i paragrafow czesto
 oddaje jakas ciaglosc lub nieciaglosc mysli. Z gory dziekujemy. J.K_uk]
_______________________________________________________________________

["Wprost", 10.01.1993. Rozmowa z ksiedzem biskupem Tadeuszem
 Pieronkiem, zastepca sekretarza generalnego Episkopatu Polski.
 Rozmawiala Monika Olejnik. Przepisal J.K_uk]


                           NIE WSZYSCY SWIECI
                           ==================

- "Tygodnik Powszechny" skrytykowal stosunek Kosciola do panstwa. Fakt
ten spotkal sie z niechetnym przyjeciem znacznej czesci duchowienstwa.
Jak ksiadz biskup to tlumaczy?

- Kazdy ma prawo do dyskusji, ale jesli wyraza sie poglady niezgodne z
nauka Kosciola, nalezy robic to na wlasne konto, nie pod etykietka
katolika, bo to niezbyt uczciwe. Kiedy w "Tygodniku Powszechnym"
pojawily sie pierwsze ataki na Kosciol, ich skutkiem byl przede
wszystkim spadek liczby prenumeratorow. To redakcja powinna zadac sobie
pytanie: `Dlaczego?'

- Zatem "Tygodnik" nie powinien polemizowac z Kosciolem, bo wszyscy
katolicy musza miec to samo zdanie?

- Religia nie jest zbiorem prawd, wsrod ktorych wybieramy. Jezeli
uznajemy, ze istnieje objawienie Boze, to nie mozemy Panu Bogu
powiedziec: `Tu sie z Toba zgadzam, ale w tym miejscu mam inne zdanie'.
Byloby to przyznanie czlowiekowi autorytetu Boga.

- Nikt przeciez nie dyskutuje z Bogiem, tylko ze slugami bozymi. Do
tego mamy chyba prawo?

- Czlowiek, ktory wybiorczo traktuje prawdy wiary, nie przestaje byc
czlowiekiem wierzacym i katolikiem, ale jego wspolnota z Kosciolem
slabnie.

- A czy wzmacnia sie, gdy owe prawdy stosowac instrumentalnie? Poslowie
ZChN weszli do parlamentu dzieki poparciu Kosciola. Czy duchowienstwo
czuje sie odpowiedzialne za ich zachowanie?

- Teza o poparciu jest przesadzona. A jesli jest w niej cos z prawdy,
to nie jest to powodem do chluby dla Kosciola. Popieranie jakiejkolwiek
partii byloby bledem.

- Ale ja mowie o ZChN. Jerzy Turowicz powiedzial wprost, ze ludzie
Kosciola ulegli pokusie posiadania wlasnej reprezentacji w parlamencie.
Ten blad zostal popelniony.

- Uleganie pokusie jest zawsze bledem i to moj komentarz.

- Z drugiej strony ksieza biskupi pytaja: `Kogo mamy w parlamencie, kto
nas reprezentuje, skoro wniosek o wartosciach chrzescijanskich w
ustawie o radiu i telewizji zostal odrzucony?'

- To troche inna sprawa. Nie bardzo wierze statystykom, ale wedlug nich
Polska to kraj prawie wylacznie ludzi wierzacych. A parlament to
odbicie spoleczenstwa. Dziwi zatem odrzucenie tak lagodnego zapisu i
stad pytanie jest uzasadnione.

- Ksiadz biskup powoluje sie na statystyke. Wedlug CBOS 95 proc.
Polakow istotnie uwaza sie za katolikow, ale 58 proc. twierdzi, iz
dobry katolik wcale nie musi byc osoba praktykujaca. Prawie 70 proc.
uwaza zakaz uzywania srodkow antykoncepcyjnych za niesluszny, 56 proc.
nie zgadza sie z zakazem aborcji. Osobliwy to katolicyzm...

- Zgadzam sie, to bardzo skomplikowane i prowokuje do wyciagania
pochopnych wnioskow. Nikt z nas nie jest doskonaly, wszyscy mijamy sie
czesto w zyciu codziennym z zasadami, ktore wyznajemy. Ale jak juz
mowilem: nie wolno wybierac wsrod prawd wiary i zasad moralnych. To
samo dotyczy kazdego czlowieka, niezaleznie od tego, czy jest to
biskup, czy zwykly wierny.

- I dlatego jest ksiadz biskup zwolennikiem zapisu o wartosciach
chrzescijanskich?

- Wcale sie go nie domagam. Nie wprost, na pewno. Niedawno ksiadz
profesor Krapiec zwrocil uwage, ze w tym brzmieniu zapis jest
nieprecyzyjny, bo chodzi wszak o zasady, a nie o wartosci
chrzescijanskie. Gdyby w Polsce nie toczyla sie tak zacieta walka o
wladze, rozwiazalibysmy ten problem, tak jak inne, mniej sklocone, nie
pograzone w konfliktach spoleczenstwa.

- Kto prowadzi te walke?

- Wszyscy ze wszystkimi. Zrodzonej po upadku komunizmu nadmiernej
swobodzie i daznosci do niczym nie skrepowanej wolnosci towarzyszy
tendencja do jej okielznania. Przedstawiciele jednego i drugiego
sposobu myslenia nie wykazuja zbytniej roztropnosci i dlatego nie
umieja znalezc wspolnego jezyka. Kosciol chcialby, zeby spoleczenstwo
kierowalo sie zasadami chrzescijanskimi i nie uwazam, by mu to
zaszkodzilo. Przeciwnie, moze to przyniesc stabilizacje.

- To marzenia, a rzeczywistosc przyniosla referendum i zdeklarowanych
katolikow, ktorzy - organizujac je - wedlug Kosciola odwracaja sie od
niego. Przykladem moze byc Zbigniew Bujak. Ksiadz biskup potepia
rowniez takich jak on?

- Zadnego czlowieka nie potepiam, nie oceniam jego sumienia. Od tego
jest Bog. Ale tego rodzaju dzialania zasmucaja. Sa ludzie, ktorzy
dzieki referendum chca zalegalizowac zabojstwa i sa tacy, ktorzy chca
zbic na tym kapital polityczny.

- Czy Bujak nalezy do tych ostatnich?

- To juz jego trzeba zapytac. Bedac katolikiem mozna nalezec do kazdej
partii. Ale jesli juz nosisz etykietke katolika, to bez wzgledu na
partie, do ktorej nalezysz, zachowuj sie jak czlowiek wierzacy i
wyznajacy zasady chrzescijanskie. W przeciwnym razie rzucasz wyzwanie
Kosciolowi i katolickiemu spoleczenstwu.

- Kosciol odpiera to wyzwanie potepiajac - po nazwisku - z ambon
politykow, ktorzy opowiedzieli sie za referendum.

- To godne ubolewania. Naduzycie ambony. Ale sa ludzie i ludziska,
ksieza i ksiezyska...

- Referendum dotyczy karalnosci, a przeciez chrzescijanstwo to
milosierdzie i przebaczanie. Skad zatem takie wzburzenie Kosciola?

- W projekcie referendum nie bylo pytan dotyczacych karalnosci.
Dopisano je dopiero pozniej. W ten sposob wprowadzono w blad opinie
publiczna i nie przyjmuje tlumaczen, ze dziennikarze o tym nie
wiedzieli. Wiedzieli, ale nie chcieli tego zauwazyc. Jesli aborcja
zostanie uznana za przestepstwo, to w praworzadnym panstwie nie moze
zostac bezkarna. Nalezy sie zastanowic, jaka powinna byc kara.
Odpowiedzi na to pytanie nie moze dac Kosciol, ktory rozstrzyga ten
problem w sferze sumienia.

- Czy protesty duchowienstwa przeciwko referendum nie wynikaja z obaw,
ze jego wynik bedzie oznaczal przegrana Kosciola, tak jak to sie stalo
we Wloszech?

- Moze istnieja takie obawy; nie wstydze sie do tego przyznac. Ale
bylaby to przede wszystkim kompromitacja chrzescijanskiego
spoleczenstwa.

- To spoleczenstwo nie lubi, zeby wystepowac w jego imieniu, nie
pytajac go o zdanie. Do tego stopnia, ze gdy ZChN oskarzyl autora
plakatu Benettona, ktory przedstawia ksiedza calujacego zakonnice - o
obraze uczuc religijnych, nie zgodzili sie z tym nawet niektorzy
duchowni. Dal temu wyraz w telewizji ks. prof. Pasierb.

- Ksiadz profesor Janusz Pasierb jest czlowiekiem wielkiej kultury,
ktory moze sobie pozwolic na luksus wysublimowanych uczuc. Mnie ten
plakat rowniez nie przeszkadza, traktuje go z przymruzeniem oka, ale
rozumiem ludzi, ktorzy poczuli sie nim dotknieci. Jak chociazby
przedstawiciele ZChN-u. W swym protescie siegneli oni do legalnych
srodkow, do ktorych ma prawo kazdy czlowiek i kazda partia. Mialbym im
- lub komu innemu - za zle, gdyby te plakaty zrywano, niszczono,
pokrywano napisami.

- Jednak takie akcje - choc legalne - nie sluza powadze Kosciola. Czy
pochwala ksiadz biskup zadanie wygospodarowania w Sejmie pomieszczenia
na kaplice dla katolickich poslow?

- Przeciez to nie inicjatywa Episkopatu, lecz samych poslow. Ocena
nalezy do parlamentu.

- Unika ksiadz biskup odpowiedzi?

- Ja nie naleze do Sejmu, a tu na miejscu mam sie gdzie modlic.

- Ale czy taka "kapliczna wojna" Sejmowi przystoi?

- Zdarza sie, ze ludzi najpierw cos robia, a mysla dopiero pozniej. To
sie nazywa nieroztropnoscia. A ja wyznaje zasade: `Quidquid agis,
prudenter agas et respice finem'. Czyli: `Cokolwiek czynisz, czyn
roztropnie i miej na uwadze wynik'. To odpowiedz nie tylko w sprawie
kaplicy. Nie sprowokuje mnie pani ani do oceny ZChN, ani zadnej innej
partii, nawet Polskiej Partii Przyjaciol Piwa. Podkreslam jednak: nie
lubie instrumentalnego wykorzystywania Kosciola, bo to paskudna rzecz.
W Kosciele wazna role odgrywa swiadectwo prawdzie, sluzba blizniemu i
jesli tych wielkich idealow uzywa sie po to, zeby zbudowac drabinke do
wladzy, ktokolwiek by to robil - robi zle.

- Jak skomentuje ksiadz biskup stala obecnosc ksiedza Cybuli u boku
prezydenta Walesy?

- Znow prowokuje mnie pani do oceny. To prawda, ze nawet duchowienstwo
nie bylo zachwycone tym faktem. Slyszalo sie tu i owdzie: `Zrobcie cos
z tym ksiedzem'. Byly interwencje, ale okazaly sie nieskuteczne. Teraz
to juz troche ucichlo, chociaz to moze ja mam mniejszy kontakt z
ksiezmi z terenu. Pan prezydent ma prawo wyboru kapelana - to jeszcze
przedwojenne tradycje. Czy jednak musi on brac udzial w zyciu
publicznym - uroczystosciach oficjalnych, wydarzeniach politycznych -
jako najblizsza asysta glowy panstwa? To juz inna kwestia.
Manifestowanie wiary w pewnych okolicznosciach jest niepotrzebne. Moze
byc wrecz szkodliwe.


----------------------------------------------------------------------
[Trzy grosze introligatora. Powyzszy tekst zostal mi polecony przez
 znajomego z Krakowa, ktory czytajac go okrutnie sie zdziwil, ze ks.
 Pieronek WIE o spadku liczby prenumeratorow "Tygodnika Powszechnego",
 podczas gdy tzw. ulica wykupywala na pniu wszystkie inkryminowane
 egzemplarze tego czasopisma, ktore nieco na popularnosci stracilo na
 skutek duzej konkurencji. No coz, byc moze biblioteki seminaryjne,
 urzedy Kurii itp. dostaly delikatna sugestie, aby przez fakt
 subskrybowania "Tygodnika" nie dawac sie instrumentalnie wykorzystac
 przez tego znanego amoralnego karierowicza Turowicza, co?
 Zreszta, to pytanie jest retoryczne. Ale nastepne nie. Moze Czytelnicy
 zechca mi pomoc w okresleniu, ktore z ponizszych twierdzen brzmi
 bardziej nieczysto:

 A. Niektorzy politycy wykorzystuja swoje stosunki z Kosciolem w celu
    zdobycia wladzy.

 B. Niektorzy duchowni wykorzystuja swoje stosunki z Sejmem w celu
    zdobycia wladzy.

 Znaczy sie: kto kogo (wykorzystuje instrumentalnie)?

 Wydaje mi sie ponadto, ze w JEDNYM Z PROJEKTOW referendum pytanie
 o karalnosc BYLO OD POCZATKU. Ale projektow bylo kilka i niech biskup
 Pieronek sie nie tlumaczy, ze o tym nie wiedzial... A co do kary, co do
 ktorej Kosciol WIE, ZE MA BYC, ale nie wypowiada sie jaka, to przeciez
 wiadomo jak to rozstrzygnac: grzesznika przekazuje sie wladzy swieckiej
 z prosba, aby go potraktowali po ojcowsku, w miare mozliwosci bez prze-
 lewu krwi.  J. K_uk]
_______________________________________________________________________

[Przekazal Maciek Cieslak.]


              CO TO SA WARTOSCI CHRZESCIJANSKIE?
              ==================================

- zapytal ksiezy roznych wyznan tygodnik "Polityka" (28.11.92)
Ankieta wywolala takie zainteresowanie, ze pytanie to zadano powtornie,
tym razem osobom swieckim (01.93) Oto skroty ciekawszych wypowiedzi.



PROF.WLADYSLAW FINDEISEN (UD, b.przewodniczacy Spolecznej Rady Pryma-
sowskiej)

Wartosci chrzescijanskie, czy raczej system wartosci chrzescijanskich
to nie zbior przepisow, spisany, gotowy kodeks. Ten system jest
synonimem wartosci ewangelicznych. To z Ewangelii mozna wywnioskowac,
co jest dobre,a co zle, co jest dobrym w stosunku do drugiego czlowieka,
a co nie. System wartosci chrzescijanskich jest wiec jedynie busola,
czyms czym mozna sie kierowac w swoim postepowaniu. Zwracam uwage na
okreslenie - kierowac sie.()

Zdaje sobie sprawe, ze stwierdzenie, iz system wartosci chrzescijanskich
mowi o tym co dobre, a co zle, jest bardzo ogolne. Moim zdaniem inne byc
nie moze, gdyz trzeba je odnosic do konkretnych sytuacji, w ktorych
czlowiek sie znajduje. Dlatego podkreslam, ze jest to jedynie busola.
Powstaje oczywiscie pytanie, jaki jest sens wpisywania w ustawy
sformulowan tak ogolnych. Otoz sadze, ze jesli w ustawie o radiu i
telewizji Senat dopisuje, ze audycje radiowe i telewizyjne powinny
szanowac chrzescijanski system wartosci, oznacza to, ze nie powinny
nazywac dobrem tego, co wedlug tego systemu jest zle. I to wszystko.



WALERIAN PIOTROWSKI (senator ZChN, Przewodniczacy Komisji Konstytucyjnej
Zgromadzenia Narodowego):

System wartosci chrzescijanskich ma dwie plaszczyzny odniesienia -
religijna i spoleczna. Gdy mowimy o plaszczyznie religijnej, to
oczywiscie najwysza wartoscia jest Bog. Natomiast w plaszczyznie
spolecznej centralna wartoscia jest czlowiek.() Podstawowe prawa
czlowieka to wolnosc (jej granice okresla wolnosc drugiego czlowieka)
oraz prawo do zycia. () Poniewaz czlowiek jest istota spoleczna, wiec
jego dobrem jest takze zycie spoleczne. W nim zas pierwsza komorka jest
rodzina. Oznacza to, ze w systemie wartosci chrzescijanskich miesci sie
rodzina, jako dobro niezbedne dla egzystencji i rozwoju czlowieka. ()
I miesci sie tu rowniez zasada uznawania obowiazkow wobec spoleczenstwa
czyli w pierwszym rzedzie wobec rodziny, ale takze wobec Ojczyzny. ()
I prawda. Prawda jako wartosc, tak w zyciu jednostki jak i komunikacji
spolecznej. () W chrzescijanskim systemie wartosci miesci sie takze
etyka pracy.()

() Wazne jest zrozumienie tego, ze jesli postulujemy wpisanie systemu
wartosci chrzescijanskich do regul zycia publicznego, nie oznacza to,
ze chcemy wymagac od kogokolwiek uznawania ich religijnego wymiaru.
Uwazamy, ze nalezy respektowac te wartosci w wymiarze spolecznym. I mam
nadzieje, ze po oczyszczeniu pola z nieporozumien, okaze sie, ze w zyciu
codziennym wszyscy w duzej mierze te wartosci akceptujemy.

() Przeciwnikow ustawowych zapisow o respektowaniu wartosci
chrzescijanskich chce zapewnic - nie ma tu zadnej intencji
zobowiazywania kogokolwiek do uznawania za wlasny religijnego wymiaru
tych wartosci.



Ks.biskup TADEUSZ MAJEWSKI (zwierzchnik Kosciola polskokatolickiego)

() Wartosci chrzescijanskie sa to wartosci uniwersalne,
charakterystyczne dla naszej czesci swiata, w ktorym zyjemy. Sa
nierozerwalnie zwiazane z nasza kultura. Nie mozna ich utozsamiac z
dogmatami Kosciola rzymsko-katolickiego, ani uzywac przymiotnika
`katolicki' tylko w odniesieniu do niego. To jest przykladem naruszania
wartosci chrzescijanskich.

Polska jest krajem religijnie niejednolitym i wartoscia jest rowniez
tolerancja wobec innych Kosciolow i wyznan. Np. nasz Kosciol jak i
prawoslawny czy protestancki godzi sie na ponowne zawarcie slubu
uprzednio rozwiedzionych malzonkow. W Kosciele polskokatolickim ksieza
moga sie tez zenic. Niedawno posel z ZChN-u nazwal naszych ksiezy
`sciekami Kosciola rzymskokatolickiego'. Jest to opinia bardzo
krzywdzaca i nieprawdziwa. To jest przyklad naruszenia wartosci
chrzescijanskich.



Ks.prof.dr MIECZYSLAW KRAPIEC (kierownik Katedry Metafizyki KUL)

Mowienie o wartosciach chrzescijanskich w dyskursie politycznym jest
okropnym naduzyciem slowa, ktore ma swoj sens w ekonomii czy logice,
jako pojecie konkretne. Dlatego jesli ktos powoluje sie na `wartosci
chrzescijanskie' dla swych politycznych celow robi mi sie niedobrze.
Podobnie zreszta naduzyciem jest mowienie o `filozofii politycznej'
tego czy innego premiera. To tylko nic nie znaczacy zargon.

Rowniez w ustach filozofa powolywanie sie na kategorie wartosci jest
nic nie znaczacym banalem. Wyjatkiem jest tu tylko filozofia Kanta i
postkantowskie nurty filozoficzne, w ktorych dane swiadomosci sa
przedmiotem analiz. Nie ma tu jednak mowy o jakis `wartosciach
absolutnych'.

Rowniez teolog nie moze szastac tym pojeciem. Religia jest
uzasadnieniem, by tak powiedziec, samej decyzyjnosci ludzkich decyzji
i przez to daje ostateczne podstawy rozwiazania sensownosci ludzkiego
zycia. () I to wszystko. Nie znaczy to oczywiscie, ze spoleczenstwo nie
moze, czy nie powinno, kierowac sie wskazaniami (drogowskazami) religii.



Ks.dr JACEK SALIJ (wykladowca ATK)

O wartosciach chrzescijanskich zaczeto dyskutowac na tle pewnych zjawisk
negatywnych - odchodzenia od wspolnych zasad, przestrzeganych niegdys
zarowno w kulturze, jak i w biblijnej tradycji europejskiej.
Przykladowo, ateisci XIX i I pol. XX wieku (z wyjatkiem Stalina i
Hitlera) podkreslali, ze ich moralnosc jest tozsama z II tablica
Dekalogu i obrazali sie, gdy im zarzucano odstepstwa. Dzisiaj istnieje
tendencja do przywlaszczania sobie prawa decydowania o tym, czym jest
dobro i zlo przy interpretacji takich przykazan jak `nie zabijaj' czy
`nie cudzoloz'.

Ateisci, myslac o budowaniu swiata, proponowali dawniej taka jego
organizacje, jak gdyby zakladali istnienie Boga. Teraz nastapila wyrazna
radykalizacja stanowisk dalekich od myslenia religijnego. Probuje sie
narzucic calym spoleczenstwom, nawet tym w wiekszosci religijnym,
budowanie swiata tak, jak gdyby Boga nie bylo. Poniekad jest to spor
pomiedzy zwolennikami prawa naturalnego i prawa pozytywizmu.

Kiedy mowi sie o wartosciach chrzecijanskich nie mozna zapominac o tym,
ze w zyciu nalezy zachowac prymat etyki nad technika, osoby nad rzecza,
byc nad miec, itp.

_______________________________________________________________________

[Skroty (?): [...] pochodza od samego autora.]

Adach Smiarowski 


                       NA PRZYJACIOL MOSKALI
                       =====================

Siedze i dumam. Dumam - to rusycyzm. Malo tego, dumam o ruskich.
Podwojny rusycyzm. A wokol mnie siedzi tego wiecej. Wsio - sdielano w
CCCP. Patrze na te geby, studenckie, sympatyczne nawet, takie, no,
ruskie, i ciagle dumam. Siedzimy hen! z dala od naszych domow rodzinnych
i rodzinnych kompleksow, z dala od naszej historii, z dala od tych co
nam pluli w garnki mozgow. Gadamy o niczym, o sprawach blahych, o zyciu.
Przewija mi sie przed oczyma duszy dlugasny korowod...

                                * * *

Babcia urodzila sie w zaborze rosyjskim. Z mlekiem prababci wyssala
nienawisc do wszystkiego co ruskie. W szkole przesladowali ja za
mowienie po polsku. Dziadek byl socjalista, za antycarska dzialalnosc w
1905 roku dostal wilczy bilet. Po Rewolucji Pazdziernikowej (czy ciagle
piszemy to z duzej litery?) sympatyzowal z Krajem Rad. Sympatyzowal
rowniez z babcia. Zginal na wojnie. Babcia doczekala sie Armii
Wyzwolicielskiej (zawsze z duzej litery). Po tym eksperymencie przestala
sympatyzowac z socjalizmem, a nawet, po czasie, z dziadkiem-
nieboszczykiem, ktory sie byl przyczynial.

Kiedy pojawilem sie na scenie, tato akurat z niej znikal co i raz,
goniony przez organa sledcze. Babcia ukazywala mi swiat, a byl on wtedy
czerwony.

Przyszedl czas szkoly i wkrotce dobrnalem do etapu rusyfikacji. Wtedy
dowiedzialem sie, ze mam w domu autorytet od rosyjskiego. Babcia
nienawidzila rosyjskiego, ale mowila nim pieknie i znala ogromna ilosc
bajek i przypowiesci. Nikogda nie zabyla togo prokliatogo jazyka.

Nauczyla mnie dostrzegac dwie warstwy realnosci.

[...]

W moim miasteczku byl potezny rosyjski garnizon. Po ulicach wloczyli sie
zolnierze. Male szczyle szarpaly za kazionne szynele domagajac sie:
Diadia, daj gwiazdke. Co odwazniejsi lazili na poligon i wtykali nochale
do radzieckich tajemnic militarnych, a najchetniej do gazmasek. Byla to
frajda nie lada, ale i niebezpieczenstwo znaczne. Diadia zwykle pozwalal
zalozyc maske na leb, lecz potem robil sobie te grzecznosc, ze walil
parula, czyli rakiete z duzego palca, w scisnieta maska lepetyne. Po tym
doswiadczeniu wyrastal na glowie guz jak jajo, a w sercu pojawialy
uczucia bardzo antyradzieckie.

Owe uczucia znajdowaly ujscie w zazartych bitwach, w ktorych ksztaltowaly
sie charaktery i budzil rzeski nacjonalizm. Bicie sie z ruskimi bylo
fasonowa i spolecznie faworyzowana rozrywka. Zeby nie bylo na nas, ze to
niby my agresory, zwykle wypuszczalo sie na zywca niewinnego pazia. Paz
podchodzil do grupy sojuszniczych zolnierzy i kopal bezpardonowo
pierwszego z brzegu soldata. W jego interesie lezalo zwiewac jak
najpredzej i drzec sie jak najglosniej. Jesli zolnierze, miast zrobic to
samo, ulegli pokusie sprania gowniarza, dawali nam tym samym wspanialy
casus belli i zaczynala sie draka. Trzeba przyznac, ze ruscy bic sie
potrafia i lubia, a dodac sie godzi, ze my nie gorsi. Ilez to razy
widzialem krasnoarmiejcow przycisnietych do muru, kiedy zawijali pasy na
dloniach i mlocili sprzaczkami na wszystkie strony, otoczeni wrzawa
kulakow i okrzykow. Zdarzalo sie, ze lecialy im na lby donice rzucane
wprawnymi rekami matron, ktorym bierne przygladanie sie z okien nie w
ystarczalo. Kto wie, ilu z nich padlo na placu, kiedy dostali sie pod
cholewy rozjuszonych bojownikow o wyzwolenie?

[...]

Syzyfowe prace zasuwaly pelna para. Wraz z kilkoma przyjaciolmi
wzielismy sobie na ambit zalufianie rosyjskiego. Szlo nam  wybornie.
Bywaly okresy, ze wszystkie okienka w dzienniku mialy jednostajnie
dwojkowy charakter. Z drugiej strony, pomni rzymskich prawidel sztuki
wojennej, opanowywalismy sekretnie jezyk i obyczaje wroga. Mialo to
zreszta praktyczny wymiar, bowiem komunikacja jest dzwignia handlu, a
handel kwitl. Babki, ciotki, itp., kupczyly towarem z ruskich konsumow.
Mlodziez zabawiala sie wymiana rafineryjno-gorzelniana. Za pol litra
dostawalo sie baniak z benzyna. Ruskim najlatwiej bylo wyrzucac towar
na poligonie, tam tez zwykle czekalismy pod umowionym jaworem, gdzie
spadaly kanistry z przejezdzajacych zis-ow. A wokrug - tiszina ...

Jest czas bitew i czas lania wody na miecze. I tylko handel trwa
wiecznie.

Kopanie ruskiego pod lawka na pl. Lenina mialo wymiar polityczny. Moja
przyjazn z Andriejem, skosnookim Czeczencem z drugiego konca swiata,
byla sprawa prywatna. Spotkalem go kiedys przechodzac wzdluz bazy
transportowej oplecionej gestym drutem kolczastym. Zagadal pierwszy,
zza drutow. Krasnomordziejec, w wyplowialym mundurze, mruzacy i tak
przymruzone powieki. Mam taka jakas gebe, ze wszyscy cwaniacy,
zlodziejaszkowie, kurwy, celnicy, naciagacze i policjanci wynajda mnie
chocby w tlumie. Andriej tez musial posiadac ow pierwotny instynkt.

Andriejowi marzyly sie buty. Takie prawdziwe, skorzane, lekkie, co to
mozna holubic w dzien i piescic w noc, jak jakis skarb. Zbieral na nie
pieniadze od dluzszego czasu i nareszcie dopial do stu piecdziesieciu
zlotych. Ale bal sie sam kupowac, zeby nie pokpic. Przy tym trudno mu
bylo wyjsc na przepustke, bo zyciorys wojskowy mial zapluty licznymi
koszarniakami, a ponadto wlasnie wprowadzono szereg obostrzen z powodu
nieustajacej wojny polsko-bolszewickiej.

Andriej wcisnal mi przez plot caly swoj majatek, zlozyl rece blagalnie i
oswiadczyl, ze bedzie odtad czekal przy plocie co dzien o tej samej
godzinie. Oj naiwny, naiwny. Nioslem te jego 150 zl i myslalem, co tez
chlopa napadlo.


Etyka rycerska nie zabraniala lupienia, ale co innego zabrac w bitwie, a
co innego przywlaszczyc sobie mimochodem. Nie. Poszedlem do sklepu i
kupilem buty, dodajac kilka wlasnych banknotow, bowiem nawet w
zamierzchlych czasach buty nie kosztowaly 150 zl.

I tak uszczesliwilem przedstawiciela armii okupacyjnej. Andriej
odwdzieczyl sie rytualnie. Pewnego jesiennego wieczoru, na zasnutym
mglami poligonie, odbyl sie czeczenski obrzadek pobratymstwa.
Siedzielismy w kucki przy malym ognisku z rekami obnazonymi do lokcia.
Z zacietych bagnetem przedramion kapala krew. Juz my druhy serdeczne i
tylko smierc nas rozwiaze.

[...]

Poza granicami Sojuza ludzie radzieccy dzielili sie na kosmonautow i
szpionow. Bywaly tez placowki eksterytorialne, takie mini-CCCPy, z
dobrodziejstwem ichniej kultury i porzadku spolecznego.

Naczytalem sie kiedys romansow i od tej lektury wyladowalem w Algierze,
gdzie zamyslalem zaciagnac sie do Legii Cudzoziemskiej. Wedrowalem wiec
w gestwie uliczek kazby i coraz bardziej przekonywalem sie do wyzszosci
geografii nad literatura. Po zazartych dyskusjach z mieszkancami
miasteczka, po pankrationie z wariacjami i biegu z przeszkodami,
wyrwalem sie jakos z labiryntu kazby i wyszedlem na prosta wzdluz
nabrzeza portowego. Tam tez, jako ow goniec maratonski, uprawialem bieg
po zdrowie z przysiadami z koniecznosci. Z niewieloma ranami klutymi i
rozbitymi knykciami moczylem sie w morzu, kiedy nawinal sie pewien Arab
z Leczycy. Ow zacny czlowiek leczyl mnie w pobliskiej kawiarence za
pomoca korzennych napojow, ktorych nazwy nie pomne, a ktorych z obawy
przed ameba nie zapijalem zwyczajem tubylcow woda. Wielka mi to zjednalo
przychylnosc obecnych, ktorzy mnie przy okazji poinformowali, ze Legii
nie masz juz w Algierze i ze Francuzi tez juz jakby sie wyniesli.

Wedrujac wzdluz nabrzeza natknalem sie na statek o wdziecznej nazwie
"Komsomoliec Gruzin." Wlazlem po trapie i sojuszniczo uscisnalem sie z
politrukiem czujnie strzegacym wejscia. Jak sojusznik, to sojusznik.
Poszlismy do mesy, gdzie nastojaszczie moriaki jedli kolacje. Politruk
posadzil mnie honorowo za stolem. Vis a vis wisialy portrety brodatych.

 - Kto eto? - spytalem z glupia frant. - Kosmonawty?

No, trzeba ich bylo widziec. W smigu nozy i widelcow mesa opustoszala w
ciagu jednej minuty.

Tego jeszcze wieczora mialem przyjacielskie konwersacje w kajucie
pewnego matrosa. "Komsomoliec" mial fracht algierskiego wina, czerwonego,
nieco cierpkiego merlot. Moi gospodarze co i raz wyruszali do ladowni,
skad przynosili w zakamarkach kufajek i za pasem po pol jaszczyka za
jednym obrotem.

Zaczynalismy kulturalnie, o wojsku i dziewczynach. Potem jeden z
matrosow zamykal drzwi, zdejmowal kufajke i nakrywal nia bieriozke.
[Bieriozka to urzadzenie w rodzaju orwellowskiego teleekranu, z tym, ze
bez wizji. - przyp. moje] I wtedy moglismy sobie pogadac. Nieodmiennie
po krotkim czasie odzywalo sie pukanie do drzwi. Matrosi zdejmowali
kufajke i otwierali. Wchodzil politruk, niby ot tak, co slychac?
Towariszcz Poliak, oczien intieriesno. Rzucal ukradkiem badawcze
spojrzenia na bieriozke i wychodzil. Trwalo to dosc dlugo, az kiedy
bylismy juz zagazowani na fest, politruk nie wytrzymal i przyslal
elektryka, zeby sprawdzil polaczenia. Instalacja wygladala zdrowo.
Elektryk ruszyl po okrecie grzebac sie w okablowaniu. Kufajka, dla
pewnosci owinieta sznurkiem, czule objela bieriozke. Zaczelismy o zyciu.
Hej, Slowianie! Ponury matros z Wladywostoku westchnal gleboko:

 - Wot liudi ziwut. A my - kak zwieria.

Nazajutrz mialem jeszcze sposobnosc podyskutowac z politycznie pewnym
oficerem pokladowym. Ow czlowiek wyrazal sie z obrzydzeniem o
imperialistach, ktorych znal in vivo. Kiedy stal przy kei w Nowym
Orleanie, mial okazje napatrzyc sie na te zakale swiata. Z nabrzeza
widzial panorame miasta, a tuz przechodzila autostrada. Wszystko to
byla robota imperialistycznej propagandy. Wiezowce, marne atrapy,
nastawione na tani efekt pod oszukana ultramaryna nieba. A szosa i sznur
samochodow? Lipa! Oficer, czlowiek z wyksztalceniem, przejrzal na wylot
niecnych burzujow. Z lornetka przy oczach obserwowal przez wiele godzin
sznur samochodow. Ciagle te same i zadne inne. Sciagniete z calej
Ameryki na te jedna szose blisko nabrzeza, jadace w te i nazad,
burczace kapitalistycznym blichtrem, byle tylko posiac ziarno zwatpienia
w radzieckiej duszy.

[...]

Pieriestrojka. Do kogo ta mowa?

Od 1 stycznia 1986 roku obywatele ZSRR mogli skladac podania o paszport
bez koniecznosci spedzenia nastepnych 7 lat na Syberii.

Tere fere kuku.

Do znajomego kwakra farmerzacego w dolinie w Tennessee przyjechala
wycieczka radzieckich specjalistow rolnych. Spotkalem sie z nimi
wieczorem, na przyjeciu. Po staremu, trzymali sie kupy i bali rozmawiac.
Zapytalem o politruka. Cisza. Nie szkodzi, po kwadransie i tak
wiedzialem ktory.

Tylko jeden z wycieczki, siwy Ukrainiec, mowil dosc swobodnie.
Siedzielismy pod figowcem, z dala nerwowo spozieral politruk. Nie
slyszal o czym rozmawiamy.

 - Po co ten sie tak stara? - zapytalem. - Nie wiadomo, czy bedzie mial
komu zakablowac. To sie powoli konczy.

Ukrainiec wzruszyl ramionami.

 - Moze - odparl po namysle.


W kilka lat potem spotkalem w sercu Ameryki Sasze, docenta Akademii Nauk
Politycznych przy KC KPZR. Sasza pisal ksiazke na temat roli kol
militarnych w rozwaleniu ZSRR. Zaklinal mi sie, ze nie jest szpionem, co
powtorzyl nad ranem, kiedy juz nie mowil. Sasza mial taka dziwna idee
fixe, wydalo mu sie nagle, jakoby zbawienie Rosji lezalo w prawoslawiu.
Sprowadzil do Biura Politycznego pare filmow o Chrystusie. Najpierw
obejrzeli sobie czlonkowie, potem profesorowie i docenci, a potem i
pomniejsze lajzy z wierszynki. Pojawili sie i popi, zaczely sie
dyskusje. System przestawial sie na nowa stara papke.

Sasza poruszal sie bez krepacji po zaulkach zgnilego kapitalizmu i
opowiadal dusery o systemie sowieckim. Musial miec dobrego garba i
czysty zyciorys rewolucyjny, ze hulal sobie po Zachodzie. Juz my ich
znamy. Niewykluczone, ze przez szczeliny rozpadajacego sie systemu
zaczynali wyciekac niedoszkoleni szpiedzy mniejszego kalibru.

[...]

Tuz przed wigilia 1990 roku kupowalem karpia na przystani w Waszyngtonie
- stolicy USA. Wyklocalem sie z handlarzem, kiedy nagle uslyszalem z
boku belkot, z ktorego wydobylem to jedno: spiczki. Obrocilem sie.
Przede mna stal, w calej okazalosci, sojusznik w kompletnych regaliach.
Zdebialem. Kazionny szynel ze zgrzebnej welny, dystynkcje starsziny,
czapka z gwiazdka, wszystko jak trza - sowiecka moda ogolnowojskowa.
Gdzies z glebi duszy zakwilil pies Pawlowa: diadia, daj gwiazdke.

Zagadalem. Czlowiek sie ucieszyl.

 - Ruskij?

 - Niet.

 - Amierikaniec? - zadziwil sie.

 - Niet - padla poprawna odpowiedz. - Poliak.

Poszlismy po zapalniczke do samochodu. Bylo ich dwoch, zwyklych
zlotozebnych kacapow zza Uralu nie znajacych slowa po angielsku. Jeden
cwaniaczkowaty, z cery sadzac urzednik. Drugi, ten w szynelu, z czerwona
geba. Przyjechali sobie ot, jako turysci. Bez tankow. Wracaja za dwa
dni.

 - Jakze to tak? Wolno wam.

 - Jak sie ma forse, to sie jedzie. Aeroflot jeszcze niedrogi, pareset
rubli.

 - No a bumazka?

 - Eee - zbagatelizowali. - Nicziego.

Mundur przemycili i teraz chcieli sprzedac. Niedrogo. Mieszkaja u
znajomych, ktorzy wyjechali w zeszlym roku. Siedza w USA 10 dni i
wracaja do domu.

70 lat po rewolucji. Okropne!

                                 * * *

Siedzimy, gadamy, spiewamy. Ubogi jest rosyjski spiewnik studencki, ten
drugiego obiegu, w porownaniu z polskim. Tionkie aluzje czasami
przechodzily, czestsza jest jednak wieloznaczna symbolika. Nic ostrego.
Okudzawa i bard nad bardami Wysocki sa na nasze standardy lagodni. Coz,
 nie mysmy budowali kanal Wolga-Don.

Jest w Rosjanach pewien uchwytny szacunek dla nas, Polakow. Blysnie
czasami w oczetach iskierka zawisci. Polsza, ha! Zielona Gora, prawie
Europa (kto by pomyslal, ze to tak popularne). I te powstania, strajki,
Solidarnosc, chlopi z wlasnymi gospodarstwami, koscioly. Niby przez
miedze, a jak daleko.


Przedwojenne pokolenie patrzy na kacapow z pogarda i niedowierzaniem.
Kogo mielil sowiecki mlyn, kogo kruszyly zarna etapow i obozow, tego
nie zwiedzie pozorny balagan i zgrzyty w systemie. Ci powojenni maja
inne zadry, doswiadczenia bardziej smieszne niz tragiczne. Pozostala
miara ostroznosci.

Patrze na nich, na te ruskie geby. Czy to oni sie zmienili, czy to my?

Czy to swiatu przybylo lat?


                                                   Adach Smiarowski
_______________________________________________________________________

["Zycie Warszawy", 13.01.1993. Podal J.K_ek.]


Jacek Fedorowicz

                             FORUM
                             =====

Przez uchylone drzwi dobiegl do mnie glos lagodny, ale stanowczy:

- A teraz, wszystkie patyczki, ktore rozlozylismy na stoliczkach,
zbieramy znowu w calosc...

Zdziwilem sie, poniewaz budynek, w ktorym wlasnie przebywalem, w
najmniejszym stopniu nie byl szkola. Dyskretnie zajrzalem do wnetrza.
Kilkadziesiat osob, zdecydowanie doroslych, pracowicie zbieralo
kolorowe patyczki ze stolikow.

- Teraz patyczki liczymy... - zakomenderowal nauczyciel.

Liczenie poszlo sprawnie, uczniowie liczyli chorem. Po ogloszeniu
wyniku tu i owdzie daly sie slyszec okrzyki zdumienia: `Tyle samo!',
`Nic nie przybylo!', `Moze sprobujemy jeszcze raz?'

Korytarzem przeszedl czlowiek z identyfikatorem w klapie.

- Przepraszam pana - spytalem, - co sie tu odbywa?

- Szkolenie poslow. Postanowilsmy udostepnic im pewne prawidla, ktore
moga byc pomocne przy dalszych obradach zatracajacych o budzet panstwa.
Myslelismy glownie o poslach opozycji, ale chodza wszyscy.

- Uwaga - powiedzial nauczyciel - powtarzamy. Tu mam dwadziescia
patyczkow. Kazdy kolejno podejdzie i przeliczy.

Widzac moje niedowierzanie, mlody czlowiek pospieszyl z wyjasnieniem:

- Byl tu dwa tygodnie temu nauczyciel gimnazjalny, ale tlumaczyl,
wyliczajac na tablicy i to, niestety, okazalo sie zbyt abstrakcyjne.
Nie chwycili i w zeszlym tygodniu znow zwiekszyli deficyt budzetowy.

- A tak, rzeczywiscie - przypomnialem sobie relacje z Sejmu.

- Wtedy postanowilismy wziac nauczyciela z podstawowki. Poczatkowo
poslowie byli troche urazeni, ale powoli sie wciagneli i jakos to idzie.

- Wszyscy przeliczyli? - upewnil sie nauczyciel, - to teraz rozkladamy
patyczki na stolikach. Na restrukturyzacje przeznaczamy dwa patyczki, na
sluzbe zdrowia... slucham? Dobrze, moga byc cztery...

- Cwiczenia sa rozne, ale zasadniczy cel jest jeden - kontynuowal moj
informator, - uswiadomic poslom, ze jezeli patyczkow jest dwadziescia,
to mozna je przesuwac, rzucac nimi, chowac po katach, przekladac ze
stoliczka na stoliczek, ale patyczkow wciaz bedzie tylko dwadziescia.
Po poludniu nauczyciel ma zamiar przystapic do nastepnego etapu... a nie,
widzi pan, jak dobrze idzie? Juz przystapili! Zdolne bestie z naszych
poslow!

Nauczyciel tlumaczyl powoli, ze teraz poslowie beda podejmowali uchwaly.
Pierwsza uchwala bedzie brzmiala `patyczkow ma byc dwadziescia osiem'.
Po podjeciu tej uchwaly patyczki przeliczy sie ponownie.

Wsrod poslow zapanowalo lekkie podniecenie, ale odezwaly sie tez glosy
niezadowolenia.

- Po co bylo tyle tego przekladania od rana? Od razu moglismy uchwalic,
ze ma byc 28! - zawolal ktos z RdR.

- A kolega mysli, ze zrobi sie 28? - spytal inny sceptycznie,
przewidujac zapewne cel eksperymentu.

- 28 to moze nie, ale 24 na pewno - uspokoil go posel z KPN-u. - Prawda,
panie profesorze?

Nauczyciel usmiechnal sie tajemniczo. Podjeto uchwale, ze ma byc 31
patyczkow. Rozradowane glosy przystapily do choralnego liczenia:

- ... 17...18...19...20!

Rozlegl sie jek zawodu i niedowierzania.

- Pan oszukuje! Musi byc 31! Uchwalilismy przeciez! Kto tu jest wladza
najwyzsza?! - krzyczeli rozsierdzeni poslowie, a co energiczniejsi
sprawdzali, czy nauczyciel nie schowal brakujacych jedenastu patyczkow
do kieszeni.

- No, niestety - powiedzial mlody czlowiek z nutka rozczarowania w
glosie - najgorsze jeszcze przed nami.

_______________________________________________________________________

[Wybor tekstow z "Gazety Wyborczej". Wpisal J.K_uk.]

Michal Ogorek

               MISTER O'GORECK ZOSTAJE MECENASEM SZTUKI
               ========================================

Po przedstawieniu w teatrze dopadl Mister O'Gorcka Krytyk Sztuki.

- To pan finansuje to okropne przedstawienie - powiedzial z
obrzydzeniem Krytyk Sztuki. - gdyby nie tacy ludzie jak pan, byloby na
swiecie mniej szmiry.

- Alez to nieporozumienie - odpowiedzial dotkniety Mister O'Goreck. -
Dostalem darmowe zaproszenie.

- Darmowe zaproszenie dostali wszyscy widzowie - wyjasnil Krytyk
Sztuki. - Inaczej nikogo by tu nie bylo. Ale znaczy to jedynie, ze
utopil pan w tej bredni wiecej pieniedzy. Kazde przedstawienie przynosi
straty, ktore pan pokrywa.

- Ma pan jakies bledne informacje - probowal zbyc Krytyka Sztuki Mister
O'Goreck.

- Mam przy sobie pelna dokumentacje - zaperzyl sie Krytyk i wyciagnal
rachunki. - Teatr dostal z magistratu 2 miliardy dotacji. Jesli
przyjac, ze w naszym miescie sa 2 miliony podatnikow, wychodzi na to,
ze kazdy srednio wplacil na przedstawienie 1000 zlotych.

Mister O'Goreck nie mogl w to uwierzyc.

- Czy to znaczy, ze dofinansowuje i te fatalnie obsadzona aktorke? -
zapytal zdruzgotany i odruchowo schowal portfel.

- Dolozyl pan do niej z wlasnej kieszeni nie mniej niz 500 zlotych -
Krytyk Sztuki byl bezlitosny.

Krytyk Sztuki patrzyl na Mister O'Gorcka z wyrzutem.

- Ja nie zaplacilem - wyliczal dalej.

- Znajac nazwisko rezysera i wykonawcow i wiedzac, na co pojda moje
pieniadze, zawczasu zlozylem falszywe zeznania podatkowe. Oznacza to,
ze pan dolozyl do tego przedstawienia 2000 zlotych. Wszyscy ludzie o
wyrobionym smaku, ktorzy chca przeciwdzialac szmirze, zabezpieczyli sie
przed dokladaniem do tego spektaklu. Blagam, niech pan nie psuje gustow
mlodziezy - zaklinal Krytyk.

Do szatni odprowadzaly Mister O'Gorcka zgorszone spojrzenia widzow.

W ten to sposob Mister O'Goreck zostal mecenasem sztuki. Nie wiedzial,
ze trzeba sie przy tym najesc tyle wstydu.

SLOWNICZEK TRUDNIEJSZYCH TERMINOW

PREMIERA - uroczyste wyjasnianie, dlaczego nie moglo powstac nic
lepszego.
KOMERCJALIZACJA KULTURY - system, w ktorym artysta zmuszany jest do
pracy bez pieniedzy pod pretekstem, ze nikt nie chce tego ogladac.
MECENAS - czlowiek, ktory gotow jest doplacic do tego, aby nikt nie
chodzil do kina ani do teatru.

*******************************************************************

                  MISTER O'GORECK SIE UBEZPIECZA
                  ==============================

Do drzwi Mister O'Gorcka zapukal Agent Ubezpieczeniowy.

- Drogi panie, czy interesuje pana nasze ubezpieczenie? - zapytal
witajac sie wylewnie.

- Prawde mowiac... nie wiem - mister O'Goreck nie byl zdecydowany.

- Zapoznam wiec pana z warunkami ubezpieczenia - zadecydowal Agent,
wyciagajac plik materialow reklamowych. - Moze to do pana przemowi. Oto
najczestsze nieszczesliwe przypadki, ktore obejmuje nasze
ubezpieczenie: bankructwo, upadlosc, niewyplacalnosc, defraudacja,
zaginiecie, ucieczka z pieniedzmi za granice... Mam wyliczac dalej?

- Czy w zakres ubezpieczenia wchodzi rowniez utrata calego mienia? -
zapytal Mister O'Goreck.

- Rozumie sie samo przez sie! - az klasnal w rece z zadowolenia Agent
Ubezpieczeniowy. - Dokladnie tak przewiduje to nasza umowa.

Agent Ubezpieczeniowy wyciagnal polise i podsunal Mister O'Gorckowi do
podpisania. Nastepnie odczekal chwile, az umowa wejdzie w zycie.

- Teraz, kiedy umowa nabrala mocy prawnej, czas na odszkodowanie -
powiedzial Agent Ubezpieczeniowy.

- Jak to? - zdumial sie Mister O'Goreck. - Nie jestem jeszcze
bankrutem, ani niczego chwilowo nie zdefraudowalem!

- Ale my jestesmy - wyjasnil Agent Ubezpieczeniowy. - Mowilismy
przeciez o tym przypadku: utrata calego mienia. Jestesmy kompletnie
zrujnowani.

- Myslalem, ze to ja sie u was ubezpieczam, a nie wy u mnie - stropil
sie Mister O'Goreck.

- Sa to ubezpieczenia wzajemne - wyjasnil agent Ubezpieczeniowy. - W
sytuacji, jaka sie wytworzyla, jest nam pan winien odszkodowanie.

- Nie bylem na to przygotowany - bronil sie Mister O'Goreck.

- Nie chce pan chyba powiedziec, ze wzial pan na siebie zobowiazanie
finansowe bedac niewyplacalny! - zawolal zgorszony Agent.

Mister O'Gorckowi nie pozostalo nic innego, jak wyplacic Agentowi
Ubezpieczeniowemu odszkodowanie.

SLOWNICZEK TRUDNIEJSZYCH TERMINOW:

POLISA UBEZPIECZENIOWA - umowa, w ktorej klienci zobowiazuja sie do
utrzymywania firmy ubezpieczeniowej;
ASEKURACJA - przezorne zawieranie przez firme ubezpieczeniowa umow na
wypadek plajty.
_______________________________________________________________________

Jurek Karczmarczuk


             z cyklu:       KACIK KULINARNY
                            ===============

Dzisiaj na stole:          Krewetki w ciescie
                           ------------------

Poniewaz z niezrozumialych dla mnie wzgledow do tej pory w Polsce
krewetek hodowac sie jakos nie dalo, przecietny dorosly Polak moze
zostac postawiony kiedys przed potwornym problemem: jak toto jesc i jak
toto przyrzadzac, aby nie zawiesc swoich wygorowanych ambicji
kulinarnych. Wiec dzisiaj proponuje przepyszne, zlociste i aromatyczne
paczuszki (pONCZuszki!!) z krewetek w ciescie, smazone w oleju.

Jest to oczywiscie danie chinskie i w cywilizowanych osrodkach kultury
swiatowej, np. w Paryzu, mozna kupic gotowe na kazdym rogu, ale co to
za przyjemnosc...

1. Zdobyc krewetki. Zasadnicza sprawa jest ich wielkosc. Powinny to byc
duze krewetki, (dla anglofonow: prawns a nie shrimps), od 5 do 12 cm
dlugosci. W Europie te najwieksze sa wsciekle drogie, ale poniewaz
niektorzy Czytelnicy (i redaktorzy "Spojrzen") maja wybrzeze Pacyfiku
pod oknami, wiec mniej im grozi pojscie z torbami niz np. mnie.

W zasadzie powinny to byc krewetki surowe, szare. Ale obieranie ich
jest po prostu potworne, wiec mozna kupic rozowe. Usunac glowe i
wnetrznosci, usunac nozki i wiekszosc pancerza, ale KONIECZNIE zostawic
koniuszek pancerza wraz z ogonem. Za to bedziemy trzymali krewetke
podczas przyrzadzania i jedzenia.

Przewidziec od 3 do 8 krewetek na osobe, w zaleznosci od wielkosci i
charakteru dania. Nie radze opychac sie tym, bo smazone w oleju.

2. Przygotowac ciasto. Ta czynnosc wyglada na banalna, ale nie jest.
Jesli Wam sie nie uda za pierwszym razem, badzcie pewni, ze nie tylko
Wam.

Na, powiedzmy, 700 g krewetek przewidziec z grubsza:

    2 jajka,
    100 g maki,
    mala lyzeczke soli (raczej mniej!!),
    troche tartego SWIEZEGO imbiru,
    troche rozgniecionego czosnku, (opcjonalnie, jesli sa JAKIEKOLWIEK
           watpliwosci, radze z tego zrezygnowac)
    odrobine proszku do pieczenia i pewnie troche wody.

W oryginalnych przepisach nie ma proszku do pieczenia, jest natomiast
maka zwykla, oraz "self-raising flower" w proporcji 1/6 zwyklej. Ale na
ogol jej nie mam, a do mojego osobistego dostawcy (Paryz, '13,
supermarket "Tang Freres SARL") jezdze rzadko...

Winno sie z tego zrobic ciasto o konsystencji gestej smietany, dosc
geste, aby pokryc krewetki paromilimetrowa warstwa, ktora nie scieka
cala od razu, ani nawet nie kapie nieustannie, co (sami zobaczycie!)
potwornie przeszkadza w pracy. Nie moze tez byc za geste, bo klucha
bedzie slabo jadalna, zostanie w srodku surowa, albo z wierzchu sie
spali. Operowac dodatkami wody i maki, ale bardzo ostroznie.

3. Wielka Synteza. Przygotowac naczynie z frytura, rozgrzac olej. Ujac
delikatnie krewetke za ogon i dokladnie zamoczyc prawie do konca w
ciescie. Mozna wsadzic kilka naraz do ciasta, tak, by ogonki
wystawaly, wtedy wiecej naraz bedzie sie w stanie wlozyc do oleju.
Naczynie z olejem winno byc dosc glebokie.

I teraz uwaga, bierzemy krewetke, podnosimy z ciasta, ewentualnie
obracamy, aby splywajaca kropla nie spadla i jednym lagodnym ruchem
reki wkladamy (a NIE wrzucamy) do oleju, az zanurzy sie po ogonek.
Oznacza to, ze podczas krytycznej fazy Wasze palce znajda sie o kilka
milimetrow od powierzchni goracego oleju. Sami wtedy zobaczycie, jaka to
przyjemnosc, gdy olej jest za goracy, a ciasto rzadkie i nagle olej
zaczyna pryskac...

Nastepnie puszczamy krewetke i szybko zabieramy sie za nastepne.
Powinny sie smazyc 2 do 4 minut, w zaleznosci od wielkosci. Jesli przy
stole juz siedzi jakas dzieciarnia i sie awanturuje, podawac krewetki
prosto z oleju, po odsaczeniu na papierze serwetkowym, tylko
przypilnowac, zeby konsumenci nie poparzyli sobie warg. Jesli
konsumpcja ma byc zorganizowana, ze spiewami, strzelaniem korkami, itp.
przechowac wyjete krewetki w dosc cieplym, ale nie za goracym
piekarniku, przekladane papierem absorpcyjnym.

                             * * *

Kilka uwag metodologicznych. Nie nalezy za bardzo kojarzyc tego
chinskiego sposobu smazenia z japonska (czy wlasciwie portugalska?)
tempura, ktora takze funkcjonuje na stolach Zachodu i gotowe ciasto w
proszku do tempury (zazwyczaj produkcji tajlandzkiej) mozna kupic tam
gdzie zawsze.

Tempura opiera sie na ciescie rzadkim, na mace ryzowej lub mieszance
maki pszennej i ryzowej (czy kukurydzianej), sa takze przepisy bez
jajka albo tylko z bialkiem, ewentualnie jakims roslinnym skladnikiem
wiazacym. Tu chodzi o specyficzna powierzchnie potrawy; w paczkach
chinskich samego ciasta jest wiecej i stanowi takze istotna tresc
dania, stad dodatki aromatyzujace. Ciasto do tempury robi sie szybko:
wsypac, zamieszac, nie wolno "przerobic"; ciasto chinskie winno troche
odlezec.

Aha, do ciasta mozna OCZYWISCIE, JAK ZAWSZE dodac troche (pol lyzeczki)
glutaminianu sodu, chyba, ze ktos podejrzewa, ze moze mu to zaszkodzic.

                                                 Jurek Karczmarczuk

----------------------------------------------
[Przypis dystrybutora dyz.: Zaleca sie stosowanie oleju z orzeszkow
arachidowych (fistaszkow) jako najbardziej odpornego na przegrzanie.
Ale oczywiscie moga byc inne szkoly. J.K-ek]
_______________________________________________________________________

Redakcja "Spojrzen": Jurek Krzystek (krzystek@u.washington.edu)
                     Zbigniew J. Pasek (zbigniew@engin.umich.edu)
                     Jurek Karczmarczuk (karczma@univ-caen.fr)
                     Mirek Bielewicz (bielewcz@uwpg02.uwinnipeg.ca)
stale wspolpracuje:  Maciek Cieslak (cieslak@ddagsi5.bitnet)

Copyright (C) by Jurek Karczmarczuk 1993. Copyright dotyczy wylacznie
tekstow oryginalnych i jest z przyjemnoscia udzielane pod warunkiem
zacytowania zrodla i uzyskania zgody autora danego tekstu.

Poglady autorow tekstow niekoniecznie sa zbiezne z pogladami redakcji.

Prenumerata: Jurek Krzystek. Numery archiwalne dostepne przez anonymous
FTP, adres:  (128.32.123.30), directory:
/pub/VARIA/polish/dir_spojrzenia

____________________________koniec numeru 61___________________________