______________________________________________________________________
                                            ___
             __  ___  ___    _  ___   ____ |  _|  _   _  _  ___
            / _||   ||   |  | ||   | |_   || |_  | \ | || ||   |
           / /  | | || | |  | || | |   / / |  _| |  \| || || | |
         _/ /   |  _|| | | _| ||   \  / /_ | |_  | |\  || ||   |
        |__/    |_|  |___|| | ||_|\_\|____||___| |_| |_||_||_|_|
                          |___|
_______________________________________________________________________

  Piatek, 19.02.1993.          ISSN 1067-4020                   nr 63
_______________________________________________________________________

W numerze:

      Zbigniew J. Pasek - Folklor wspolczesny, czyli legendy miejskie
         Jerzy Morawski - Ludzie Bezpieki
        Mikolaj Sawicki - Pierwsze spotkanie z III Rzeczpospolita (II)
       Ewa Korzeniowska - Anty-kodeks drogowy
          Jola Stouten,
     Wlodek Holsztynski - Dyskusja o poezji: Waligorski a Broniewski
_______________________________________________________________________

Zbigniew J. Pasek

              FOLKLOR WSPOLCZESNY CZYLI LEGENDY MIEJSKIE
              ==========================================

Czym jest folklor? Dla wiekszosci z nas jest to po prostu `tradycyjna
tworczosc ludowa'. Etnografowie rozszerzaja to pojecie rowniez na
literature ustna, zwyczaje i obrzedy, muzyke, taniec, wierzenia i
wiedze tradycyjna, reliktowe formy religii, magie, prawo zwyczajowe i
pare innych rzeczy.

Folklor jest naturalna czescia zywej kultury, jest scisle zwiazany z
zyciem spoleczenstwa - stanowi odbicie warunkow tego zycia, jest
przejawem ustosunkowywania sie do otaczajacego swiata i stanowi
zarazem jego interpretacje. Wspolczesnie, folklor `tradycyjny'
znajduje sie juz w zaniku, mozna go glownie odnalezc w dokumentacji
pisanej i w formie stylizowanej (vide zespoly folklorystyczne).
Powstaja natomiast nowe gatunki i formy. Wiekszosc z nich nie jest
zazwyczaj traktowana jako folklor - z nieswiadomosci!

Nam samym folkor najczesciej kojarzy sie z "Mazowszem", wycinankami
lowickimi, zwyczajami swiatecznymi - glownie dlatego, ze te jego
przejawy sa silnie osadzone w naszej swiadomosci. Ale przeciez w zyciu
codziennym mozemy sie natknac na przejawy folkloru, w ktorych my sami
wspoluczestniczymy i ktory wspoltworzymy. To jest wlasnie ten zywy,
jeszcze nie sklasyfikowany folklor, nasz folklor - miejski. Nazywany
miejskim dlatego, ze wyrasta z zupelnie innych doswiadczen niz folklor
`tradycyjny', wiejski - zyjemy przeciez w czasach szybkiej urbanizacji,
radia i telewizji, kosmopolityzacji kultury swiata i zalewu jednolita
`masa kulturowa'.

Ja sam uswiadomilem sobie istnienie tej bardzo wspolczesnej formy
folkloru dopiero po przeczytaniu ksiazki amerykanskiego folklorysty z
University of Utah, Jana Harolda Brunvanda, "The Vanishing Hitchhiker.
American Urban Legends and Their Meanings". Ksiazka wydana zostala w
1981 roku i od tamtego czasu Brunvand napisal jeszcze trzy inne,
rownie warte przeczytania.

W swoich ksiazkach Brunvand prezentuje dokumentacje i analize fenomenu
`opowiesci miejskiej' (urban legend). Te wspolczesne legendy maja
zwykle wiele wspolnych cech:
   * pojawiaja sie w tajemniczy sposob i rozpowszechniane sa w wielu
     roznych wersjach,
   * zawieraja elementy humoru lub grozy,
   * stanowia dobry material narracyjny,
   * przedstawiaja fakty, ktore nie musza byc falszywe, choc tak
     wlasnie jest w wiekszosci wypadkow.
Dodatkowo wspolnym elementem tych wszystkich opowiesci jest to, ze sa
one zaslyszane - ich prawdziwosc podkresla sie zazwyczaj zapewnieniami,
ze przytrafily sie `znajomemu znajomego' (Friend Of A Friend, FOAF).

Ale moze do rzeczy - dla ilustracji przytocze opowiastke, ktora
pojawila sie na komputerowej liscie dyskusyjnej Poland-L jakis czas
temu i, moim zdaniem, zawiera wlasnie wszystkie typowe skladniki, a
ponadto pochodzi od jednego ze wspolredaktorow "Spojrzen" :-)

   Date:         Wed, 26 Jun 91 10:27:33 EDT
   From: KARCZMA%FRCAEN51.BITNET@UBVM.cc.buffalo.edu
   Subject:      Voodoo
   To: Multiple recipients of list POLAND-L 

   [...]
   Ale mam inna, o wiele krotsza i mniej egzotyczna historyjke
   pochodzaca od tubylca zabojednego, ktory przebywal niedawno
   w dzikich miejscach Francji, jako to np. na Martynice, czy innej
   Gwadelupie, Polinezji Francuskiej, czy tamtych Nowych Kaledoniach
   itp. Juz nie wiem, skad jest akurat ta historia, chyba z Papeete.
   Otoz na tamtejszej Uczelni zawiesil sie Komputer. I zdechl pies!
   Zupelnie nie wiadomo bylo co robic.

   Jeden z tamtejszych pracownikow Nauki ponarzekal na to dziwne
   zjawisko w obecnosci swoich czlonkow rodziny, informacja sie
   rozeszla i nazajutrz zjawil sie przy Komputerze siwiutki
   pomarszczony czarownik, ktory maszyne polizal i stwierdzil, ze ktos
   musial ja zavoodooowac, czy cos takiego, i to przeklenstwo samo nie
   przejdzie.

   Nastepnie poprosil o jakis tani, byle jaki kalkulator. Polizal go
   tez, skrzywil sie z niesmakiem (ja tez bym sie skrzywil),
   a nastepnie odprawil krotka ceremonie i wbil w ten kalkulator mala
   szpilke, ktora uprzednio gdzies pocieral o wieksza maszyne.
   Jak mozecie sie spodziewac, kalkulator sie natychmiast zepsul,
   a wieksza maszyna od razu ruszyla.
   [...]
   Yourecq Cartchmartchouques

Podobnych historyjek krazy z pewnoscia wiele, czesc z nich zostala juz
zreszta utrwalona w ksiazkach, w Stanach wiele gazet prowadzi stale
kolumny poswiecone tej tematyce. W Polsce takim `folklorysta' w
srodowisku aktorskim jest Igor Smialowski, ktory zebral krazace
opowiesci teatralne i filmowe w kilku ksiazkach "Igor Smialowski
opowiada". Oto jedna z nich:

   Profesor Henryk Szletynski, podczas egzaminu w warszawskiej PWST,
   pozwolil uczniom otworzyc okno.
   - Orlow tu nie ma - zasmial sie - nikt nie wyleci.
   Po skonczonym egzaminie jeden z uczniow, Stefan Friedman, patrzac
   w slad za wychodzacym Szletynskim wyszeptal:
   - Patrzcie, pan profesor takze drzwiami.

Pamietam, ze podobna sytuacja zostala uwieczniona w jednym z odcinkow
serialu "07 zglos sie"...

Zreszta tak naprawde to prawdziwy folklorysta stara sie o cos wiecej
niz tylko o przytoczenie historyjki dla rozbawienia publiki. Zazwyczaj
stara sie takze udokumentowac rozne jej wersje, zanalizowac forme, a
nade wszystko wytropic oryginalne zrodlo pochodzenia. Materialy do
pierwszej swojej ksiazki Brunvand gromadzil przez ponad 15 (!) lat.
Potem juz mu poszlo nieco latwiej, bo z pomoca czytelnikow,
nadsylajacych nowe historie. Od niedawna niecierpliwi, ktorzy nie moga
doczekac sie nowych ksiazek Brunvanda, moga sie podlaczyc do sieci
komputerowej i tam sledzic najnowsze legendy na alt.folklore.urban i
alt.folklore.computers. Okresowo publikowana tam lista wylicza 415
wspolczesnych legend w 23 kategoriach!

Ale wrocmy jeszcze na chwile na grunt polski. Mnie samemu placze sie
po zakamarkach pamieci historia, ktora slyszalem juz dosc dawno temu.
Opowiedzial ja prof. Wiktor Zin (to pamietam dokladnie) w jednej ze
swoich audycji telewizyjnych "Piorkiem i weglem". Wiele szczegolow
zatarlo sie juz w mojej pamieci - moze ktos bedzie pamietac lepiej - a
idzie ona mniej wiecej tak:

   W Krakowie, w jednym z budynkow polozonych przy Rynku (Ratusz)
   prowadzono przed II wojna prace wykopaliskowe. W czasie tych
   wykopalisk odkryto piekne gotyckie podziemia, ktore planowano po
   przeprowadzeniu badan udostepnic, czy moze nawet zagospodarowac
   zakladajac tam restauracje. Na przeszkodzie stanal jedynie fakt,
   ze w jednym z pomieszczen natrafiono na olbrzymi glaz narzutowy.
   Cala ekipa archeologiczna lamala sobie glowy w jaki sposob mozna by
   bylo ten glaz usunac, nie naruszajac scian ani sklepien, ktore by
   trzeba bylo zburzyc, aby zainstalowac np. dzwig. Nad tym
   przeciazeniem intelektualnym zlitowali sie robotnicy zatrudnieni
   przy wykopaliskach. Jeden z nich obiecal, ze do rana glaz zniknie
   i przy tym nie zostana naruszone ani sciany, ani sklepienia. Ale w
   nagrode robotnicy musza dostac skrzynke wodki. I rzeczywiscie,
   rano okazalo sie, ze glaz zniknal. Robotnicy dostali przyrzeczona
   nagrode i dopiero wtedy ujawnili, na czym polegala ich metoda
   pozbycia sie glazu: zostal z a k o p a n y.

Zreszta wspolczesny folklor wcale nie musi miec formy opowiesci,
przekazywanej ustnie. Szczegolnie, ze dostepnych jest tyle roznych
mediow: radio, telewizja, sieci komputerowe, kserograf. Z tym ostatnim
wiaze sie tzw. folklor biurowy, do ktorego z pewnoscia zaliczaja sie
rozne zabawne rysuneczki, pseudopowazne teksty i zestawienia, jak na
przyklad prawa Murphy'ego (Murphy's Laws) i ich wariacje:

   Podstawowe zasady badan laboratoryjnych:

   1. Jesli nie masz pojecia co robisz, rob to schludnie;
   2. Najpierw wykreslaj swoje krzywe, dopiero potem nanos wyniki
      pomiarow;
   3. Zdobyte doswiadczenie jest wprost proporcjonalne do ilosci
      zniszczonego sprzetu;
   4. Eksperymenty musza byc powtarzalne - powinny sie nie udawac
      w taki sam sposob;
   5. Zapisywanie wynikow jest istotne - pokazuje, ze pracowales;
   6. O watpliwosciach mow zawsze optymistycznie i z przekonaniem;
   7. Nie wierz w cuda - polegaj na nich;
   8. Wspolpraca w laboratorium ma znaczenie zasadnicze - zawsze
      pozwala zwalic wine na kogos innego.

Folklor moze sie takze objawiac w zupelnie nieoczekiwany sposob.
Przykladem tego moga byc na przyklad formy protestu, praktykowane w
czasie stanu wojennego - ustawianie zapalonych swieczek trzynastego
kazdego miesiaca, czy tez slynne masowe spacery w porze glownego
wydania Dziennika TV, zapoczatkowane w Swidniku.

Na zakonczenie tych luznych rozwazan o naszym wspolczesnym folklorze
jeszcze jedna legenda z minionych lat. Na jej temat pisze jeden z
glownych uczestnikow, Daniel Olbrychski, w niedawno wydanych
wspomnieniach swojego autorstwa. Chodzi tu o `slynny' incydent
pomiedzy Olbrychskim, a `czerwonym ksieciem' - Andrzejem
Jaroszewiczem, kiedy doszlo miedzy nimi do rekoczynow. Wedlug jednej
wersji Olbrychski mial przylac Jaroszewiczowi po tym, kiedy to ten
ostatni publicznie wyrazil sie zle o Papiezu, a wg innej - o Maryli
Rodowicz. Pisze ona w swoich, opublikowanych w ubieglym roku
wspomnieniach, ze owszem, to o nia wlasnie poszlo. Sam fakt, jak
natomiast pisze Olbrychski, nigdy nie mial miejsca, ale sila mitu tej
opowiesci byla tak duza, ze kiedy podczas prywatnego spotkania Artur
Rubinstein zapytal go o prawdziwosc historii, Olbrychski nie smial
zaprzeczyc. I tak juz zostalo...

Wydaje sie, ze czasy wspolczesne nadzwyczaj sprzyjaja powstawaniu
nowych polskich mitow. Glownie dlatego, ze latwo mozna nimi wypelnic
luki wynikajace z niedoedukowania i niedoinformowania. Przede
wszystkim zas mity, w swej roznorodnej postaci daja nam prosty obraz
swiata, jaki chcielibysmy widziec, a o ktorego glebokie zrozumienie
niekoniecznie zabiegamy.

                                                  Zbigniew J. Pasek

-----------------------------------------------------------------------

[Olbrychski explicite zaprzeczyl, jakoby mial sie z kimkolwiek bic o
 Maryle. Natomiast - bardzo dokladnie to przeczytalem w jego wspomnie-
 niach - w sprawie papieza jest metny, zapewne swiadomie. Niczego nie
 potwierdza, ale cos wspomina PRZY OKAZJI, ze awantura z Jaroszewiczem
 miala miejsce, tylko, ze jest to jego sprawa. I w ten sposob celowo
 utrwala te swieta i patriotyczna wersje. Tez bym to robil. J.K_uk]
_______________________________________________________________________

[Zycie Warszawy, Dodatek niedzielny, 23-24.01.1993, zanotowal ze
skrotami Jerzy Remigioni ]

Jerzy Morawski

                             LUDZIE BEZPIEKI
                             ===============

Weterani bezpieki juz na progu z portfeli wyciagaja plik zaswiadczen, ze
przebyli zawaly, i swiadectwa o oplakanym stanie zdrowia. Sa
przestraszeni, ze staja teraz przed prokuratorem w charakterze
podejrzanych i musza sie tlumaczyc.

Jako pierwsi przed oblicze prokuratorow zawedrowali funkcjonariusze
departamentu sleczego MBP. Zarzuca im sie bicie i znecanie sie nad
aresztowanymi, przyczynianie sie do ich kalectwa, a takze zabojstw w
czasie przesluchan. Za wszystko to groza kary wieloletniego wiezienia.
Nie obowiazuje za te czyny przedawnienie po zmianach ustawodawczych w
kwietniu 1991 roku.

Zle duchy Rakowieckiej na wypominanie przeszlosci reaguja roznie. Na
czternascie osob przesluchanych z tej grupy przez prokurature wojewodzka
w Warszawie, kilka odcielo sie zdecydowanie od tego, co kiedys robily.
Mowia, ze gdyby zyli po raz drugi, nigdy nie przekroczyliby bram MBP w
charakterze oficerow sledczych. Inni odmawiaja zeznan.

Jan K., ktory wyjatkowo okrutnie rozprawial sie z wrogami ludu,
zauwazyl, ze zaden z jego kolegow z tamtych lat nie ma czystych rak. -
Niech prokurator w to nie wierzy, ze ktos nie bil aresztantow -
przekonywal Stefana Szustakowicza, prowadzacego dochodzenie. Zapewne
chodzi mu tez o to, by czesc wlasnych win zepchnac na innych, nawet juz
niezyjacych.

Prokurator Szustakiewicz zamierzal aresztowac kilku oficerow b. MBP, ale
stan ich zdrowia nie pozwalal na to. Jedynie Adam Humer, jeden z
dyrektorow departamentu sledczego bezpieki, oswiadczyl w trakcie
przesluchania, ze nic mu nie dolega. Aresztowano go w budynku
prokuratury wojewodzkiej w Warszawie, skad zostal przewieziony do
aresztu na Rakowieckiej. Tam przebadano go dwukrotnie, by upewnic sie,
ze dobrze sie czuje i moze przebywac w celi.

                             Klasowo bliski
                             --------------

Kadre departamentu sleczego rekrutowano prosto z lasu. Kilku mlodych
chlopakow sciagnieto z oddzialow AL z okolic Ostrowca Swietokrzyskiego,
na przyklad obecnie oskarzanego Jana G. Zdazyli ukonczyc kilka klas
szkoly powszechnej, nie posiadali konkretnego zawodu. Jeszcze wojna nie
ucichla, a juz byli wywiadowcami i wartownikami powiatowych urzedow
bezpieczenstwa.

Jan G. szlify zdobywal w bezpieczenstwie w Kielcach, gdzie musial niezle
dokazywac, bo dwukrotnie wyladowal w areszcie: za pijanstwo i pobicie
zatrzymanych. Komisja resortowa wystawila mu opinie: `Klasowo bliski,
politycznie pewny, majatku nie posiada. Z pracy wywiazuje sie. Sklonny
do upijania sie.' Z taka rekomendacja przeniesiono go do pracy w
centrali MBP. Zostal mlodym oficerem sledczym.

() Eugeniusz Ch. wystartowal do bezpieczenstwa w tym samym roku co inni,
z gospodarstwa rodzicow we wsi Steniatyn pod Tomaszowem Mazowieckim. Po
miesiacu byl oficerem sledczym w powiecie, po kilku nastepnych wyladowal
w stolicy. Stopien kapitana przyznano mu w 1948 roku. Podobnie
blyskawiczne kariery zrobili: Tadeusz T. z Dabrowy Gorniczej, Wieslaw T.
z Kazimierza kolo Bedzina, Roman L. z okolicy Lidy, Pawel Sz. (edukacje
skonczyl na szesciu klasach szkoly powszechnej) z Rzekunia kolo
Ostroleki. Kazimierz S. ze wsi Wegielec kolo Wielunia w wieku 15 lat,
jako referent, pracowal w WUBP w Lodzi. Majac szesnascie lat byl juz
oficerem sledczym w departamencie sledczym.

Mlodym ludziom, przed, albo po dwudziestce, dano prawo decydowania o
losie uwiezionych ludzi. Nie mozna przypuszczac, ze cokolwiek rozumieli
ze skomplikowanych spraw powojennej rzeczywistosci. Ich zwierzchnicy,
tacy jak Humer, stawiali przed nimi proste zadania: wydobyc z
zatrzymanych zeznania, adresy ich dowodcow, ustalic, gdzie sa sklady
broni itd. Oni mieli jedno - krzepe, i jej nie oszczedzali.

()

                         Kapitanowie bez matury
                         ----------------------

Wiekszosc narybku z lasu wkroczyla wraz z resortem w lata piecdziesiate.
niektorzy z nich pozenili sie z kolezankami z pracy. Cos jednak w
machinie bezpieczniackich karier zacielo sie - awanse spotykaly
nielicznych. Zatrzymali sie na stopniu kapitana, oczywiscie bez matury.
Wyjatkowo Eugeniusz Ch. zostal w 1954 roku majorem, co mu dobrze
rokowalo nma przyszlosc.

Roman L., zwany `bialym katem' Miedzeszyna (miescilo sie tam tajne
wiezienie) zostal nagle przeniesiony z centrali na funkcje instruktora
kulturalno-rozrywkowego w sanatorium MBP w Krynicy Gorskiej. Pozniej
wzmocnil placowki UB Dolnego Slaska. Osiadl w Jeleniej Gorze. Ale tam
wydalo sie, ze zatail, iz jego ojciec w 1939 roku sluzyl w granatowej
policji. Za niegodny zawod ojca, syn wylecial z bezpieczenstwa na pysk.

W polowie lat piecdziesiatych mieli ledwo po trzydziesci lat i nikt nie
watpil, ze posiadali najwyzsze kwalifikacje w swoim fachu. Ale
bezlitosna historia kazala im wtedy odejsc. Eugeniusza Ch. rzucono na
cywilna repatriacje - ten szczesciarz dostal przynajmniej dobra prace.
Markus K. poszedl na bruk. Partyzant z Kieleckiego Jan G. uznal, ze w
dniu zwolnienia z bezpieki zawalil mu sie swiat. Zabarykadowal sie w
swoim mieszkaniu na Mokotowie, a naprzeciw drzwi ustawil karabin
maszynowy, bo zaraz przyjda po niego. Nie dali mu szansy, nie przyszli.

Najmlodszy z nich, Kazimierz S., byl najsprytniejszy - uciekl do nauki.
Nie oznacza to, ze sam cos zaczal wkuwac. Przekazywal wiedze w centrum
wyszkolenia MBP, pozniej MSW. W 1958 roku charakterystyka sluzbowa tego
specjalisty od tortur (to zarzuca mu dzis prokurator) brzmiala:
`Politycznie dobrze uswiadomiony, o silnie wyrobionym poczuciu klasowym,
pryncypialny. Nadaje sie na wykladowce przedmiotow prawniczych'.

                     Bezpieczenstwo jest bezpieczne.
                     ------------------------------

Zadyszka trwala rok albo wcale. W roku 1957 wiceminister MON napisal do
MSW, ze w zwiazku z badaniem odpowiedzialnosci za niepraworzadnosc w
Informacji Wojskowej wnioskuje, aby Wieslawa T. usunac z aparatu
sledczego i obnizyc mu stopien (Wieslaw T. byl na pewien czas
oddelegowany do informacji wojskowej i swoje zrobil). Na tym pismie jest
odreczna adnotacja ministra Wichy: `Zwolnic z pracy w MSW'. W rezultacie
pozornej burzy Wieslaw T. wyladowal w biurze sleczym resortu. Tam bylo
bezpieczniej.

Na Wieslawa T. sypaly sie skargi. Jan Mazurkiewicz, legendarny
"Radoslaw" pisal: `Kpt. Wieslaw T. bil mnie po twarzy, kijem po glowie,
kopal po nogach. Mowil do mnie: ``Bedziemy skurczybyku bic twoja zone az
zdechnie'''. "Radoslaw", nad ktorym przez kilka miesiecy znecal sie
kapitan T., dwukrotnie podejmowal glodowke na znak protestu.

()

Wieslaw T. napisal krotkie oswiadczenie: `Nigdy nie stosowalem przymusu
fizycznego i nikomu nie deptalem po palcach. Skargi to oszczerstwa
rzucane na mnie'. Wystarczylo, resort go sie nie wyrzekl. W latach
nastepych przeniesiono Wieslawa T. do gabinetu samego ministra.

Zapasc polityczna odbila sie od Tadeusza T., nie wyrzadzajac mu szkody.
Po krotkim postoju w jednym z departamentow trafil do biura sledczego
MSW i otrzymal stopien majora. W Katowicach wrocil do komendy Markus K.
Eugeniusza Ch. przerzucono z repatriacji do zarzadu gospodarczego MSW.
Orly powrocily, moze mniej liczne.

() Ci, ktorzy przetrwali w resorcie, w lata siedemdziesiate wkroczyli ze
stopniem pulkownika. Eugeniusz Ch. (w departamencie sledczym specjalista
od bicia bykowcem zakonczonym ostrym haczykiem) oddelegowany zostal do
Czechoslowacji, powrocil na stanowisko naczelnika w departamencie
techniki MSW, otrzymal Krzyz Komandorski Orderu Odrodzenia Polski.
Wieslaw T., oprawca m.in. "Radoslawa", pojechal jako szyfrant do
ambasady w Bulgarii. Dyplomate zaopatrzono w opinie: `Strona moralna nie
budzi zastrzezen'. Gdy pod koniec lat siedemdziesiatych odchodzil na
emeryture, wystapil o podwyzke uposazenia i przyznanie talonu na
samochod osobowy (duzy).

Eugeniusz Ch., wyjezdzajac jako chlopak z gospodarstwa rodzicow nie
przypuszczal, ze poswieci bezpieczenstwu 40 doroslych lat. Zostal
zwolniony ze sluzby w polowie lat osiemdziesiatych. Gdy go juz nie bylo
w resorcie, jego kolega, pulkownik Tadeusz T. zostal oddelegowany
sluzbowo do Bulgarii. W pewnym sensie kariere w dyplomacji zrobil tez
weteran z Kielecczyzny, Jan G., jako ciec w ambasadzie wloskiej w
Warszawie. Patronowalo mu oczywiscie bezpieczenstwo.

Po powrocie z placowki zagranicznej Tadeusz T. nie znalazl juz miejsca w
resorcie. Do 1990 roku byl stale w dyspozycji dyrektora kadr. Potem
odszedl na emeryture.

Ciekawe, ze ci co najdluzej pozostawali na sluzbie, skorzystali z prawa
odmowy skladania wyjasnien prokuratorowi Stefanowi Szustakiewiczowi.
Jeden z nich uznal nawet za kardynalny blad to, ze wraz ze zmiana
ustroju nie zagwarantowano nietykalnosci funkcjonariuszom odchodzacej
formacji. Ponownie czkawka odbilo sie zatajenie na losie Romana L.,
`bialego kata Miedzeszyna'. W 1991 roku ZBoWiD pozbawil go praw
kombatanckich, gdyz zatail, ze pracowal w MBP.

                        Mistrz bykowca i nahajki
                        ------------------------

Skladajac wyjasnienia przez prokuratorem (), Adam Humer zauwazyl, ze
`jako bezpieczenstwo mielismy wiecej do powiedzenia niz rzad i biuro
polityczne partii, bo wszyscy dygnitarze mieli u nas zalozone teczki'.
Prosci chlopcy z lasow, specjalisci od katowania aresztantow, stanowili
jadro wladzy. Bez mrugniecia okiem spelniali kazdy rozkaz bezposrednich
szefow, ktorzy mieli na nich nieograniczony wplyw. Dzis, w czasie
przesluchan, o Adamie Humerze wciaz mowia: pan dyrektor.

W rubryce wyksztalcenie kwestionariusza wspolpracownika resortu
bezpieczenstwa publicznego w 1944 roku Adam Humer napisal, ze ukonczyl
cztery kursy prawa na Uniwersytecie im I. Franka we Lwowie. W zyciorysie
zaznaczyl, ze w 1939 roku zrobil mature w gimnazjum w Tomaszowie
Lubelskim oraz zerwal z harcerstwem w miare dojrzewania politycznego.
Wstapil do Komunistycznego Zwiazku Mlodziezy Zachodniej Ukrainy.
Rozpoczal studia na wydziale prawa KUL. 24 wrzesnia 1939 roku po
wkroczeniu Armii Czerwonej wraz z innymi organizowal Powiatowy Komitet
Rewolucyjny w Tomaszowie Lubelskim. Pozniej wyjechal do Lwowa, wstapil
do leninowskiego zwiazku mlodziezy i odbyl praktyke w prokuraturze
kolejowego rejonu. Po wybuchu wojny niemiecko-rosyjskiej wrocil do
Tomaszowa Lubelskiego.

Po wyzwoleniu musial nadrobic czas, gdyz w okresie okupacji nie dzialal
w podziemiu. Jego szansa stalo sie bezpieczenstwo, ktorego majorem
zostal rok po wojnie. A w nastepnym - zastepca dyrektora departamentu
sledczego MBP. Mial wtedy 30 lat i ekipe nieopierzonych partyzantow,
ktorych musial nauczyc badania aresztowanych.

Osadzony w polowie lat piecdziesiatych za naruszanie praworzadnosci inny
dygnitarz MBP, Jozef Dusza, zeznal wtedy, ze bic sie nauczyl od Adama
Humera. A jak ta nauka wygladala, opowiedziala teraz prokuraturze
laczniczka komendanta bialostockiej AK. Pamieta, ze gdy katowano ja w
MBP, uderzenia nahajka rachowal Adam Humer, wyliczyl ich 150.

() W znecaniu sie nad aresztowanymi bylo cos wiecej, niz chec wymuszenia
zeznac. Stanislaw Karolkiewicz zauwazyl, gdy sypaly sie na niego ciosy,
ze `Adam Humer w czasie bicia doznawal podniecenia'.

                                                     Jerzy Morawski
_______________________________________________________________________

Mikolaj Sawicki 


               PIERWSZE SPOTKANIE Z III RZECZPOSPOLITA (dokonczenie)
               =======================================


Mijam dobrze znane wsie i miasteczka. Na pierwszy rzut oka zadnych w
nich zmian nie widac. Ot, w kazdej wsi jest teraz wypozyczalnia kaset
wideo i wszedzie pelno jest szyldow PIWO. Ale po pewnym czasie
zauwazam, ze w kazdej prawie wsi przy drodze stoja male drogowskazy
kierujace za stodole lub chalupe czy wrecz do lasu i gloszace HURTOWNIA
PIWA, HURTOWNIA BUTOW, HURTOWNIA UZYWANEJ ODZIEZY ZACHODNIEJ, HURTOWNIA
PLYTEK CERAMICZNYCH, HURTOWNIA CZESCI SAMOCHODOWYCH. Wjazd do Warszawy
od strony Gdanska na przestrzeni 20 km (Dziekanow, Lomianki itd.) jest
jednym ciagem hurtowni. Co do zachodnich papierosow, to sa one
najwyrazniej masowo szmuglowane przez granice z Niemiec. Dniowka pracy
faceta, ktory przewozi je przez granice w bagazniku fiata (z hurtowni po
tamtej stronie do hurtowni po tej stronie), wynosila ostatnio 1 mln. zl,
ale pracuje sie tylko jakies 7 - 10 dni w miesiacu, zeby nie wpadac za
bardzo w oko.

Moj znajomy, byly dziennikarz, zostal sprzedawca krzesel. To znaczy
jest akwizytorem (komiwojazerem) fabryki i rozprowadza te krzesla po
Polsce. Ale teraz sie usamodzielnia i otworzyl firme (rejestracja trwa
chwile, wizytowki drukuje sie w 5 minut - na wizytowce: FIRMA, Imie i
Nazwisko, DYREKTOR, Tel: FAX:). Bedzie sprzedawal te krzesla jako
samodzielny podmiot gospodarczy, a nie jako fabryczny akwizytor. I
zarabia na razie dokladnie 8 razy wiecej niz moj kolega adiunkt i 6 razy
wiecej niz moj kolega profesor.

Ale sa pewne koszta psychiczne - kiedy popijalismy, przybyl bez
zapowiedzi niejaki pan Henio, najpowazniejszy odbiorca krzesel, potentat
majacy wielki sklep meblowy. Pan Henio wpadl razem z rodzina obejrzec
nowy dom mojego znajomego - budowe domu znajomy rozpoczal 8 lat temu i
wlasnie dzieki krzeslom mogl ja skonczyc. Pan Henio ma lat okolo 35 i
wielki wylewajacy sie ze spodni brzuch, ktory transportuje mercedesem.
Pan Henio pokiwal glowa i powiedzial z charakterystycznym bazarowym
akcentem: `Ladnys pan sobie domeczek postawil, no ale ja to stawiam 3,
bo mam trzi corki, no i potrzebuji trochi wiekszi'. Corki zachichotaly,
byly dziennikarz usmiechnal sie grzecznie, a ja w tym momencie
przechwycilem spojrzenie jego syna maturzysty...

Tak sie zlozylo, ze moje mieszkanie w Warszawie jest na osiedlu, na
ktorym przed laty podczas budowy polozyl lape Urzad Rady Ministrow, i
mojej spoldzielni zostala tylko skromna procentowo pula mieszkan do
podzialu wsrod czlonkow. W wyniku tego mialem wielu nomenklaturowych
sasiadow. Jeden z nich byl wysokim ranga pracownikiem aparatu
partyjnego. Otoz wyznal mi wlasnie, ze odczuwa ulge. Ulga bierze sie
stad, ze uprzednio po codziennym przyjsciu do pracy dzwonil do szefa z
zapytaniem `No to ile jest dzisiaj 2+2?' Szef udzielal instrukcji, ze
dzisiaj 2+2 jest 16, i z tym zalozeniem pracowali nad utrzymaniem wladzy
ludowej. Otoz moj sasiad razem z kilkoma innymi w czasach Okraglego
Stolu zalozyl tzw. spolke nomenklaturowa i teraz zycie dla niego jest
piekne: 2+2 jest 4 kazdego dnia i to nie w zlotowkach! Niedawno jeden
ze wspolnikow chcial ze spolki wysiasc, zeby za swoje udzialy kupic
sobie dom, samochod i byc moze takze nowa zone, wiec go musieli splacic,
zeby zostalo w starym kregu. Otoz ten moj sasiad nie narzeka!

Inny z moich sasiadow byl wiceprezesem sadu w Warszawie, i kiedy
wylecial z dnia na dzien na zbita morde razem z jemu podobnymi - to juz
nie pozbieral sie po tym upadku. Popadl w rozstroj psychiczny, jest
niekomunikatywny i zyje z zasilku. Podobnie smutno wyglada kilku
nizszych i wyzszych ranga bylych ubekow i mniej obrotnych pracownikow
aparatu partyjnego.

Drugim najlepszym rozwiazaniem po zalozeniu spolki nomenklaturowej bylo
zostanie przedstawicielem jakiejkolwiek zachodniej firmy wchodzacej na
polski rynek. To takze powazne pieniadze. Ale jak widac z przykladu
powyzej, mozna tez byc przedstawiecielem firm krajowych.

Ale nie wszyscy moga byc przedstawicielami. Co wiec pozostaje? Na
Pomorzu oficjalnie bezrobocie siega 30%. Natomiast w warszawskich
gazetach pelno ogloszen `dam prace'. Szuka sie ludzi ze znajomoscia
jezykow i umiejetnoscia poslugiwania sie komputerem osobistym w zakresie
prowadzenia biura. Ale chetnych na kazda posade jest duzo i pracodawcy
zastrzegaja w ogloszeniach `wiek do 25 (lub 30) lat'. Moja znajoma w
wieku okolo lat 40, bardzo atrakcyjna pani po studiach informatycznych i
po odchowaniu 2 dzieci, usilowala znalezc prace, zeby dorobic do
budzetowej pensji meza. O pracy informatyka nie ma mowy, ale nie byla
takze w stanie znalezc pracy sekretarki - potencjalni pracodawcy mowili
jej brutalnie, ze chca kogos znacznie mlodszego. Dorabia wiec lekcjami
francuskiego.

Jednak ludzie jakos wiaza koniec z koncem. Ci, ktorzy wykorzystali
uprzywilejowana pozycje za czasow PRL do stworzenia sobie wygodnego bytu
w RP, zyja najlepiej. Ci uprzednio nieuprzywilejowani, ktorzy wykazali
sie przytomnoscia umyslu, kombinuja i takze zyja dobrze. Dobrze
zarabiaja rowniez uslugodawcy wszelkiego pokroju. Pozostali, czyli
wiekszosc, zyja relatywnie gorzej, ale tez jakos sobie radza.

Problemem jest oczywiscie oddziedziczona po PRL tzw. wielkoprzemyslowa
klasa robotnicza. Nikt nie ma odwagi powiedziec bylej sile przewodniej,
ze nie ma zadnego uzasadnienia dla utrzymywania 400 tys. gornikow, setek
tysiecy hutnikow, stoczniowcow i wlokniarzy, i ze ich czasy minely
nieodwolalnie. Co gorsza, nikt nie wie, co z tymi ludzmi zrobic. Nie
chodzi o to, zeby tak po prostu na bruk - tego zaden rzad w Polsce nie
zaryzykuje - ale zeby stworzyc jakis program reorientacji zawodowej i
restrukturyzacji i zaczac rozladowywac te tykajaca spoleczna bombe
zegarowa. A klasa robotnicza strajkuje, wiec rzad cos jej tam dorzuca,
czym napedza inflacje i stawia pod znakiem zapytania sens
dotychczasowych poswiecen. Podobnie z rolnikami - zeby rolnictwo
polskie stalo sie konkurencyjne, musi nastapic komasacja gruntow, bo nie
maja szans niedoinwestowane i niewydajne gospodarstwa kilkuhektarowe.
Ale to oznacza, ze na kazdych 5 rolnikow z rolnictwa musi odejsc 4.
Rolnicy nie chca o tym slyszec i zadaja cel ochronnych na zywnosc.

Restrukturyzacja w przemysle i rolnictwie jest fundamentalna dla
przyszlosci, ale jednoczesnie jakze to jest trudny i wymagajacy wizji i
odwagi problem do rozwiazania. Totez reprezentacja narodu w parlamencie
woli zajmowac sie sprawami bardziej spektakularnymi i nie zawraca sobie
glowy budzetem czy gospodarka. Z kolei ludnosc nie zawraca sobie glowy
parlamentem i zdanie na jego temat jest wyjatkowo jednolite.

Odwiedzam moich przyjaciol z lawy szkolnej i studenckiej. Z jednym z
nich wspolnie przeszlismy polityczna inicjacje jesienia 67, protestujac
przeciwko zdjeciu "Dziadow" ze sceny Teatru Narodowego (ktoz to dzisiaj
pamieta?), wspolnie przezylismy pamietny Marzec 68 rozpoczety wiecem na
dziedzincu uniwersyteckim i kulminujacy pamietnym strajkiem okupacyjnym,
i wspolnie wysluchalismy komunikatu radiowego obwieszczajacego
rozwiazanie naszego III roku Matematyki i Fizyki i rozpoczecie branki do
wojska.

Teraz moj przyjaciel jest poslem. Zreszta w ogole jakos wielu z moich
znajomych nagle zaczelo pelnic rozne eksponowane funkcje panstwowe i
spoleczne. Pan posel zabiera mnie na wycieczke po Sejmie i jego
zakamarkach. W budynku mimo poznej pory trwa jeszcze ruch - tego
popoludnia po glosowaniu licznych poprawek zostala przyjeta ustawa
aborcyjna, po czym w Sali Kolumnowej odbylo sie spotkanie oplatkowe
Prymasa z poslami. Dostrzegam jeszcze odjezdzajacego w policyjnej
asyscie Prezydenta i ladujemy w sejmowej restauracji. Rozmowa schodzi
na temat Sejmu i zdecydowanie negatywnego obrazu, jaki ma on w oczach
spoleczenstwa. Wyrazam nadzieje, ze wyborcy w kolejnych wyborach
dokonaja selekcji i do parlamentu wejda ludzie myslacy kategoriami
interesu spolecznego, a nie oszolomieni krzykacze. I na to moj
przyjaciel stwierdza gorzko, ze po nastepnych wyborach nie bedzie
lepiej. Wrecz przeciwnie - zamet podczas przyszlej kampani wyborczej
bedzie jeszcze wiekszy niz ostatnio i Sejm bedzie jeszcze bardziej
przypadkowy niz teraz, ze wszystkimi tego skutkami.

Wprawdzie telewizji praktycznie nie ogladalem z braku czasu, ale
zdolalem zauwazyc program zatytulowany "100 pytan do Jana
Lopuszanskiego". Posel Lopuszanski jest jednym z przywodcow ZChN. Na
ekranie pojawil sie facet o wygladzie prowincjonalnego kelnera z
twarzowym kosmykiem (brylantyna?) spadajacym na czolo, ktory skutecznie
przez caly program zdolal wymigac sie od udzielenia odpowiedzi na
jakiekolwiek pytanie. Z kolei dziennikarze nie sprawiali wrazenia, by
tak naprawde zalezalo im na wydobyciu z posla konkretnych odpowiedzi.
Program przemienial sie miejscami w wieloglosowa wrzawe.

W telewizji sa tez teraz reklamy, ale sa nie do zniesienia. Jakies
damule omdlewajacymi glosami cedza powoli hasla napisane koslawa
polszczyzna. To cedzenie ma byc, jak rozumiem, telewizyjna wersja
sugestywnego polglosu o erotycznym w zamiarze zabarwieniu. W sumie robi
to wrazenie nieporadnej amatorszczyzny.

Styczniowym rankiem opuszczam Polske. Przejazd przez granice zabiera
kilka minut. Zadnych kolejek. Ostatnie spojrzenia na zielone pola
moknace w mzawce, ostatnie pozegnania i wkrotce odrywamy sie od
berlinskiego pasa startowego. Odchylam sie w fotelu. Przede mna dlugi
sloneczny dzien nad Atlantykiem. Czas na probe refleksji.

Przede wszystkim 3 tygodnie w Polsce minely jak jedna chwilka i
wyjezdzalem z poczuciem niedosytu. Pomieszkalbym sobie jeszcze przez
kolejny miesiac w Warszawie, pochodzil do teatru, pozyl atmosfera
miasta. Moze nastepnym razem...

Jak pisalem na wstepie, lecialem do Polski z pewnym napieciem.
Spodziewalem sie zobaczyc nieznany mi kraj. I przeczucie mnie nie
zawiodlo, ale wracam spokojniejszy. Otoz generalnie w RP cos sie
zmienia i sadze, ze moze sie to udac. I za kilka, moze kilkanascie lat
moze to byc dosc normalny europejski kraj. Wiec moze jednak lepiej
byloby przejsc te droge do Europy razem z innymi w rodzinnym kraju,
wsrod wlasnej kultury, jezyka, literatury, niz prowadzic wygodne ale
dosc jalowe zycie odleglego obserwatora? Tam jest naprawde bardzo wiele
do zrobienia i nic nie jest jeszcze przesadzone. I chyba szanse
odcisniecia swego sladu sa tam wieksze niz w Ameryce...

Takie sa moje wrazenia z kraju. Z natury rzeczy subiektywne, dosc
powierzchowne, ale raczej pozytywne. I niewatpliwie zycie w Polsce moze
miec teraz wiele uroku, ale urok zaczyna sie od zarobkow rzedu $1500
miesiecznie, czyli od 25 mln zl wzwyz. Jak wymysle sposob, jak zarabiac
takie pieniadze w kraju, to kto wie...

                                                        Mikolaj Sawicki
_______________________________________________________________________

Ewa Korzeniowska 

                       ANTY-KODEKS DROGOWY
                       ===================


PODCZAS mego ostatniego pobytu w Polsce dostrzeglam wiele zmian, ktore
zachodza tam w tempie oszalamiajacym i doslownie z dnia na dzien. Wiele
aspektow codziennego zycia w Polsce zmienilo sie na lepsze, ale
procentowy stosunek zmian na lepsze w stosunku do zmian na gorsze
pozostaje przedmiotem zazartych dyskusji. Do tych zmian na gorsze moge z
cala pewnoscia zaliczyc kulture na polskich drogach.

WYDAJE sie, ze polscy kierowcy nie zaprzataja sobie glowy znajomoscia
kodeksu drogowego, ani, bron Boze, przestrzeganiem przepisow. W zwiazku
z tym na drogach panuje cos na ksztalt wolnej amerykanki i kazdy jezdzi
tak jak ma ochote. Najgorsza pod tym wzgledem jest chyba Warszawa, gdzie
kierowcy tak konsekwentnie lamia wszelkie zasady bezpiecznego poruszania
sie po drogach, ze ich przekroczenia drogowe ukladaja sie w cos w
rodzaju antyprzepisow, albo zasad nieprawidlowego kierowania.

JUZ na pierwszy rzut oka widac, ze na drodze panuje pewna niepisana
hierarchia, ktora polega na tym, ze im drozsza i lepsza marka samochodu,
tym wiecej wolno jego wlascicielowi. Najwiekszym wrogiem polskich
kierowcow zdaja sie byc piesi i podejrzewam, ze wlascicielom czterech
kolek przyswieca wspolny cel, by tepic tych, ktorzy poruszaja sie na
wlasnych nogach. W zwiazku z tym ten polski kodeks negatywny nakazuje,
by samochody parkowac na chodnikach, tak blisko scian domow, by piesi
ledwo mogli sie przecisnac. Doskonalym miejscem niszczenia przechodniow
sa tez pasy dla pieszych, gdzie zawsze mozna ukarac drobnym potraceniem
zuchwalcow, ktorzy osmielaja sie zaryzykowac przedarcie sie na druga
strone ulicy.

ROWNIEZ na skrzyzowaniu nie nalezy sie zbytnio przejmowac swiatlami.
Jezeli dysponuje sie duzym zapasem czasu, to ewentualnie mozna poczekac
na zielone swiatlo, natomiast w przypadku wielkiego pospiechu swiatla
przestaja sie liczyc i wtedy kazdy kolor daje prawo przejazdu, nawet
jezeli trzeba kogos przy tym przesunac czy potracic.

ZGODNIE z obowiazujacymi antyzasadami, nie wolno w zadnym przypadku
ustepowac miejsca kierowcy, ktoremu zachciewa sie zmienic pas, wrecz
nalezy robic wszystko, aby do tego nie dopuscic. Tak samo nalezy
postepowac z kims, kto chce sie wlaczyc do ruchu, zwlaszcza, gdy kieruje
malym fiatem, czy syrenka. Wlascicieli trabantow i wartburgow traktuje
sie z cala bezwzglednoscia i nie daje im sie zadnych praw.

POLSKIE ulice charakteryzuje zmienna ilosc pasow, ktora dyktowana jest
szerokoscia znajdujacych sie na niej pojazdow. Im mniejsze samochody,
tym wiecej pasow ruchu i odwrotnie.

Anty-kodeks drogowy daje tez pelna swobode, jesli chodzi o predkosc z
jaka poruszaja sie polskie auta. Wlasciwie jedynym ograniczeniem dla
kierowcy jest tu maksymalna szybkosc, jaka potrafi rozwinac jego woz.
Na polskich drogach trwa nie konczacy sie wyscig, w ktorym wygrywaja
samochody zachodnich marek - mercedesy, toyoty czy BMW, pedzace z
szybkoscia 160 km na godzine pomiedzy wlokacymi w slimaczym tempie
furmankami, kombajnami i traktorami.

WSZYSTKIE pojazdy - wolne i szybkie, rownie ochoczo biora udzial w
slalomie, w ktorym przeszkodami sa matki z niemowlakami w wozkach. Pelno
ich na szosach prowadzacych przez male miasteczka i wsie, zwlaszcza pod
wieczor, gdy slabnie widocznosc (gdy juz robi sie calkiem ciemno na
miejsce matek wychodza zataczajacy sie pijacy). Oczywiscie wygrywaja ci
najszybsi.

TO O CZYM pisze, to takie moje domysly na podstawie wlasnych obserwacji.
Oczywiscie nie istnieje zaden antykodeks drogowy, ale z cala pewnoscia
polscy kierowcy dzialaja zgodnie ze starym porzekadlem: Hulaj duszo,
piekla nie ma.

                                                      Ewa Korzeniowska
_______________________________________________________________________

Jola Stouten 
Wlodek Holsztynski 


             DYSKUSJA O POEZJI: WALIGORSKI A BRONIEWSKI
             ==========================================

Jurek Krzystek, ktory byl swiadkiem naszej dyskusji emailowej,
zaproponowal umieszczenie jej w "Spojrzeniach". Przystalismy z lekkim
wahaniem, ale i z przyjemnoscia, bo lubimy "Spojrzenia". Ludzie
prowadzacy prywatna korespondencje na ogol troche sie znaja, wiec
nie maja/ potrzeby w kazdym liscie podkreslac, ze cenia w drugiej
osobie chec dzielenia sie z innymi swoim zainteresowaniem, np. poezja/.
Dla szerszej publicznosci chcemy powiedziec, ze wlasnie tak jest w tym
przypadku, a nasza wymiana dotyczy 1-2 linijek z oryginalnego
komentarza Joli towarzyszacego wierszom Andrzeja Waligorskiego w
numerze 58 "Spojrzen".


-----------------------------------------------------------------------

Wlodek Holsztynski:

...Zmartwilo mnie Jolu, ze zeby zdobyc sympatie dla wierszy
Waligorskiego, zle sie wyrazilas o Broniewskim. Nie widze, zeby
Waligorski w ten sposob zyskal miejsce wsrod czolowych polskich lirykow
w poezji. Wiersz "Moment" Waligorskiego nie wydaje sie byc z lirykami
Broniewskiego w tej samej lidze.

Jako satyryk, czy krytyk spoleczny, Waligorski jest mocny. Jest zabawny.
Jego wiersze maja cel i sa nabite konkretem. Dobrze sie tocza.
`Skurwysyndykat' jest fajny, przypomina troche Tuwima, troche
chlopaczkow.

Taki gatunek wierszy, to nawet niezupelnie poezja, lecz pokrewny
gatunek. Jest to stosowanie niektorych narzedzi poezji, zeby sprawnie
sie wypowiedziec (oczywiscie `Skrzypi w butach mikroguma' jest
elementem poetyckim, lub ciut mniej ciekawe `Tloczeniami lsni
zlociscie').

Przytoczony przez Ciebie liryczny wiersz Waligorskiego tez jest dobry,
moze bardzo dobry, ale bez przesady. Zaczal sie slabo, bo tych
pierwszych linijek nieomal nie da sie czytac (sprobuj). Potem jest
dobrze, choc przesadzil w `omijaniu pompy', wpadajac momentami w
prostackosc (`...gada w sieni') oraz uzycie slowa `cos', pod koniec,
jest lekka slaboscia. Bardzo mi sie podobalo jego `niknie rok po roku',
rzeczywiscie poezja:

(1) wspomnienia przychodza w podobnych okolicznosciach, np. o tej
samej porze roku, czyli ten obraz pojawia sie rok po roku; (2) co
roku pamietamy coraz mniej, wiec znowu `znika rok po roku' - dwa
przeciwstawne znaczenia w harmonii.

Naprawde Broniewski ze wspomnien roznych ludzi byl rowny chlop i
zasluguje na obrone - tez bym pil, gdybym wpadl w pulapke jak on.

                                     Wlodek Holsztynski

PS.Chodzi mi po glowie dwuwiersz z wiersza
mlodego Broniewskiego, z wojny bolszewickiej:

	Poruczniku wysmukly jak sosna
	Ja wiedzialem, ze ciebie kula nie ominie.

Chyba tak.

------------------------------------------------------------------------

Jola Stouten:

Wlodku,

Widzisz, mysle, ze zle zinterpretowales moje slowa, i spontanicznie
stanales w obronie Broniewskiego. Nie wypowiedzialam swojej opinii o
Broniewskim bezpodstawnie, ani po to, by zyskal na tym Waligorski, jak
sugerujesz. On nie potrzebuje obroncy. Byl swietnym satyrykiem, ktory
satyra manipulowal jak najzreczniejszy zongler. A przede wszystkim byl
czlowiekiem, ktory nie przeszedl obojetnie obok ludzkiego cierpienia,
nieprawosci spolecznych i glupoty. Jego niewybredny dowcip nie tylko
bawi, ale rowniez nastraja do zadumy.

Zupelnie innym czlowiekiem byl Broniewski. Byl okres, kiedy bylam nim
zafascynowana. Czesciowo dlatego, ze byl bardzo popularny w prasie i
radiu (telewizora wtedy nie mialam), a czesciowo dlatego, ze poezja
jego doskonale pasowala do nastroju, w jakim sie znajdowalam, w pelni
odzwierciedlala moje uczucia i koila rozbiegane mysli. (Oczywiscie nie
mam tu na mysli tych kilku rewolucyjnych wypocin, ktorych kazano mi sie
uczyc na pamiec w szkole). Ale jak to sie zwykle mowi `w miare jedzenia
i apetyt wzrasta'. Zbieralam coraz wiecej, czytalam coraz wiecej,
rowniez chcialam poznac go jako `czlowieka', bo choc byl mi wspolczesny
(zmarl w 1962 r.), slyszalam o nim wiele przeciwstawnych, nieraz bardzo
niepochlebnych opinii i wiele roznych plotek. Natomiast wszystkie
biografie pisane jeszcze za jego zycia, jak i po smierci, bardzo
umiejetnie pozbawialy go czlowieczenstwa. Stal sie zywym symbolem.

Jak doszlo do tego, ze zainteresowalam sie jego prywatnym zyciem?
Bardzo duzo dala mi do myslenia jego wlasna tworczosc. Porownanie jego
tworczosci przedwojennej, wojennej i powojennej wywolalo we mnie
wrazenie, ze byl on czlowiekiem bardzo wynioslym, aroganckim,
egoistycznym, a co wiecej, zupelnie pozbawionym skrupulow.

Chcialabym byc na tyle obiektywna, na ile byc moge, wiec przejdzmy do
szczegolow. Najpiekniejsza byla jego tworczosc przedwojenna: tchnaca
zyciem, wiara, optymizmem i miloscia. Jaka szkoda, ze okres ten trwal
tak krotko.

W roku 1935 pisze bardzo pieknie o sobie:

`Bom nie posag z jednej bryly
 przerazliwy bielmem powiek,
 ale smutny i zawily,
 pelen bolu zywy czlowiek.'

ale juz w 5 lat pozniej napisze:

`Rewolucyjny poeta
 ma zginac w tym mamrze sowieckim?!
 Historio, przeciez to nietakt,
 ktos z nas po prostu jest dzieckiem!'

Co stalo sie, ze zaszla w nim taka zmiana?

Otoz, we wszystkich opracowaniach o Broniewskim prawie zawsze pomija sie
okres wojenny, a jezeli juz znajdzie sie jakas wzmianka, to bardzo
ogolnikowa i niekompletna. Sprobuje wiec odkryc kilka kart z jego
zyciorysu, ktore wyjasnia moja wczesniejsza o nim opinie:

Jest sierpien 1939 rok. Broniewski na wiesc o zblizajacej sie wojnie
jedzie do Lwowa. Tam zostaje zmobilizowany zaraz w pierwszych dniach
wrzesnia. 17 wrzesnia 1939 Stalin zajmuje wschodnie tereny Polski.
Broniewski w randze kapitana wraz z cala kompania zostaje aresztowany
przez NKWD i osadzony w wiezieniu na Zamarstymowie we Lwowie. Pisze
kilka rozczulajacych wierszy (w ktorych zawsze podkresla swoj
patriotyzm) i kilka odpowiednich donosow. Zostaje przewieziony do
Saratowa (`...prosto do nieba czworkami szli zolnierze...' wedlug
orginalu zolnierze Westerplatte, ale wiemy co stalo sie z wiezniami z
Saratowa, Kozielska, Ostaszkowa, Starobielska, Kazania i innych), a
pozniej do Moskwy.

Czy te pulapke masz na mysli, Wlodku?

Trzeba dodac, ze moskiewska Lubianka cieszyla sie wowczas nie gorsza
slawa niz Aleja Szucha w Warszawie. Kto wchodzil, juz nigdy nie
wychodzil. Byc moze okrutna rzeczywistosc katowni stalinowskiej zalamala
go. I Broniewski, byly legionista Pilsudskiego, zolnierz bioracy udzial
w wojnie polsko-bolszewickiej 1919-1920 i patriota, zostaje zwolniony z
wiezienia we wrzesniu 1941 roku.

Nastepne dwa lata spedza w Kujbyszewie, Bog jeden i on wiedza, co on tam
robil przez ten czas, wedlug oficjalnych zrodel wspolredagowal
probolszewickie pismo "Polska", a w 1943 r. wstepuje do silnie
antybolszewickiej armii Andersa. W samej armii nastepuje kilka dziwnych,
niewytlumaczalnych wydarzen, dziwnych wpadek, kilka dziwnych znikniec
itp. Z pewnoscia archiwa moskiewskie odkryja kiedys i te tajemnice.
(Moze lepiej nie?)

Koniec wojny zastaje go w Londynie, w ktorym nie cieszy sie zbytnia
popularnoscia. Tam nie wystarczaja wrodzone talenty aktorskie
Broniewskiego. Jako persona non grata z Londynu wraca w 1946 r.
do Warszawy.

Czy rowniez jest zbiegiem okolicznosci, ze wielu jego przeciwnikow
ideologicznych, z ktorymi w przeszlosci zetknal sie - w latach 1946-48
(a nawet pozniej) szlo falami na smierc lub w najlepszym przypadku na
dlugoletnie wiezienie?

Z uporem maniaka Broniewski pomimo gorzkich osobistych i narodowych
doswiadczen wypelnia swoja powinnosc do konca. W latach 1949-1951
powstaje poemat "Slowo o Stalinie".

A na zakonczenie jeszcze jeden fragment wiersza:

`A ja i wyroslem, i przeroslem,
 donioslem to co nioslem -
 myslicie, ze kilka lez jak kamienie? -
 nie! - moje zycie i moje sumienie.'


Powojenna tworczosc Broniewskiego jest bardzo uboga. Piesn o Stalinie
wlasciwie konczy jego tworczosc. Kilka niezbyt wysokich lotow wierszy i
cos na modle trenow. Byc moze wlasne jego sumienie nie pozwalalo mu na
dalsza tworczosc. By zapelnic posuche tworcza, prowadzil bardzo aktywne
zycie towarzyskie. Kazde spotkanie konczylo sie wielka popijawa, w
czasie ktorej upijal sie do nieprzytomnosci.

>Tak, rowny chlop.
 ^^^^^^^^^^^^^^^^^
Natura obdarzyla go lekkim piorem i bezsprzecznie duzym talentem
aktorskim, ale na pewno nie zaliczylabym go w poczet najwybitniejszych
poetow polskich. Jego tworczosc wojenna przypominala raczej stare,
proste piesni zolnierskie (w tempie marsza zolnierskich butow), nie
przeciaza czytelnika komplikacjami myslowymi i wyszukanymi metaforami.
Ach gdzie ten mlody Broniewski?

                                                Jola Stouten
_______________________________________________________________________

Redakcja "Spojrzen": Jurek Krzystek (krzystek@u.washington.edu)
                     Zbigniew J. Pasek (zbigniew@engin.umich.edu)
                     Jurek Karczmarczuk (karczma@univ-caen.fr)
                     Mirek Bielewicz (bielewcz@uwpg02.uwinnipeg.ca)
stale wspolpracuje:  Maciek Cieslak (cieslak@ddagsi5.bitnet)

Copyright (C) by Jurek Karczmarczuk 1993. Copyright dotyczy wylacznie
tekstow oryginalnych i jest z przyjemnoscia udzielane pod warunkiem
zacytowania zrodla i uzyskania zgody autora danego tekstu.

Poglady autorow tekstow niekoniecznie sa zbiezne z pogladami redakcji.

Prenumerata: Jurek Krzystek. Numery archiwalne dostepne przez anonymous
FTP, adres:  (128.32.123.30), directory:
/pub/VARIA/polish/dir_spojrzenia

____________________________koniec numeru 63___________________________