_________________________________________________________________________
                                            ___
             __  ___  ___    _  ___   ____ |  _|  _   _  _  ___
            / _||   ||   |  | ||   | |_   || |_  | \ | || ||   |
           / /  | | || | |  | || | |   / / |  _| |  \| || || | |
         _/ /   |  _|| | | _| ||   \  / /_ | |_  | |\  || ||   |
        |__/    |_|  |___|| | ||_|\_\|____||___| |_| |_||_||_|_|
                          |___|
_________________________________________________________________________

    Piatek, 03.03.1995          ISSN 1067-4020             nr 119
_________________________________________________________________________

W numerze:

                  Michal Babilas - Kolory i zapachy
            Marek Sarjusz-Wolski - Szkola strachu
                    Wiktor Marek - Mao przez sluchawki stetoskopu
              Jurek Karczmarczuk - La Mouclade Charentaise
Andrzej Pindor//Darek Galasinski - Listy do redakcji
_________________________________________________________________________

Dwa slowa od skladacza dyzurnego. Jak wiadomo, ostatnie spotkanie 
europejskiej grupy G7 jest poswiecone infostradom, komunikacji 
komputerowej w ogole, i probom pogodzenia wolnego rynku z tradycyjnymi 
tendencjami protekcjonistycznymi niektorych panstw. Prasa i inne media 
szaleja z radosci, pelno jest popularyzatorskich artykulikow, a niedawno 
zadzwonil do mnie znajomy prawnik z pytaniem gdzie by to mozna kupic, 
bo slyszal, ze jest taki znakomity program do sluchania muzyki przez 
komputer, ktory zwie sie Internet...  Jednoczesnie w Brukseli 
zorganizowano rownolegla konferencje tworcow, ludzi, ktorzy mieliby cos 
do powiedzenia, a ktorych oczywiscie nie zaproszono na tamto spotkanie, 
bo po co. 

Mamy nadzieje, ze w miare odkrywania zinformatyzowanej lacznosci przez
szkolnictwo cale zagadnienie zostanie dostrzezone bardziej w kontekscie
kulturowym, niz tylko technicznym i finansowym. Popieramy wiec jeszcze
raz akcje "Internet dla Szkol" w Polsce i sugerujemy, aby Czytelnicy
mogacy pomoc finansowo temu dzielu, uczynili to. Jest to inwestycja,
ktora na pewno sie oplaci.

W zwiazku z tym chyba pora wreszcie, zebysmy sie przyznali,
ze <> sa takze dostepne przez WWW. Jesli Szanowny Czytelnik
dysponuje nowsza wersja Mozaiki, albo, lepiej - Netscape, moze sobie
poszperac po archiwum w Seattle, sciagnac na wlasna reke ostatni numer w
ASCII lub PostScripcie, albo nawet wyslac przez formularz WWW liscik do
nizej podpisanego z przykrymi uwagami. Poza tym wlasciwie nic, jestesmy
dopiero w fazie rozruchu. Prosilibysmy o sprobowanie i o powiadomienie
nas o wszelkich nieprawidlowosciach. Prosilibysmy takze o ewentualne
zgloszenie zapotrzebowania na wersje hipertekstowa (HTML) <>,
ktorej nie ma *tylko* dlatego, ze nie wiemy na co ona komu. Przy okazji
prosilibysmy Czytelnikow, ktorzy dysponuja Mozaika lub Netscape w wersji
miedzynarodowej, z polskimi literami, o poinformowanie nas o tym. Chcemy
wiedziec, ilu Was jest.

Adresy URL naszych serwerow WWW sa nastepujace:

http://k-vector.chem.washington.edu/~spojrz            oraz 
http://www.info.unicaen.fr/~spojrz
 
Z gory uprzejmie dziekujemy.


                                                                  J.K_uk

________________________________________________________________________

Michal Babilas 

                            KOLORY I ZAPACHY
                            ================


Swego czasu telewizor objasnil zdumiona publicznosc, ze nominatem spolki
Pawlak & Kwasniewski na wakat po Kolodziejczyku jest profesor Pastusiak.
Pan Longinus wiekszosci sie kojarzy dosc jednoznacznie z czasami, w
ktorych poprzez srodki masowego razenia, solo lub w duecie z Zygmuntem
Broniarkiem, bezlitosnie demaskowal winnego okrutnej glodowej smierci
tysiecy polskich kurczakow. Najpewniej wlasnie Pastusiakowe jeremiady
sprowokowaly Ryszarda M. Gronskiego do siegniecia - wzorem Kolberga - do
ludycznych krynic plebejskiej kultury narodowej. Efektem byl wiersz,
fragment - niepowstalej nigdy - wiekszej calosci (w zamierzeniu - opery
mydlano-patriotycznej a la Katarzyna Gaertner):

    Jakem jechal przez otyrdek,
    Urwal mnie sie tyrdek-myrdek.
    A Maryna - lupie, siupie -
    Tyrdek-myrdek trzyma w domu.
    Ten dom jest naszym domem, panie Reagan.
    Na prozno Czaja sie zaczaja
    I pyta Hupka, gdzie krzesiwo.
    Wiosna wysilki nasze zdwaja, 
    Od dna odbijaj - zywo!

Mnie jednak - nonkonformistycznie - pan Pastusiak kojarzy sie zgola z
czyms innym. Kojarzy mianowicie z kolorem. I to nawet nie z krasno -
buraczana czerwienia, w jakiej Pastusiakowi najbardziej do twarzy.
Kolorem moich skojarzen jest bowiem jasny bez. Dlugotrwale przebywanie 
przed monitorem nie jest, co prawda, zupelnie obojetne dla zdrowia, ale
tym razem jeszcze nie zwariowalem, na dowod czego zaraz Was, Mili
Panstwo, zapoznam z geneza moich asocjacji.

W czasach zupelnie prehistorycznych, tak na oko rok mogl byc 1966,
Fabryka Samochodow  Osobowych na Zeraniu rozpoczela produkcje
licencyjnych fiatow 125p (zwanych pozniej duzymi, a jeszcze pozniej FSO
1500). Jednego z pierwszych, czy wrecz pierwszego wyprodukowanego fiata,
klasa robotnicza Zerania sprezentowala swojemu umilowanemu,
przenikliwemu przywodcy, owczesnemu dlugoletniemu premierowi PRL,
Jozefowi Cyrankiewiczowi. Lysy Jozek Obcin-Raczka wolal jednak sluzbowa
Czajke i prezent podarowal swojemu zieciowi, ktorym byl wowczas - 
zgadnijciez moi mili kto? A tak, tak, slusznie sie domyslacie -
bohaterem naszym jest dzisiaj przeciez  profesor Pastusiak (naonczas
jeszcze nie profesor, ani chyba nawet nie doktor). W czasach siermieznie
zmotoryzowanej Polski, Polski Syren, Warszaw, Wartburgow i Moskwiczow,
bezowy fiat Pastusiaka byl zjawiskiem eterycznym i ponadrealnym,
pochodzacym bez mala z innego wymiaru.

Stad wlasnie, patrzac na Pastusiaka, widze go bezowym. Impresjonista
wiec chyba jestem? I czas dlugi bylem, zupelnie nieswiadomy. Dzisiejsze
czasy, jakzez one przykre dla wspolczesnych panow Jourdain...     

Niekiedy, patrzac na ludzi, miewam skojarzenia wechowe. Patrzac np. na
Urbana, wciaz czuje zapach nerwowego potu i niestrawionej wodki. I widze
go takim, jakim opisal go w swoich wspomnieniach Ryszard Taedling:
smiertelnie przestraszonego, totalnie zagubionego, chudego (!) faceta,
ktory w 1968 dopytywal sie wciaz wszystkich, w tym rowniez przygodnie
napotykanych ludzi, co ma robic: wyjechac  do Izraela czy tez nie. I
wlasnie dlatego, nigdy nie bylo mnie stac na pryncypialna pogarde i
rownie zasadnicze obrzydzenie wobec Urbana oraz tego, czym sie zajmuje i
zajmowal. Bo co tylko chce sobie troche pogardzic i pobrzydzic sie, to
mi zaraz ow zapach potu przeszkadza. A akapit ten dedykuje tym 
wszystkim, ktorzy tak ladnie i pryncypialnie dystansuja sie wobec
lektury tygodnika <>.    

Innym znowu razem podlegam asocjacjom zlozonym, mianowicie kolor
nieodlacznie kojarzy mi sie z zapachem. Ostatnio zielen smierdzi dla
mnie wielce podejrzanie. I nie jest to nawet silosowo -  kiszonkowy
smrod generowany przez PSL-owska koniczynke, a raczej smrodek
dydaktyczny, wydawany przez zielen jako taka (niem: <>).
Przyczyna tego jest broszurka, wydana przez  Komitet Etyki w Nauce przy
PAN, wydrukowana przez Warszawska Drukarnie Naukowa, a zatytulowana:
<>. Broszurke owa, w
zielona, blyszczaca okladke wyposazona, przyniosl mi pewnego grudniowego
wieczora kolega, ktorego (jak i - jak mniemam - cala rzesze polskich
uczonych spragnionych iluminacji etycznych) Komitet Etyki w  Nauce
postanowil zapoznac z efektem swych - ponad dwuletnich - prac i
przemyslen. Kolega lkal ze wzruszenia i wdziecznosci, zielona ksiazeczke
srod spazmow tulil do serca, a co tylko chcial cos zrobic lub
powiedziec, zaraz do ksiazeczki spogladal, stroniczki wertowal, czytal
cos sobie, do siebie sie usmiechal i dopiero wowczas, upewniony, czynil
badz mowil, co sobie uprzednio zamyslil.

Kolega znormalnial po trzecim kieliszku, do tego wrecz stopnia, ze
zgodzil sie zielona ksiazeczke z rak sobie wyjac, ba, nawet zostawic ja
na dni pare w moim domu. A ze goscia mojego o sklonnosci do nadmiernych
afektacji dotad jednak nie podejrzewalem, z tym wieksza obawa i
niepokojem sam do lektury przystapilem. Efekt przeszedl moje najsmielsze
oczekiwania. Katharsis zawsze, a zwlaszcza, gdy przezywane przez ludzi
nie pierwszej juz mlodosci, jest doznaniem silnym. Coz jednak warte
jednostkowe olsnienie, gdy nie poparte checia objawienia calej i jedynej
prawdy wszemu swiatu. Na szczescie chec owa we mnie jest. Siadzciez wiec
i sluchajcie.

Punkt 1.13 stanowi: "Pracownik nauki nie uzaleznia jakosci swej pracy od
wynagrodzenia". Slusznie, normy etyczne nalezy dopasowywac do
rzeczywistosci, a nie na odwrot. Punkt 3.8 natomiast naklada  na
uczonego brzemie ciezkie: "Pracownik nauki powinien zagrodzic droge do
swiata nauki osobom nie majacym odpowiednich kwalifikacji". Ach, juz
widze ten pokot cial rejtanich pod drzwiami niejednego  gabinetu... 
Punkt 3.8 jest sprzeczny z punktem 1.12: "Pracownik nauki nie dziala
zlosliwie na szkode innego naukowca", co jednak jest dysonansem tylko
pozornym, albowiem mozna przeciez zagradzac  droge w sposob niezlosliwy,
czyli dla idei. Wiele slow poswiecono analizie relacji uczony -
student. I tak punkt 4.1 okresla: "Pracownik nauki traktuje studenta z
zyczliwoscia". Coz jednak robic, gdy  zyczliwosc przeradza sie w cos
wiecej? Jakze wiec interpretowac punkt 4.7 - "Pracownik nauki nie 
angazuje sie w nieetyczne wiezi ze studentami"? Sprawa jest prosta -
rzecze moj kolega (pelniacy w  tym tekscie role choru w tragedii
greckiej): przeleciec studentke mozna, byleby tylko dzialo sie to 
jedynie dla zaspokojenia zadz fizycznych i chuci plytkiej. Bo angazowac
sie emocjonalnie, wiezi jakowes tworzyc - o, to juz nieetyczne i
kodeksem zakazane. Ha, powiadam ja na to, ludzie wszak nie anioly i coz
czynic, gdy kto zbladzil i trwa w bledzie? W takim przypadku odeslac
delikwenta nalezy  wcale nie do Canossy lecz tylko do glossy do punktu
4.7, ktora mowi: "Jezeli pracownika nauki lacza  pozaprofesjonalne wiezi
z jakims studentem, to nie powinien on w zaden sposob wyrozniac tego 
studenta sposrod innych". W skrocie, zdaniem kolegi, chodzi o to, zeby
podczas wykladu nie sadzac  sobie faworyty na kolanach, czy tez, podczas
seminariow, nie bawic sie jej rajstopami. Punktu 4.5  ("Pracownik nauki
traktuje jeko poufne informacje natury osobistej, uzyskane od studenta w
ramach dzialalnosci dydaktycznej") nawet kolega nie potrafil w zaden
racjonalny sposob zinterpretowac.

Punkt 1.1 wyjasnia wszelkie watpliwosci: "Pracownika nauki obowiazuja
zasady etyki ogolnoludzkiej". Mnie osobiscie brak jednak punktow, ktore
stwierdzilyby autorytatywnie, ze pracownik nauki jest czlowiekiem, oraz,
ze czlowiek jest istota rozumna, chociaz wobec czlonkow Komitetu Etyki w
Nauce nie bylbym tak kategoryczny i poczynilbym w tym wzgledzie
uprawnione wyjatki.

Niekategorycznie wyjatkowy,


                                                          Michal Babilas

PS. Kolega wlasnie zajrzal mi przez ramie i zbesztal za wypisywanie
glupot i niescislosci. Wedlug niego Pastusiak jest zieciem, jak
najbardziej, ale nie Cyrankiewicza, jeno Ochaba, a duzy fiat byl 
kremowy, a nie bezowy. Ja probowalem niesmialo dowodzic, ze bycie
zieciem Cyrankiewicza nie wyklucza wcale zieciowania (pozniej lub
wczesniej) Ochabowi, a wrecz przeciwnie, swiadczy o elastycznosci i
politycznym wyrobieniu. Gdy zas rzecz o kolory idzie, to miedzy bezowym
a kremowym roznica niewielka i nie ma o co palic Wollmontowicz (-czow?).
Kolega cos tak sie dziwnie uparl i wcale sklonnosci rekoncyliacyjnych nie
demonstrowal. Aby spor definitywnie rozstrzygnac zadzwonilismy do
naszego wspolnego znajomego, ktory odznacza sie tym, ze ma lat tyle co
my obaj razem i w zwiazku z powyzszym dysponuje lepszym rozeznaniem co
do czasow, ktore ja z kolega ogladalismy z perspektywy piaskownicy.
Nadto znajomy, w swych mlodych latach, udzielal sie w tak zwanym
aparacie, slowem zdal sie nam osoba o wymarzonych kompetencjach do 
przeprowadzenia arbitrazu. Wyluszczylismy wiec problem w sluchawke.
Znajomy odrzekl, ze w tej sprawie najbardziej istotne jest to, ze
Pastusiak jest nieslubnym synem Goldy Meir i Adenauera i w zwiazku z tym
nie jest juz wcale takie wazne, kto byl jego tesciem. 

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 

PS drugie. Irracjonalnie zwlekalem z publikacja powyzszego tekstu. W tak
zwanym miedzyczasie sprawa Pastusiaka stala sie, w zargonie kelnerskim
mowiac, <>. Ponadto, zielona ksiazeczka
zainteresowal sie - w sposob troche podobny do mojego - Jaroslaw 
Krawczyk (<> - <>, Gazeta Wyborcza
- Magazyn 6/102 z 10 lutego br). Z panem Jaroslawem po szufladach
sobie nie grzebiemy, a roznimy sie tym, ze on musi co tydzien (i akurat
na ksiazeczke tym razem popadlo), a ja moge gdy chce (czy raczej chce
gdy moge). I dlatego od dzis do odwolania przestaje pisac aktualia.
Nastepny tekst bedzie o roznych Swietych, ze szczegolnym  uwzglednieniem
swietego Olafa. Amen. I ciekawe jak dlugo wytrzymam.

------------------------------------------------------------------------

Trzeci PostScript, odredakcyjny. Fiat Fiatem, ale wedlug niektorych
redaktorow, ktorzy to widzieli na wlasne oczy, tow. Cyrankiewicz nie 
powazal za bardzo Czajek i innych produktow cywilizacyjnych naszego 
sasiada, natomiast kochal sie w Mercedesach i lubil je sam prowadzic. 
Inni tez, nawet siermiezny Gomulka pod koniec swych rzadow jezdzil 
Mercedesem. No i wiadomo, ze po kazdorazowym usuwaniu bledow minionej 
ekipy zwracano pilnie uwage na Odrywanie sie od Klasy Robotniczej czyli 
od Korzeni, wiec do Stoczni Gdanskiej Gierek pojechal rzeczywiscie 
polskim Fiatem. Ale po roku jezdzil juz Peugeotem. Tak wiec
te przypisy do apokryfow nie robia na nas wrazenia, gdyz wiemy jak jest
Naprawde. 

________________________________________________________________________

Pisalismy kiedys o narastajacej fali gwaltu w srodowiskach
mlodziezy, a nawet dzieci. Posluzylismy sie przykladami zachodnimi. Ale
w Polsce tez idziemy do przodu. W niektorych szkolach terroryzowanych
przez mlodziezowe gangi i handlarzy narkotykow, do pilnowania porzadku
wynajmuje sie ochroniarzy. Napisane przy wspolpracy Anny Milewskiej,
Andrzeja Kulika, Krzysztofa Blazejewskiego i Slawomira Ostapczuka.
<> z 22.01.1995. Przepisal J.K_uk.

Marek Sarjusz-Wolski 

                             SZKOLA STRACHU
                             ==============


Ucznia podstawowki koledzy dla zartu zlapali za rece i nogi, po czym
podrzucili do gory. Spadl na plecy raniac sobie obojczyk i podstawe
czaszki. Lezy w szpitalu z powaznym uszkodzeniem kregoslupa. W Krakowie
i Katowicach policja zatrzymala grupy szesnastolatkow, ktorzy bijac i
kopiac mlodszych wymuszali haracze. Uczniowie sa okradani, zmusza sie
ich, by wkladali glowy do klozetu, pili mleko na czworakach czy jedli
pokarm dla kotow. Polskie szkoly poznaja coraz to nowe sposoby dreczenia
mlodszych i slabszych.

W bialostockich szkolach zapanowala ostatnio moda na "usypianie". Starsi
uczniowie, naciskajac tetnice szyjne i przepony mlodszym, doprowadzaja
ich do omdlenia. W jednej z wiosek kolo Lidzbarka Warminskiego
kilkunastolatkowie zmuszali szescioletniego chlopca do publicznego
odbywania stosunkow plciowych z psem. Zdaniem prof. Zbigniewa
Lwa-Starowicza, coraz wiecej dzieci stosuje przemoc seksualna we
wzajemnych kontaktach. W zatrwazajacym tempie rosnie tez liczba innych
przestepstw popelnianych przez nieletnich.

Wsrod 450 uczniow bialostockich szkol przeprowadzono ankiete, z ktorej
wynika, ze

         90 proc. z nich boi sie szkoly, 11 proc. uczniow przed
        pojsciem na lekcje regularnie bierze srodki uspokajajace.

Wroclawskie kuratorium przeprowadzilo podobna do bialostockiej ankiete
wsrod dyrektorow szkol ponadpodstawowych. Wiekszosc z nich (80 proc.)
potwierdzila nasilanie sie agresji w szkolach. 64 proc. respondentow nie
potrafilo jednak jednoznacznie okreslic przyczyny tego zjawiska. Padaly
rozne odpowiedzi. Wina za wzrost agresji wsrod mlodziezy nauczyciele
probowali obciazyc wszystkich z wyjatkiem szkoly i siebie samych,
zrzucajac odpowiedzialnosc na rodziny, media, subkultury, pauperyzacje i
zaburzenia emocjonalne uczniow. Autorow ankiety najbardziej zafrapowalo
zawezanie przez pedagogow ich roli: uznaja, ze powinni sie zajac
sprawami organizacyjnymi, czasem represjami, a aktom przemocy powinien
zapobiegac ktos inny. Podobnie zachowuja sie kuratoria: do rzadkosci
naleza takie wypadki, jak w Starachowicach, gdzie powolano kuratora
ulicznego, ktory usiluje sie zaopiekowac walesajaca sie mlodzieza.
Najczesciej jest tak, jak w Kielcach, gdzie kurator polecil relegowac
agresywnych uczniow ze szkol. Wiadomo, ze predzej, czy pozniej i tak
trafia do nowych klas i tam wybiora nastepne ofiary.

Kiedy w latach 70 szkoly byly terroryzowane przez grypsujacych
git-ludzi, ktorzy wzory czerpali z subkultury wieziennej, ich terror
doprowadzil do smierci i samobojstw wielu uczniow.

        Owczesna milicja stanowczo i bezwzglednie zwalczala
  git-ludzi i to przynioslo sukces. Dzis policja zaslania sie brakiem
                          funkcjonariuszy. 

W kazdej komendzie rejonowej jest tylko jeden policjant zajmujacy sie
sprawami mlodziezy, mimo, ze w niektorych rejonach na konto nieletnich
zapisano jedna trzecia wszystkich popelnionych przestepstw, a w
Warszawie juz ponad 40 proc. Wieksze zespoly do spraw nieletnich
funkcjonuja tylko w Radomiu, Krakowie i we Wroclawiu. Zenon Tagowski z
wroclawskiego kuratorium twierdzi jednak, ze nawet tamtejsza policja -
mimo lepszego przygotowania - nie reaguje na sygnaly dyrektorow szkol,
usprawiedliwiajac sie brakiem ludzi.

Tymczasem polskie szkoly zaczynaja przypominac oblezone twierdze. Coraz
wiecej obiektow wyposaza sie w kraty, a nauczyciele nie wpuszczaja
nikogo bez identyfikatora. Walki miedzy handlarzami narkotykow przenosza
sie wowczas na boiska. Niewiele szkolnych spraw znajduje epilog w
sadzie. Uczniowie nie mowia rodzicom o swoich przezyciach w obawie, ze
po ich interwencji spotkaja sie z jeszcze ostrzejsza zemsta
przesladowcow. Z tego samego powodu milcza nawet ci rodzice, ktorym
dzieci sie poskarzyly. Na rozpowszechnianiu informacji o wypadkach
przemocy w szkole nie zalezy dyrekcjom i nauczycielom, ktorzy pragna, by
kuratoria dostrzegaly tylko ich sukcesy pedagogiczne. We wroclawskim
kuratorium zdaja sobie sprawe, ze pobieranie haraczu i okradanie jednych
uczniow przez drugich jest zjawiskiem nagminnym. O jego rozmiarach
dowiaduja sie jednak tylko z anonimowych telefonow. Wyrok moze zapasc
dopiero wowczas, gdy ktores z dzieci wspolnie z rodzicami pokona strach. 

Zdarzylo sie to w Kowalewie pod Szubinem (woj. bydgoskie): aktem
oskarzenia objeto szesnastu uczniow z tamtejszej szkoly zawodowej.
Zarzuca sie im, ze bili pierwszoklasistow pasami, rzemieniami, trenowali
na nich karate oraz codziennie zadali pieniedzy. Oskarzonym groza kary
od 3 do 15 lat wiezienia. Kiedy wiesc o procesie sie rozniosla, wiecej
osob zdecydowalo sie ujawnic "ciemna strone" uczniowskich obyczajow. W
wojewodztwie bydgoskim policja prowadzi dzis kilka sledztw o pobicia,
wymuszenia i kradzieze w szkolach srednich.

Odwagi nabrali tez uczniowie chorzowskich szkol, gdy policja ujela na
goracym uczynku gang, ktory od kilku miesiecy wymuszal haracz, znecajac
sie nad dziecmi. Inna taryfa byla dla biednych, a inna dla bogatych.
Jednemu z uczniow zabrano w ciagu miesiaca 1100 nowych zlotych, a
miesieczny zysk gangu wynosil prawdopodobnie kilkanascie tysiecy nowych
zlotych. Dzieci placily kontrybucje, kradnac rodzicom potrzebne na
danine pieniadze. Bali sie wiec i rodzicow i przesladowcow.

         Niewiele szkol wynajmuje profesjonalna ochrone. Gdy
       sie jednak na nia zdecyduja, skutek bywa natychmiastowy.

Tacy obroncy zapewnili np. spokoj w warszawskim Zespole Szkol
Elektronicznych przy ul. gen. Zajaczka.

- Nasz eksperyment polega na tym, ze nieodplatnie wynajelismy
pomieszczenia firmie ochroniarskiej - mowi Wieslaw Ziecina, dyrektor
szkoly. - W zamian firma chroni nasz budynek, sprzet, nie dopuszcza do
awantur. Powiodlo sie: widok silnych umundurowanych mezczyzn uspokoil
naszych uczniow, odpedzil chuliganow. Mysle, ze podobne rozwiazania sa
dla wielu szkol jedynym wyjsciem.

W Szkole Podstawowej nr 309 na warszawskim Ursynowie zainstalowano
telewizje przemyslowa, a kamery ustawiono w newralgicznych punktach
budynku. Dyrekcja dodaje, ze z pewnoscia pomyslalaby o uslugach
specjalistycznej firmy, gdyby wczesniej nie zrobila tego spoldzielnia
Stoklosy: wynajeci przez nia ochroniarze strzega calego osiedla, lacznie
ze szkola. Prywatne Policealne Ubezpieczeniowe Studium Zawodowe w
Warszawie do ochrony wykorzystuje uczniow prowadzonego przez siebie
Studium Detektywow i Ochrony. We wroclawskim Zespole Szkol Chemicznych
podczas spotkan i zabaw spokoju pilnuja wojskowi rezerwisci ubrani w
mundury moro. Odkad sie pojawili, nie bylo incydentow.

Organizuje sie rowniez uczniowska samoobrona. W jednej z torunskich
podstawowek, do ktorej uczeszcza 950 osob (wedlug dyrekcji, o 400 za
duzo), kilku uczniow z VIII klasy powolalo szkolna policje, a jej statut
zaakceptowala dyrekcja i samorzad. Pomysl nie spodobal sie natomiast
kuratorium. Rowniez wroclawskie szkoly bronia sie przed agresja,
wprowadzajac dyzury przy drzwiach. Uczniom zas zaleca sie, by opuszczali
szkole w wiekszych grupach.

                I uczniowie i rodzice chca sie bronic.


Inaczej podchodza do tego policja oraz wladze oswiatowe. Zajmujaca sie
problelem nieletnich komisarz Krystyna Majewska z Biura Prewencji
Komendy Glownej Policji, komentujac pojawienie sie ochroniarzy w
szkolach, podkreslila, ze "nie jest zwolenniczka tej metody", gdyz
agresja rodzi agresje, a samo pimnowanie nie zastapi wychowania. Jerzy
Kirzynski, rzecznik prasowy KG Policji, dodal jednak, ze nie ma nic
przeciw ochronie szkol przez prywatne formy, "byleby nie lamaly prawa".

Dyrektor Marek Konopczynski z Ministerstwa Edukacji Narodowej takze
zaleca "strusia polityke" namawiajac, by problemu agresji w szkolach nie
dostrzegac. Stwierdzil niedawno, ze choc "docieraja do niego takie
sygnaly", wydaje mu sie, "ze problem jest troszeczke wyolbrzymiany".

________________________________________________________________________

Wiktor Marek (marek@cs.engr.uky.edu)

                     MAO PRZEZ SLUCHAWKI STETOSKOPU
                     ==============================
(Michalowi J)

Zdjecia tlumow jednakowo ubranych ludzi wymachujacych ksiazeczka w
czerwonej plastikowej oprawie, dymarki na podworkach, ludzie ogladajacy
brylki swiezo wytopionego zelaza, zdjecie Mao Tse Tunga w wojskowym
jeepie odbierajacego defilade hunwejbinow, bosi felczerzy w zapadlych
chinskich wioskach.

Wszystkie te <> przychodza na mysl przy lekturze ksiazki dra Li
Zhisui, osobistego lekarza Mao Zedonga (bo tak sie teraz to nazwisko
pisze). Ksiazka ta, <>,
(przetlumaczona na angielski  przez Tai Hung-Chao, przy udziale Anne F.
Thurston) ukazala sie nakladem wydawnictwa "Random House" (New York,
1994, ISBN 0-679-40035-4). Dr Li byl osobistym lekarzem Mao Zedonga
przez 21 lat. Byl przy nim w nocy z 8-go na 9-go wrzesnia 1976 r. kiedy
Mao zmarl. Poprzednio towarzyszyl Mao w niezliczonych podrozach po
calych Chinach, leczyl go z gryp i zapalen oskrzeli, plywal z nim w
rzekach i w morzu, slowem byl jednym z najblizszych dworzan
komunistycznego cesarza. Jako osobisty lekarz wiedzial o osobistych
sprawach Mao wiecej niz najblizsi koledzy z Politbiura. Byl cale 21 lat 
czlonkiem "Grupy nr 1", otoczenia Mao w kompleksie palacowym Zhongnanhai
(czesci "Zakazanego Miasta", siedziby cesarzy). Znal wszystkich glownych
aktorow dramatu Chin po rewolucji 1949 roku. Leczyl (choc niechetnie i
tylko czasami) Mme Mao - Jiang Quing, byl (jak twierdzi) zaufanym
glownego komendanta ochrony Mao, Wang Dongxing'a, czesto rozmawial z
Zhou Enlai'em (premierem Chin). Mial tedy dobra pozycje obserwatora w
pewnym stopniu uczestniczacego w wydarzeniach. 

Zdrowie Mao bylo przedmiotem polityki. Kazda choroba mogla byc skutkiem 
dzialan "wrogich elementow".  Wizja "lekarza truciciela" wisiala nad
drem Li przez caly czas (widac nie byl to wynalazek stalinizmu). 
Najwyrazniej lekarze cesarscy w Chinach  czestokroc byli ofiarami
palacowej polityki. Zla diagnoza, nieodpowiednia kuracja, a nawet dobra
diagnoza ale choroby ktorej etiologia nie byla jasna mogly byc latwo
dostatecznym powodem do wyslania  cesarskiego lekarza na szafot, a w
nowoczesnych Chinach do wiezienia lub do "Szkoly reedukacji im. 7 maja"
czyli obozu koncentracyjnego dla intelektualistow.

W przedwojennych Chinach walka nacjonalistow (partii Guomindang -
nazywanej po polsku Kuomintang) z komunistami trwala od poczatku lat
dwudziestych, a na powaznie od roku 1928. Sam Guomindang tez nie
kontrolowal Chin calkowicie - znaczne czesci byly opanowane przez
lokalnych kacykow posiadajacych wlasne armie i w znacznej czesci
niezaleznych od wladzy centralnej. Partia komunistyczna powstala w
Chinach w r. 1920. To wspolpracujac z nacjonalistami to z nimi walczac
powoli rosla w sile szczegolnie w okolicach wiejskich. Komunisci
wywolali szereg powstan (w tym najbardziej znane w Szanghaju, w r. 1928,
utrwalone w powiesci Malraux <>) i zalozyli szereg baz 
w okregach wiejskich. Od 1931 r. kiedy Japonia najechala Chiny
rozpoczynajac w ten sposob serie wojen ktore doprowadzily do Drugiej
Wojny Swiatowej Chiny byly w stanie wojny. W latach 1934-1935 komunisci
wyparci z prowincji Jiangxi w Chinach centralnych, toczac dlugie walki
ze scigajacymi ich armiami Guomintangu, przeszli do prowincji Shaanxi w
Chinach polnocnych gdzie w okolicach miejscowosci Yanan zalozyli
niezalezna baze z ktorej pozniej wyruszyli na podboj Chin. Mao, jeden z
zalozycieli partii komunistycznej byl juz wtedy niekwestionowanym jej
przywodca. Komunisci po "Dlugim Marszu" zawarli z Guomingangiem rozejm
tworzac "Czwarta Armie Polowa". Po zakonczeniu Drugiej Wojny Swiatowej
walka komunistow z nacjonalistami rozpoczela sie na nowo. W styczniu
1949 roku armie Komunistycznej Partii Chin zdobyly Beijing (Pekin) i Mao
proklamowal Chinska Republike Ludowa ktorej zostal pierwszym
prezydentem. 

Dr Li pochodzi z rodziny lekarskiej. Otrzymal wyksztalcenie srednie w
jednym z licznych liceow zalozonych przez Amerykanskich misjonarzy w
Chinach. Poklocony wczesnie z ojcem, ktory opuscil rodzine zeniac sie z
druga zona, Francuzka, przystal do ideologii komunistycznej, podobnie
jak jego starszy brat (ktory bral udzial w "Dlugim Marszu"). Szkole
medyczna ukonczyl w Chengdo. Byl to Zachodnio-Chinski Uniwersytet
Medyczny, ktory ksztalcil lekarzy zgodnie z nauka medycyny europejskiej
nie zas tradycyjnej chinskiej. Program nauczania dawal uprawnienia
amerykanskiej szkoly medycznej, scislej szkoly medycznej Stanu Nowy
York. Po praktyce w szpitalu wojskowym Guomintangu w Nanjing dr Li
wyjechal z Chin i pracowal jako lekarz okretowy na statkach
australijskich. W czerwcu roku 1949 dr Li wrocil do Chin zachecony
przez wice-ministra zdrowia Fu Lianzhanga. Pierwsza praca dra Li w
komunistycznych Chinach byla w przychodni lekarskiej Uniwersytetu Pracy.
Zaraz jednak okazalo sie ze nie byl to zaden Uniwersytet lecz Komitet
Centralny Partii Komunistycznej. Z czasem klinike przeniesiono  do
Zhongnanhai. Predko awansowal na stanowisko kierownika polikliniki 
rzadowej. W roku 1952 dr Li wstapil do partii komunistycznej. Dr Li, bez
watpienia, byl utalentowanym lekarzem i kierownictwo partii sklonne bylo
wybaczyc mu burzuazyjne pochodzenie. Pierwszy raz dr Li spotkal sie z
rodzina Mao leczac syna Mao (o rodzinie Mao bedzie wiecej ponizej). W 
pazdzierniku 1954 r. szef ochrony Mao, Wang Dongxing, zaproponowal dr Li
przejscie na stanowisko osobistego lekarza Mao. Przez poprzednie piec
lat badano czy na to stanowisko sie nadaje - okazalo sie ze wlasnie
takiego lekarza Mao potrzeba. Mao bowiem, aczkolwiek pochodzil z rodziny
chlopskiej z prowincji Hunan, wierzyl bardziej medycynie "zachodniej"
niz tradycyjnej medycynie chinskiej. W wierze tej byl bardzo
ograniczony, lecz jesli mial juz miec lekarza, to powinien byc to lekarz
z dobrym zachodnim wyksztalceniem. Na zewnatrz Mao (i partia
komunistyczna) chwalili medycyne tradycyjna, lecz na wlasny uzytek
potrzebowal lekarza o wyksztalceniu zachodnim. Dr Li spelnial ten
warunek, byl przy tym (tak twierdzi) skromny i uprzejmy. W kwietniu roku
1955 dr Li spotkal sie po raz pierwszy z Mao, ktory byl oden starszy o
26 lat. Zrobil nan dobre wrazenie i zostal przybocznym lekarzem
towarzyszac Mao przez wiekszosc nastepnych 21 lat. Dr Li opisuje dosc
niezwykly tryb zycia Mao. Dzien i noc nie mialy dlan normalnego
znaczenia. Mao spal malo i bardzo nieregularnie. Odzywial sie niezdrowo,
palil papierosy (angielskie, "555"). Najchetniej sie nie ubieral, lecz
chodzil w bardzo starym szlafroku. Ubrania zmienial rzadko i mial je
bardzo znoszone. Skorzane buty wkladal tylko z oficjalnych okazji. Gdy
buty sie rozpadaly kazal ochronie nosic nowe by zmiekly. Mao, acz nie
wyksztalcony, czytal bardzo wiele i znal olbrzymia ilosc  klasycznych,
chinskich dziel historycznych. Ze wzgledu na ciaglosc  historia Chin
dostarcza olbrzymiej liczby przykladow. Mao mieszkal w dawnej bibliotece
cesarskiej. Niedaleko mieszkala tez jego zona, Jiang Quing i dwie corki.
Mao byl kilkakrotnie zonaty (raz z woli rodzicow, trzykrotnie z wlasnej)
i mial wiele dzieci z ktorych przezylo troje, dwie corki i syn. Mial tez
bratanka, ktorym sie opiekowal.

Dr Li szczegolowo opisuje zwyczaje Mao, jego nieregularny tryb zycia,
ciagle podroze po Chinach. Mao jezdzil specjalnym pociagiem - bardzo
wiele czasu spedzal w wojazach. Bal sie moze pozostawac w jednym
miejscu, ciagle  cos go ciagnelo do zmiany.  Wiele miejsca w ksiazce
poswiecone jest sprawom  mesko-damskim, z kim, gdzie i ile osob bylo w
lozku. Choroby weneryczne sa tez dyskutowane. Wszystko to dla amatorow
owego "prywatnego zycia". Dowiadujemy sie wiele o towarzyszkach zycia
Mao, o wieczorkach tancujacych urzadzanych dla znajdowania coraz to
nowych znajomych. Rekrutowaly sie one z wojskowych zespolow estradowych,
obslugi pociagow, czasem z grupy pielegniarskiej. Zawsze byly
niewyksztalcone, ladne, mlode i politycznie sprawdzone.

Najciekawsze sa jednak opisy politycznych akcji Mao. Kiedy planowal
kampanie przeciw jakiemus przeciwnikowi politycznemu, Mao kladl sie do
lozka na wiele dni, popadal w rodzaj depresji, lezal i myslal. Potem,
gdy sie juz zdecydowal, rozpoczynal kampanie. A bylo tych kampanii za
teniury dra Li wiele: rozmaite "rektyfikacje", sto kwiatow, wielki skok,
dymarki, i wreszcie najwazniejsza - rewolucja kulturalna, w ktorej Mao
probowal pozbyc sie wszystkich prawie kolegow z Politbiura (z niezlym
zreszta skutkiem). Kampanie te mialy czesto jako odnosnik jakies
wydarzenia z zamierzchlej historii Chin. Mao znal swietnie historie i
choc byl  samoukiem, wiedzial o politycznej historii bardzo wiele. Byly
wiec akcje na temat uczenia sie od jakiegos cesarskiego urzednika sprzed
trzystu lat, potepiano mandarynow sprzed tysiacleci. Sztuka czytania
miedzy wierszami wzniosla sie na wyzyny nieznane w historii. Artykuly o
cesarzowej  z XIX wieku mogly byc wskazowka palacowej rewolucji. Opery
sprzed kilkuset lat zyskiwaly nowe, zupelnie nieoczekiwane znaczenia.
Prawdziwy raj dla semantykow i semiotykow.

Poniewaz okresowo dr Li popadal w nielaske wiec i on musial jechac 
czasem na zapadle wsie i pracowac fizycznie. Szereg takich kampanii jest
dosc dokladnie opisanych. Szczesliwie Mao czasem chorowal, a wtedy
przypominal sobie, ze ma zaufanie tylko do dra Li i przywolywal go z
powrotem.

Dr Li prowadzil szczegolowe notatki opisujac swoje spotkania z Mao. 
Znaczna czesc ich (jak pisze) zniszczyl w czasie rewolucji kulturalnej 
gdy bal sie aresztowania. Potem jednak staral sie odtworzyc to co
pamietal. Dodatkowo, jak mozna wnioskowac, pisal stale raporty i bez
watpienia rozne dane do akt lekarskich. Wszystkie te informacje musialy
byc dostatecznie szczegolowe by mogl opisac wiele ciekawych zdarzen z
okresu przebywania z Mao. Byl obecny z Mao w czasie roznych plenow  i
posiedzen Politbiura. Czestokroc przysluchiwal sie im z sasiedniego
pokoju. Czasem tkwil z uchem przy przyslowiowej dziurce od klucza. Bywal
z Mao za kotara gdy ten w kulisach sluchal publicznych wystapien rywali.
Po smierci Mao byl tez swiadkiem aresztowania "bandy czworga" - upadku
zony Mao, Jiang Quing.

Dr Li nie pisze o Mao z sympatia. Czestokroc wspomina ze probowal 
odejsc z odpowiedzialnego stanowiska. Trudno w to wierzyc. Odwrotnie,
wszystkie te fragmenty zdaly mi sie sztuczne i psychologicznie falszywe.
Wydaje mi sie raczej ze bylo mu dobrze i cieszyl sie dobrymi warunkami
zycia. Oczywiscie byly momenty kiedy sie bal i musial zalowac przyjecia 
propozycji Mao. Jednakze warto zauwazyc ze, <>, wszystko dlan
sie dobrze skonczylo, nie zginal w obozie reedukacji, nie paradowal w
blazenskiej czapce. Odwrotnie - udalo mu sie wyprowadzic obu synow "na
ludzi" i wyjechac do nich, ostatecznie do Chicago.

Nie wspominam wielu interesujacych historii opisanych w ksiazce dra Li
- recenzja bowiem ma raczej dac czytelnikowi pewne pojecie o zawartosci
ksiazki i ewentualnie zachecic do lektury, nie zas ja streszczac. Kazdy 
znajdzie tam dla siebie cos interesujacego, tak amatorzy <> jak i entuzjasci <>. Bez watpienia ksiazka
dra Li przybliza nam Mao Zedonga jako czlowieka. Za monumentalna
postacia z pomnikow i fotografii kryje sie sprawny polityk, okrutny
dyktator i reformator Chin. Historia oceni Mao jako jednego z
wazniejszych cesarzy Chin. Ksiazka dra Li przedstawia mniej spizowy
obraz Mao, jednakze tez godzien poznania.

_________________________________________________________________________

Z cyklu: *kacik historyczno-kulinarny*

Jurek Karczmarczuk 

                        LA MOUCLADE CHARENTAISE
                        =======================


Zamierzam Wam podac przepis na malze po Szarentansku, a scislej biorac -
na potrawe o dzwiecznej nazwie "La Mouclade Charentaise". Osoby, ktore z
definicji nie znosza <> moga jednak niniejszy przepis
przeczytac takze z innych powodow.

Potrawa pochodzi z regionu Charente-Maritime, niecale 500 km na 
poludniowy zachod od Paryza. Mozna sie tam wybrac przejezdzajac przy
okazji przez Turenie, zwiedzic piwnice win w Vouvray i kilka zamkow nad
Loara, m. in. zamek w Blois, gdzie Henryk III kazal zarznac Gwizjusza. 
Wzmocnieni w ten sposob na duszy i ciele, posuwamy sie dalej na
poludnie, wiedzac zreszta, ze Charente to jest rowniez i Cognac.

Nad obszarem tym kroluje wspaniale tysiacletnie (przynajmniej!) 
miasteczko: La Rochelle. Teraz to juz nie to, odnowiony, ale
podupadajacy port rybacki, cokolwiek zneutralizowany bliskoscia 
innych... , ale to czyste, wspaniale Stare Miasto, ale ta historia!
Nb. port zostal powaznie uszkodzony w 1944 i 1945 r., gdyz Niemcy tak
sie zakochali w tym miescie, ze nie chcieli sie poddac i bili sie z
Francuzami az do 8 maja 1945 r.! Wierzyc sie wprost nie chce, ale to
jest tradycja tego  miejsca. La Rochelle przeszla dwa potworne oblezenia
podczas wojen  religijnych. Uparci mieszkancy jakos nie chcieli zgodzic
sie z demokratyczna zasada, ze wiekszosc (katolicka) ma racje i wladze,
tylko chcieli sobie po swojemu. Znaczy sie, nie odpowiadala im zasada,
ze jak ktos ma wladze, to moze sobie absolutnie wszystko, naiwniacy
tacy.

W 1573 r. cytadele oblegal przez pol roku niejaki Edward Aleksander,
wtedy  ksiaze d'Anjou, o ktorym wszyscy wiemy cos niecos, bo to przyszly
Henryk III zwany u nas Walezym. Ale slabowity byl i skonczylo sie
pokojem w Boulogne, koncem IV Wojny Religijnej, zgoda na wolnosc 
sumienia dla protestantow i wolnosc kultu w La Rochelle, Nimes i 
Montauban. Potworny blad ze strony katolikow (a moze "chrzescijanskich 
kregow", jak by to celnie ujal nasz Prymas)!

Katolicy nie mogli przymykac oczu na te bezecna agresje ze strony 
agresywnej mniejszosci protestanckiej (jak by powiedzial jakis, na
przyklad, Dostojnik) i wszczeli, bodajze w 1627, wojne totalna, pod
dowodztwem niejakiego Richelieu, ktoremu najwyrazniej nudzilo sie na
Dworze, bo jak dlugo w koncu mozna uzerac sie z d'Artagnanem i
pozostalymi trzema pijaczynami. (Dobra, przepraszam, wiem. D'Artagnana
jeszcze wtedy nie bylo.)
 
La Rochelle skapitulowala po calym roku oblezenia i po utracie prawie 
13 z 18 tysiecy mieszkancow. Odwolano przywileje miejskie, zniszczono
mury obronne. Przywrocono wiodaca role Par...  tfu!!! Owczarni, ale
znowu czegos nie dopatrzyli i w zasadzie kult protestancki nie podlegal
sadowemu karaniu, tylko byl delikatnie odradzany.

Chyba daleko odeszlismy od tych malzy, ale powoli sie zblizamy. 
Wyslijcie kogos po te mule, zgrubsza po jednym litrze na osobe. Mule
maja byc dosc spore. Zbyt male maja nieduzo smaku, wiecej przy nich
roboty i danie nie ma wlasciwego charakteru. I posluchajcie jeszcze paru
slow, bo sie rozpedzilem.

No, bo trzeba pamietac, ze jeszcze wtedy *w zasadzie* obowiazywal edykt 
Nantejski, podpisany 13 kwietnia 1598 przez Henryka IV Nawarskiego. Mial
on *ostatecznie* zakonczyc wojny religijne i w duchu chrzescijanskiego 
pojednania zapewnic wszystkim godna, ludzka koegzystencje. Zeby juz nie 
bylo tak, ze dzis ktos powie: "nie lubie baraniny i ludzi z Polski /
Macedonii / Grecji, niepotrzebne skreslic", tfu, znaczy sie: "nie lubie
kalwinow", a jutro powtorzy to samo wyciagajac zza pazuchy bron ognista
przeciwko tej baraninie. Edykt byl znakomity, 93 artykuly ogolne i 56
tajnych (zeby nie denerwowac bardzo tolerancyjnego, ale nerwowego plebsu
katolickiego). Byla w nim i wolnosc sumienia i kultu, byly przepisy
dotyczace wynagrodzen pastorow i prawa dotyczace sluzby wojskowej
protestantow, a takze ustalenia dotyczace szpitali, studiowania itd.
Bardzo to bylo kompletne i formalne. I zgrubsza sie pokrywalo z tym, co
protestanci mieli np. w Polsce, choc u nas nie wszystko zapisano. A tu
zapisano i fragmenty czyta sie dzieciom w szkolach.

Byly uciazliwe drobiazgi, np. dziesiecine Kosciolowi Katolickiemu 
trzeba bylo placic, co jeszcze raz pokazuje, ze Kosciol Katolicki juz 
wtedy odroznial sprawy Boskie od ziemskich i w sprawach Boskich czasami 
ulegal... 

Byl tez zakaz praktykowania kultu protestanckiego w Centrum i w 
promieniu 100 km od Moskwy, tzw. Piervyj Krug.

Psiakosc, co za bzdury plote! Oczywiscie chodzilo o Paryz, a promien 
Kruga wynosil 5 mil.

Macie juz te malze? To prosze je dokladnie umyc, odrzucic polamane i 
podejrzane. Powinny byc zamkniete. Jedna zepsuta moze nam zniszczyc cale
danie, wiec nie przesadzajcie z tolerancja! Lepiej wyrzucic kilka
zdrowych, niz zostawic jedna grzeszna, ta zdrowa zasada Inkwizycji oraz
Sprawiedliwosci Ludowo-Rewolucyjnej w naszym zboznym dziele kulinarnym
obowiazuje do dzis. Mozna juz tez zaczac palic stos, tfu, znaczy sie
podgrzewac piekarnik.

Edykt Nantejski byl strasznym ciosem dla tych, ktorzy uwazali, ze nikt 
nie mial nic do gadania, za wyjatkiem tych, ktorzy Sobie Takie Prawo 
Przyznali Bedac Obleczonymi w Purpure. Wiec parlamenty  Paryza i
Grenoble zarejestrowaly prawa nantejskie w 1599, szereg innych miast w
1600, a Rouen dopiero w 1609 r. No, ale Rouen, ktore bardzo lubie,
nawet tam jezdzilem na jakies wyklady, to w ogole znane jest ze swojej
chlubnej tradycji spirytualnej, w koncu tam spalono Joanne d'Arc.

Wreszcie jednak nad Francja zaswiecilo Slonce. I w chorach anielskich, 
uroczyscie, podniosle i dobrotliwie, w pazdzierniku 1685, w 
Fontainebleau (polecam!) Batiuszka Sloneczko nasze, Ludwik XIV podpisal 
edykt likwidujacy protestantyzm we Francji (za wyjatkiem Alzacji, ale to
juz wiecie dlaczego, Ren za blisko, zza Renu smakowity zapach smazonych
bratwurstow sie rozchodzi, a pieniadze dla wojska wydane na ciasteczka
dla Austriaczki, ktorej zreszta jeszcze nie ma na swiecie).

Notabene do odwolania edyktu Nantejskiego podpuscila krola tez baba,
Madame de Maintenon, ciekaw jestem po co.

Niektore kregi intelektualne w Europie sie oburzyly. Jak tak mozna, co 
za nieprzyjemna niespodzianka?! Wszak w edykcie Nantejskim stalo, ze 
"jest on wieczny i nieodwracalny"! Hm... niespodzianka?

Przeciez juz w 1629 r. tzw. pokoj w Alais (edykt Alezyjski) likwidowal 
protestantom pewne przywileje polityczne i wojskowe, gwarantowane przez 
Henryka. Ludwik XIV od poczatku nie ukrywal swojej niecheci do
innowiercow i przyklaskiwal temu caly katolicki kler i znaczna wiekszosc
ludnosci, ktora zawsze uwazala edykt Nantejski za prowizorke. W polowie
17 wieku we Francji bylo ledwo milion protestantow, wiec z kim tu
rozmawiac po  partnersku? Byly to raczej male pieski, a nie grozne
brytany, ale cos mi sie wydaje, ze te analogie posuwam za daleko. Skad
ja sie takich sformulowan nauczylem?... 

Krol chcial dobrze. Do 1679 r. zezwalal i zachecal do oddawania
legitymacji, znaczy sie chcialem powiedziec, do przechrzczen, o ile to
slowo ma w tym kontekscie sens. Jesli ktos, np. jakis chrzescijanin,
uwaza, ze nie ma, to ja sie z nim zgadzam, co nie  przeszkadza temu, ze
zmieniajacych wiare (dlaczego poprawiacie mi slowo "wiare" na
"wyznanie"? Co ja mam z tym wspolnego?) czesto powtornie chrzczono w
sposob upokarzajacy, czy uwlaczajacy godnosci ludzkiej... 

Dobry krol w 1676 r. z wlasnej kiesy utworzyl nawet fundusz
przechrzczen, znaczy sie nawrocen, oczywiscie. 

A potem sie zaczelo na serio. Usuwanie z urzedow i przyjmowanie na 
miejsce protestantow innych fachowcow, zgodnie ze specjalnymi listami 
imiennymi plodzonymi przez Urzedy Centralne i ich Spowiednikow (slowo 
Nomenklatura znaczylo wtedy co innego), intensywne zachecanie do 
samokrytyk i zbiorowych podpisow pod pismami Uroczystego Wyrzeczenia 
sie Herezji i Powrotu na Lono, przymusowe sluby katolickie itd. 

Duchowni, pisarze i publicysci protestanccy, ktorzy trwali w bledzie 
byli zmuszani do emigracji. Natomiast laikat protestancki, normalni 
szarzy ludzie - wrecz przeciwnie - mieli zakaz opuszczania kraju.
Jesli komus to cos przypomina z 20 wieku, w oparciu o calkiem inne
doktryny, to nie moja wina. No, ale za Ludwika za probe zbrodni
zbiegostwa w zasadzie byly tylko galery. Nie ma dokumentow swiadczacych
o centralnych dyrektywach typu: "zaczekaj az wyjdzie na mur, a wtedy 
zestrzel, zeby spadal z wysoka", najwyrazniej od tego czasu cywilizacja 
poczynila postepy.

Odwolanie edyktu z Nantes ludnosc przyjela burnymi aplodismientami
pierechodiajuszczimi w owaciju. 

Emigranci wyjechali, zasilili swa wiedza ekonomiczna, swa sztuka i 
architektura sasiednie kraje (tak powstal palac w Maastricht), tak
powstalo szereg dziel w Prusach i Anglii. Ba, jeden z emigrantow do
Anglii, pastor Desaguliers przyczynil sie znacznie do powstania i
rozwoju masonerii, przez ktora Lud po dzis dzien cierpi same
nieszczescia, ale niektorzy (np. nasz dwutygodnik) na nich zeruja.

No ale przejdzmy do Rzeczy.

-----------------------------------------------------------------------
Przewidziec, jak wspomniano po ok. litrze malz na osobe, tj. 4 litry na
cztery osoby.  Odradzam probe zrobienia tego w ilosci 20 litrow na 20
osob, bo moga byc klopoty. Reszta danych liczbowych odnosi sie do 4 l
malz.

Malze winny byc *duze*. Umyc je, obdrapac, jesli sa porosniete, a 
nastepnie wrzucic do duzego garnka i zalac szklanka bialego wina, dodac
pare rozgniecionych zabkow czosnku i <>: pietruszka, 
tymianek, troche lisci selera itp. Przykryc i na ostrym ogniu 
doprowadzic do zagotowania i pelnego otwarcia malz. Pewnie ok. 8 minut.
Malze sie otworza, plyn sie z nich wyleje, zagotuje i moze wykipiec,
wiec uwazac.

Wino nie powinno byc slodkawe, a raczej troche cierpkie. Zadne <>, po prostu w miare przyzwoite wino stolowe, osobiscie uzywam chetnie
Gros Plant Nantais, bo tanie a nazwa dobrze mi sie kojarzy.

Odstawic z ognia, ochlodzic. Rozlamac muszle, wyjac zen malze. Jedna z 
pokryw z kazdej muli wyrzucic. Pozostale ulozyc bardzo gesto na duzej 
blasze, ktora pojdzie do piekarnika. 

Plyn z gotowania malz zlac do innego garnka, jesli jest piaseczek, to 
przefiltrowac przez gaze, albo zdekantowac i zlac z gory. 

Wziac 4 - 6  sporych szalotek, obrac, pokroic, udusic na masle, ok. 50 
g masla. Gdy zacznie sie rumienic, wsypac ok. 2 dag maki, energicznie 
przemieszac, chwileczke rumienic i zaczac powoli dolewac plyn. Sos 
winien zgestniec, uwazac na kluszczenie i przywieranie. Pewnie trzeba 
go pogotowac z 10 minut. Sprobowac, czy nie trzeba dosolic, ewentualnie 
dodac troche pieprzu. Dodac szczypte curry i 4 lyzki bardzo gestej 
smietany.

Curry oczywiscie jest jednym z licznych wariantow. Polecam takze 
szafran. Ale raczej nic ostrego.

Do kazdej skorupki wlozyc jej uprzedniego wlasciciela i zalac sosem. 
Jesli skorupy sa duze, a malze male (jest to gatunek zwany w sklepach
<>, po lacinie zapytajcie Mirka Bielewicza), wtedy nie 
krepowac sie, tylko wsadzac po dwie, albo trzy. Lekko posypac tarta bulka
i wsadzic na kilka minut do bardzo goracego piekarnika. Podawac gorace.

Nie wylewac calego sosu na malze. Przechowac czesc w sosjerze i podac 
razem z malzami i bialym, sypkim ryzem, np. <>.

Jedzac, przemyslec zagadnienia tolerancji i wolnosci sumienia w swietle
zlocistych odblaskow Pouilly Fume '86. Nie udlawic sie skorupka. 

________________________________________________________________________

Reakcja Andrzeja Pindora na felieton Darka Galasinskiego o
"Home Page" WWW zaoferowanej przez CIA turystom Internetu.

Andrzej Pindor//Darek Galasinski 

                           LISTY DO REDAKCJI
                           =================

CIA i Polska
------------

Z duzym zaskoczeniem przeczytalem artykul o informacji o Polsce w
wydaniu CIA. Moim zdaniem Autor czepia sie zupelnie bez sensu. Choc sam
przyznaje, ze ilosc miejsca jest ograniczona i trudno tam wszystko
zmiescic, to nie wyciaga z tego dostatecznych wnioskow. Polska scena
polityczna jest skomplikowana i trudno miec pretensje, ze opisy partii
sa skrotowe, zreszta wiele tych partii ciagle sie dzieli i laczy.
Najlepszy dowod, ze podzialy sa niejasne. Ja sie w tym sam ciagle gubie,
trudno miec pretensje do CIA, ze troche sie gubi. Oczywiscie policzenie
Kwasniewskiego dwa razy to wyrazne potkniecie, ale w wielu innych
sytuacjach pretensje autora sa nieuzasadnione. Ciagle szafowanie
terminem "szpiedzy" moze ma byc smieszne, ale tez troche wykazuje na
okreslona perspektywe z jakiej autor patrzy. Ostatecznie nie wszystkie
materialy jakie zbiera CIA podpadaja pod termin "szpiegowskie" - czy
aby zebrac krytykowane informacje trzeba bylo szpiegowac? No i
przyganial kociol garnkowi - autor ma pretensje do CIA o niescislosci a
sam  dobrze nie przeczytal: nasmiewa sie, ze wg. CIA polska linia
brzegowa wynosi 200 km - gdzie on to znalazl? Przeciez stoi jak byk:
Coastline: 491 km.

Andrzej Pindor, 

(pindor@breeze.utirc.utoronto.ca)


- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - 

Darka Galasinskiego odpowiedz na list:

1. Analiza tekstu sprowadza sie w duzej mierze do analizy wyboru,
ktorego dokonal autor. Z wyborem owym mamy do czynienia zawsze, nigdy
nie jest tak, ze nadawca ma nieograniczona swobode w konstruowaniu
wypowiedzi, a co za tym idzie w konstruowaniu rzeczywistosci za pomoca
jezyka. Cala dzialalnosc jezykowa ludzi polega na wyborze, wlasnie
dlatego ze ilosc miejsca jest zawsze ograniczona. Co wiecej, im bardziej
ograniczona (<>: wiadomosci w mediach), tym analiza jest
ciekawsza. Sytuowanie sie na pozycji, ze nie nalezy analizowac, bo malo
bylo miejsca, a sytuacja skomplikowana (takie wlasnie stanowisko zdaje
sie zajmowac autor listu) jest pozbawione podstaw -  zarowno
logicznych, jak i metodologicznych - wskazuje na to miedzy innymi
istnienie lingwistyki czy prasoznawstwa. Dziedziny owe zajmuja sie
wlasnie analiza wyboru (na roznych poziomach, rzecz jasna), ktorego
dokonuja nadawcy komunikatow.

2. W tekscie moim nie czepiam sie, ani nie mam pretensji. Ja jedynie
opisuje, a to co innego.

3. Co do uzycia slowa "szpiedzy", to kwestia stylu (zgadzam sie 
rowniez, ze nie jest to kwestia niewinna, ale niewinnego jezyka nie ma)
i przyjmuje, ze moze sie to nie podobac. Mnie sie podobalo - mamy rozne
gusta. Uzywalem tego slowa rowniez dlatego, bo wydawalo mi sie, ze CIA
zajmuje sie wlasnie wywiadem - a mniej eufemistycznie powiedziawszy,
szpiegowaniem.

4. Na koniec wyznanie kotla - przepraszam za pomylke - szpiedzy,  
pardon, pracownicy rzadowi USA, rzeczywiscie podali dokladna dlugosc
linii brzegowej.

Dariusz Galasinski 

(fa1922@wlv.ac.uk)

_________________________________________________________________________

Redakcja "Spojrzen":spojrz@k-vector.chem.washington.edu, oraz
                    spojrz@info.unicaen.fr

Adresy redaktorow:  krzystek@k-vector.chem.washington.edu (Jurek Krzystek)
                    karczma@info.unicaen.fr (Jurek Karczmarczuk)

Stale wspolpracuja: mickey@ruby.poz.edu.pl (Michal Babilas)
                    bielewcz@uwpg02.uwinnipeg.ca (Mirek Bielewicz)
                    zbigniew@engin.umich.edu (Zbigniew J. Pasek)

Copyright (C) by Jurek Karczmarczuk (1995). Copyright dotyczy wylacznie
tekstow oryginalnych i jest z przyjemnoscia udzielane pod warunkiem
zacytowania zrodla i uzyskania zgody autora danego tekstu.

Poglady autorow tekstow niekoniecznie sa zbiezne z pogladami redakcji.

Numery archiwalne dostepne przez anonymous FTP z adresu:
k-vector.chem.washington.edu, IP # 128.95.172.153. Tamze wersja
PostScriptowa "Spojrzen".
_____________________________koniec numeru 119___________________________