______________________________________________________________________
___
__ ___ ___ _ ___ ____ | _| _ _ _ ___
/ _|| || | | || | |_ || |_ | \ | || || |
/ / | | || | | | || | | / / | _| | \| || || | |
_/ / | _|| | | _| || \ / /_ | |_ | |\ || || |
|__/ |_| |___|| | ||_|\_\|____||___| |_| |_||_||_|_|
|___|
_______________________________________________________________________
Piatek, 28.11.1997 ISSN 1067-4020 nr 159
_______________________________________________________________________
W numerze:
Tadeusz K. Gierymski - Niepodleglosc (1918)
Tadeusz K. Gierymski - A jak bylo dalej?
Jurek Krzystek - Lev Razgon: Trued Stories
_______________________________________________________________________
Od red. Niestety, nie udaje nam sie utrzymac periodycznosci ukazywania
sie "Spojrzen". Niniejszy numer jest programowo listopadowym, a zaczyna
sie od wpomnien zwiazanych z Dniem Niepodleglosci. Grudzien jednak jest
miesiacem, w ktorym rozegrala sie jedna z bardziej ponurych kart
nowozytnej historii Polski - morderstwo na pierwszym Prezydencie RP.
Przeczytajmy wiec cos i na ten temat.
Mala notka techniczna: nasz staly serwer (k-vector.chem. washington.edu)
przezywa awarie. Dopoki nie zostanie usunieta, albo nie uruchomimy
serwera zastepczego, archiwa "Spojrzen" pozostaja niedostepne. Listy do
redakcji natomiast (oraz zgloszenia zmian adresow itp.) prosimy kierowac
na adres francuski w Caen, jak w stopce. Przepraszamy. J.K_ek
________________________________________________________________________
Tadeusz K. Gierymski
NIEPODLEGLOSC (1918).
=====================
Jozef Pilsudski i Kazimierz Sosnkowski przyjechali, rankiem 10
listopada, specjalnym pociagiem z Berlina do Warszawy, gdzie na dworcu
oczekiwal Pilsudskiego ksiaze Zdzislaw Lubomirski, czlonek Rady
Regencyjnej, i Adam Koc z grupa czlonkow POW. Zaraz po przyjezdzie udal
sie Pilsudski na rozmowy z Rada Regencyjna.
Po ulicach Warszawy krazyly jeszcze niemieckie patrole, zaczeto tego
dnia Niemcow rozbrajac, tu i tam wybuchala strzelanina, paradowaly
demonstracje z czerwonymi sztandarami spiewajac piesni rewolucyjne.
11 listopada w lasku Compiegne, w slawnym pozniej wagonie kolejowym, Niemcy
podpisaly akt kapitulacyjny. Wieczorem tego dnia przejal Pilsudski z rak
Rady Regencyjnej wladze, ale tylko nad wojskiem.
Przypomne, ze trzy dni przed powrotem Pilsudskiego do Warszawy powstal w
Lublinie (pilsudczykowsko-socjalistyczno-ludowy) Tymczasowy Rzad
Daszynskiego, stworzony z inicjatywy pilsudczykow, ale zdaniem
Pilsudskiego zbyt radykalny, zbyt politycznie jednostronny. Uwazal,
ze rzad Daszynskiego powinien byc rozwiazany, a dumnym ze swego dziela
pilsudczykom powiedzial:
Wam kury szczac' prowadzac', a nie polityke/ robic'.
Mimo tego, jak pisze Tomasz Nalecz,
Jeszcze lepiej z potrzeby dostosowania sie do
dominujacych w kraju nastrojow patriotyczno-
rewolucyjnych zdawal sobie sprawe Pilsudski.
Similia similibus curantur -- podobne leczy sie
podobnym -- ta rzymska maksyma tlumaczyl potrzebe
tolerowania przez jakis czas "czerwonego gabinetu".
Dlatego tez 14 listopada misje sformowania rzadu
ponownie powierzyl Ignacemu Daszynskiemu, a gdy ten,
wobec sprzeciwu endecji, nie mogl wywiazac sie z
zadania, desygnowal na premiera rowniez socjaliste,
Jedrzeja Moraczewskiego.
W Krakowie dzialala Polska Komisja Likwidacyjna, istniala Rada Narodowa
Ksiestwa Cieszynskiego, a na terenie Krolestwa byly Rady Delegatow
Robotniczych, tworzono Czerwona Gwardie, w Galicji toczyly sie walki z
Ukraincami.
Sytuacja polityczna w Polsce byla, oglednie mowiac, trudna i niejasna.
(A stosunek zagranicy do nowo tworzacego sie panstwa oddaja slawne
wypowiedzi: J. M. Keynes nazwal go "ekonomiczna niemozliwoscia, ktorego
jedynym przemyslem jest szczucie Zydow", Lewis Namier okreslil go
"patologicznym", a E. H. Carr, takze znany historyk, "farsa".
Molotow mowil o "potwornym bekarcie", a Lloyd George, wedlug Normana
Daviesa, mial sie wyrazic, iz "tak jak nie dalby malpie zegara, nie dalby
Polsce Gornoslaska", a w 1939 r. powiedzial, ze "Polska zasluzyla na swoj
los".)
14 listopada Rada Regencyjna rozwiazala sie, piszac do Pilsudskiego:
[...] od tej chwili obowiazki nasze i odpowiedzialnosc
wzgledem narodu polskiego, w Twoje rece, Panie
Naczelny Dowodco, skladamy do przekazania
Rzadowi Narodowemu.
Podobnie przekazal mu swoje prerogatywy Rzad Tymaczasowy.
Pilsudski tego dnia w swym dekrecie miedzy innymi oswiadczyl:
W rozmowach, prowadzonych z przedstawicielami niemal
wszystkich stronnictw w Polsce, spotkalem sie, ku
wielkiej mej radosci, z zasadniczym potwierdzeniem
mych mysli. Przewazajaca wiekszosc doradzala utworzenie
rzadu nie tylko na podstawach demokratycznych, ale i z
wybitnym uzialem przedstawicieli ludu wiejskiego i
miejskiego.
Liczac sie z poteznymi pradami, zwyciezajacymi na
Zachodzie i Wschodzie Europy, zdecydowalem sie
zamianowac prezydentem gabinetu pana posla Ignacego
Daszynskiego, ktorego dlugoletnia praca patriotyczna i
spoleczna daje mi gwarancje, ze zdola w zgodnej
wspolpracy z wszystkimi zywiolami przyczynic sie do
odbudowy dzwigajacej sie z gruzow Ojczyzny.
Ciezkie polozenie ludu nie pozwolilo mu wylonic
sposrod siebie licznych sil fachowych, ktorych kraj
dzisiejszy potrzebuje; zazadalem wiec od pana
prezydenta ministrow, aby, liczac sie z tym, wzmocnil
skutecznosc pracy swego gabinetu przez udzial w nim
wybitnych sil fachowych, niezaleznie od ich przekonan
politycznych.
Z natury polozenia Polski jest charakter rzadu az do
czasu zwolania Sejmu Ustawodawczego prowizorycznym i
nie dozwala na przeprowadzenie glebokich zmian
spolecznych, ktore uchwalic moze tylko Sejm
Ustawodawczy. Przekonany, ze tworca praw narodu moze
byc tylko Sejm, zazadalem zwolania go w mozliwie
krotkim, kilkumiesiecznym terminie.
22 listopada 1918 roku na mocy dekretu ustanowiono urzad Naczelnika
Panstwa. Pozycje te, dominujaca w strukturach panstwowych do zwolania
Sejmu Ustawodawczego, objal Pilsudski. Mianowal odpowiedzialny przed nim
rzad i wyzszych urzednikow panstwowych, zatwierdzal budzet, projekty
ustawodawcze, mial przywilej kontrasygnowania aktow rzadowych.
Uchwala Sejmu z 20 lutego 1919 r., zwana Mala Konstytucja, stwierdzajac
iz wladza suwerenna i ustawodawcza w Polsce jest w rekach Sejmu,
utrzymala przy zyciu urzad Naczelnika Panstwa, zmiejszajac jego
prerogatywy.
Pisze Tomasz Nalecz:
Przelomowi listopadowemu towarzyszyla prawdziwa
eksplozja uczuc patriotycznych. Scisle splataly sie
one z dazeniami do przebudowy struktury spolecznej
kraju. Nigdy pragnienie sprawiedliwosci nie bylo w
Polsce wieksze niz w tych wlasnie dniach [...]
"Niepodobna oddac tego upojenia -- pisal Jedrzej
Moraczewski -- tego szalu radosci, jaki ludnosc
Polski w tym momencie ogarnal. Po stu dwudziestu
latach prysly kordony. Nie ma ich! Wolnosc!
Niepodleglosc! Zjednoczenie! Wlasne panstwo! Na
zawsze! Chaos? To nic. Bedzie dobrze. Wszystko
bedzie, bo jestesmy wolni od pijawek, zlodziei,
rabusiow, od czapki z baczkiem, bedziemy sami
soba rzadzili!"
LISTOPAD 1918
To jest ostatnia jesien, niebezpieczna pora,
I ostatnie zarosle niewola/ przyslowie,
Zwolajcie nocne zjawy i wpusccie upiora,
Niech pyta -- i niech narod mu teraz odpowie.
Niech spojrza/ sobie w oczy, dwa widma i wrogi,
I rozstrzygna/ kto kogo na nowo powali:
Ta przeszlosc kosciotrupia, talizman zlowrogi,
Czy tlum, co cia/gnie z krzykiem i nie wie co dalej.
Wybierac trzeba szybko, raz jeden -- na wieki,
Jesli wolnosc -- to twarda/, bez lez i zalotow.
To nic, ze miasto spiewa i placza/ powieki,
Kto na wierzch ja/ wywloczy -- na wszystko jest gotow.
Se/pim wzrokiem po kraju jalowym przeleci,
Po ruinach, po ne/dzy rozleglej dokola:
Musi zgarna/c i zlozyc te/ wolnosc ze smieci
I przepcha/c ja/ przed swiatem i stawic mu czola.
Bo na coz liczyc, patrzcie! Ta garstka pielgrzymia,
Co przed dworcem na deszczu wystaje i czeka,
To jest wszystko -- to pustke/ bez dna wyolbrzymia,
Otwiera los nicestwa i straszy z daleka.
A jednak tylko oni, ta mlodosc po prostu
Co upartem czekaniem od lat sie/ nie nuzy.
Z tego placu wypadnie i skoczy, jak z mostu,
W slepy mrok i na slepo sie/ w przyszlosc zanurzy.
Natchnionymi plucami jej ciemnosc przedmucha
I udeptana/ ziemie/ raz jeszcze rozdrapie
I z mroznego szalenstwa przywola tu ducha,
By ogien w czterech rogach podkladal na mapie.
Najwyzszy czas! Juz wieje niebezpieczna/ pora/,
Juz dymi mokry dworzec i dudni pocia/giem.
Czy teraz jesien wygnac -- niech sami wybiora/ --
Czy martwe truchlo wyniesc do gory posa/giem?!
Wstrzymajcie szumny pochod. Niech stanie na miescie
I usta rozkrzyczane w milczenie pozbiera.
Jedno jest tylko haslo, milcza/co je niescie:
Wierzy sie/ lub nie wierzy, zyje lub umiera.
Kazimierz Wierzynski
"Wolnosc tragiczna" 1936
***
[Czy ktos z czytelnikow moze sprawdzic ostanie slowo drugiej linijki
pierwszej zwrotki?]
tkg
________________________________________________________________________
Tadeusz Gierymski
A JAK BYLO DALEJ?
=================
Historia wyboru i morderstwa Prezydenta Narutowicza tragicznie
wykazala trudnosci polskiej demokracji.
Walka wyborcza o prezydenture byla brudna, bezkompromisowa, zacieta i
zaklamana. W tego stylu walce rej wiodla polska prawica, zdominowana
przez Narodowa Demokracje. Endecja haslami i sloganami antyzydowskimi,
bogo-ojczyznianymi, starala sie pozyskac wyborce, nie bez skutku zreszta.
Przetargi, parlamentarne malzenstwa, prywata partyjna spotegowaly sie po
oswiadczeniu Naczelnika z 4 grudnia, ze nie przyjmie prezydentury.
9 grudnia, w roztrzygajacym piatym glosowaniu w Zgromadzeniu Narodowym,
Narutowicz dostal 289 glosow, a Zamoyski 227. W pierwszym glosowaniu
Zamoyski dostal 222 glosy, Wojciechowski 105, a Narutowicz 62. Bledem
wydaje mi sie byc przypisanie zwyciestwa Narutowicza "przehandlowanym"
glosom wyborcow z mniejszosci narodowych. Skomplikowana byla to sprawa,
ordynacja wyborcza, a nie czesto insynuowany handel glosami przez
mniejszosci narodowe, wplynela na wynik wyborow, ale to wymaga osobnego i
dluzszego opracowania.
Stronnictwa Chrzescijanskiej Jednosci Narodowej, zwanej Chjena,
ukonstytuowane byly w klubach Zwiazku Ludowo-Narodowego (28% mandatow),
Chrzescijanskiej Demokracji (10% mandatow) i Stronnictwa Chrzescijansko-
Narodowego (6% mmandatow). By dostac wladze potrzebowaly koalicji z PSL
"Piast", ale ludowcy nie chcac glosowac na Zamoyskiego, poparli
Narutowicza.
Wynik glosowania przyjety byl milczeniem na senatorskich i poselskich
lawach. Endecja natychmiast wypowiedziala Narutowiczowi wojne, brudna
wojne oszczerstw i obelg. Okreslila jego wybor jako "sponiewieranie
Polski".
Pisali narodowcy w swych odezwach:
Na Narod polski spadla niezaprzeczona hanba! Prezydent
Rzeczypospolitej wybrany zostal glosami zydowskich
mniejszosci narodowych! Zydostwo i masoneria siegnela
po najwyzsze dostojenstwo Najjasniejszej Rzeczy-
pospolitej. Nie spoczniemy jednak poki w Polsce nie
stanie rzad i Prezydent oparty o zdecydowana
wiekszosc polska w panstwie. Dzis wobec upokorzenia
wiekszosci narodowej, do ktorej wszyscy nalezymy,
musimy zalozyc protest przeciw gwaltowi.
Przegrawszy w glosowaniach, w ktorych, by wyeliminowac Wojciechowskiego,
sami rzucili czesc glosow na Narutowicza, nie podporzadkowali sie prawu,
zaczeli podjudzac, agitowac. "Gazeta Warszawska" nazwala Narutowicza
"zapora", Stanislaw Stronski w "Rzeczypospolitej" "zawada".
Przeniesli endecy walke na bruk ulicy. Demonstracje zaczely sie juz
wieczorem 9 grudnia. Starajac sie uniemozliwic Narutowiczowi dojazd do
sejmu z hotelu Bristol na zlozenie przysiegi barykadowali Aleje
Ujazdowskie.
Tak opisuje Pobog-Malinowski dzien zaprzysiezenia:
Tlum powital zatrzymanego Prezydenta wrogimi
okrzykami, gwizdem, przeklenstwami, wnet posypaly sie
zablocone, zbite na twardo grudy sniegu; kilka takich
grud trafilo Prezydenta, paru zuchwalcow z kijami
wskoczylo na stopnie powozu; mocnym ruchem stracil
ich towarzyszacy Prezydentowi szef protokulu Stefan
Przezdziecki.
Za powozem, gdy minal roztracona barykade, pobiegl
wrzeszczacy tlum z podniesionymi kijami; z tylu i z
bokow, z mijanych tlumow, sypaly sie wciaz grudy
sniegu z blotem...
Policja byla na ogol bierna, lub laczyla sie z tlumem. Prezydent
Narutowicz byl wstrzasniety, i po zaprzysiezeniu, rozmawiajac wieczorem
z Pilsudskim powiedzial:
Ma pan racje, to nie jest Europa. Ci ludzie lepiej sie
czuli pod tym, kto karki im deptal i bil po pysku.
A prawicowe kluby sejmowe oswiadczyly, ze "odmowia wszelkiego poparcia"
gabinetowi stworzonemu przez Narutowicza, ze "podejma stanowcza walke o
narodowy charakter panstwa".
I dzis, prawie osiemdziesiat lat pozniej, takiego "narodowego charakteru"
domagaja sie dla Polski pralat Jankowski i jemu podobni.
Przeczytajcie uwaznie jego najswiezsza tyrade polityczna z ambony,
podczas mszy, w ktorej wzywa narod do "obudzenia" sie, w ktorej, pod
pozorem kazania, mowi:
Uwazam, ze sluszne sa telegramy, sluszne sa
teleksy, ktore przychodza do mnie, sluszne
sa glosy niezadowolenia, bo jednak nie mozna
akceptowac mniejszosci zydowskiej w naszym rzadzie.
"Bo jednak nie mozna akceptowac mniejszosci zydowskiej w naszym rzadzie"!
Tak uczy pralat, z ambony, w Polsce 1997 roku!
Usunieto "zapore", pozbyto sie "zawady", zmyto "hanbe narodu polskiego"
krwia Narutowicza, gdy, jak pisze Jerzy Topolski,
[...] tak zagrali na nacjonalizmie, ze Eligiusz
Niewiadomski, fanatyczny nacjonalista [...]
dokonal zamachu na swiezo wybranego prezydenta
podczas otwarcia wystawy w gmachu Towarzystwa Zachety Sztuk Pieknych w
Warszawie.
Pisze sie, ze dzialal sam, ale kto mial lub ma watpliwosci kim byli
moralni inspiratorzy zbrodni?
POGRZEB PREZYDENTA NARUTOWICZA
Krzyz mieliscie na piersi, a brauning w kieszeni.
Z Bogiem byli w sojuszu, a z morderca/ w pakcie,
Wy, w chichocie zastygli, bladzi, przestraszeni,
Chodzcie, glupcy, do okien - i patrzcie! i patrzcie!
Z Belwederu na Zamek, te/tnica/ Warszawy,
Alejami, Nowym Swiatem, Krakowskim Przedmiesciem,
Idzie kondukt zalobny, krepowy i krwawy:
Drugi raz Pan Prezydent jest dzisiaj na miescie.
Zimny, sztywny, zakryty choragwia/ i kirem,
Jedzie Prezydent Martwy, a wielki stokrotnie.
Nie odwracajcie oczu! Stac i patrzec, zbiry!
Tak! Za karki was trzeba trzymac przy tym oknie!
Przez serce swe na wylot pogrzebem przeszyta,
Jak Jego piers kulami, niech widzi stolica
Twarze wasze, zbrodniarze, - i niech was przywita
Strasznym krzykiem milczenia zalobna ulica.
Julian Tuwim
Skupialem sie dotychczas w tym opracowniu na antysemickiej i
antydemokratycznej roli prawicy w pierwszych wyborach prezydenckich,
zdominowanej przez endecje, i na jej moralnej odpowiedzialnosci za
zamordowanie obranego prezydenta.
Ale brak szacunku dla praworzadnosci, brak, ze sie tak wyraze, z mlekiem
matki wyssanego przekonania o wartosci demokratycznych procesow,
cechowal wtedy nie tylko endecje.
Niejeden historyk przypomina, ze demokratyczne rozwiazania, kompromisy,
uspokojenie sytuacji przed, podczas i po wyborach, nie bylo celem wielu
partii i ugrupowan.
Czytamy, np., o pilsudczykach:
Poglebienie chaosu oznaczalo dla nich szanse
pozaparlamentarnego siegniecia po wladze.
Pisal w grudniu Maciej Rataj, marszalek sejmu pochodzacy z PSL "Piast",
po przejeciu wladzy przez Narutowicza, w swym dzienniku:
Rozmowa dluzsza z Pilsudskim przekonywuje mnie, ze
jednak spokoju nie bedzie, bo jego zwolennicy nie
daruja tego, iz opluwano go przez cztery lata.
Dowodze, ze spokoj musi byc zachowany, bo latwo odwet
zaczac, ale nie wie sie, gdzie sie skonczy; nie jest
takze wskazane, by Pilsudski dawal sie wciagac w wir
walk, bo moze byc potrzebny na wypadek niebezpieczenstwa
z zewnatrz. Nie trafilo mu doprzekonania moje dowodzenie.
"My z I brygady - zaczal krzyczec - nie darowywujemy,
potrafimy w morde bic".
A tak pisze Jerzy Topolski:
Zabojstwo prezydenta Narutowicza uruchomilo z kolei
inne tlumy, ktore gotowe byly czynnie wystapic przeciw
endecji, co z kolei usilowali wykorzystac zwolennicy
Pilsudskiego dla przejecia wladzy,
Pogarda dla "sejmokracji" nie obca byla wielu Polakom. Pokutuje w nas
prostacka chec do radykalnego, doglebnego, natychmiastowego zalatwienia
trudnych sytuacji kosztem zgwalcenia demokratycznych zasad i powolnie
dzialajacych procesow, wymagajacych czasu, dobrej woli i kompromisu.
Prezydent mogl dzialac tylko w porozumieniu z sejmem, a tam dominowala
partyjna prywata i nienawisc. Salus respublicae suprema lex esto? Ejze!
Wrocmy do Topolskiego:
W zyciu politycznym wzrastal stan napiecia. Pogarszala
sie sytuacja gospodarcza, a ruch strajkowy ogarnial
kraj. Tymczasem rzad szedl coraz bardziej na prawo,
starajac sie ograniczyc wczesniej wprowadzone zdobycze
socjalne oraz pozwalajac Kosciolowi na zwiekszenie
jego wplywow.
Przypomina on nam, ze nie tylko u nas tak bylo:
Prawicowe tendencje w Polsce byly w pewnym stopniu
przejawem ogolniejszych przemian w owczesnej Europie
i reakcja na powojenny wzrost nastrojow rewolucyjnych.
W 1922 roku we Wloszech objal wladze, w wyniku
faszystowskiego przewrotu Benito Mussolini (1883-1945),
w 1923 roku mial miejsce podobny przewrot w Hiszpanii,
w 1926 w Portugalii, a w Niemczech miala miejsce
pierwsza proba dojscia do wladzy Hitlera (1889-1945) w
tzw. puczu monachijskim. W Bulgarii doszedl do wladzy
po zbrojnym przewrocie rzad Aleksandra Cankowa (1879-
1959).
Topolski podkresla zwiekszajacy sie stan posiadania Kosciola:
Miedzy 1919 a 1939 rokiem liczba biskupow wzrosla z 23
do 51, a ksiezy o 43% osiagajac stan prawie 13 tysiecy.
Pozycje Kosciola wzmocnil zawarty z 1925 roku konkordat,
o ktorym juz wspominalismy.
Liczebny wzrost kleru, ich posiadlosci i uprawnien, wieksza zarliwosc
zycia religijnego w Polsce, same w sobie nie musialy byc czyms zlym.
Dla poznania prawdziwej roli polskiego KK w ksztaltowaniu sie swiadomosci
politycznej spoleczenstwa, w formowaniu stosunku do mniejszosci
narodowych, a szczegolnie do Zydow w miedzywojennej Polsce, goraco
zachecam do przestudiowania (polecanej tez dawniej, i nie tylko przeze
mnie) ksiazki Ronalda Modrasa:
Modras, Ronald E., "The Catholic Church and antisemitism:
Poland, 1933-1939." Chur, Switzerland: Published for the
Vidal Sassoon International Centre for the Study of Antisemitism
(SICSA), The Hebrew University of Jerusalem by Harwood Academic
Publishers, 1994, xvi, 429 p.
Lektura ta umozliwi tez uplasowanie dzialalnosci pralata Jankowskiego
w historycznym kontekscie, co ulatwi zrozumienie reakcji na nia za
granica, i ocene reakcji na nia Kosciola w Polsce, tak, moim zdaniem,
niedostatecznej, ze az lek ogarnia.
Oba powyzsze artykuly oparte sa, m.inn., na:
"Drugiej Rzeczypospolitej poczatki" Andrzej Garlicki, Wydawnictwo
Dolnoslaskie, Wroclaw, 1996, z serii "A to Polska wlasnie";
"Prezydenci i Premierzy Drugiej Rzeczypospolitej", pod redakcja Andrzeja
Chojnowskiego i Piotra Wrobla, Zaklad Narodowy im. Ossolinskich, 1992;
"Polska: Losy Panstwa i Narodu", H. Samsonowicz, J. Tazbir, T. Lepkowski,
T. Nalecz, Iskry, 1992; "Historia Polski" Wydawnictwo KOPIA, Warszawa,
1994; Stanislaw Mackiewicz Cat, "Klucz do Pilsudskiego", Iskry,
Warszawa, 1992; Stanislaw Cat-Mackiewicz, "Teksty" (seria: Polska mysl
polityczna) Czytelnik Warszawa 1990; Wladyslaw Pobog-Malinowski,
"Najnowsza Historia Polityczna Polski", Gryf - S.P.K. Londyn 1984.
Norman Davies, "God's Playground", Volume II, Columbia University Press,
NY, 1982; "Najnowsze Dzieje Zydow w Polsce", red. Jerzy Tomaszewski,
opracowali Jozef Adelson, Teresa Prekerowa, Jerzy Tomaszewski, Piotr
Wrobel, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 1993.
tkg
________________________________________________________________________
Jurek Krzystek
LEV RAZGON: TRUE STORIES
========================
I.
==
Czytam wlasnie nastepujaca ksiazke:
"True Stories", by Lev Razgon (Dana Point, CA: Ardis, 1997).
Razgon jest jednym z weteranow zarowno bolszewizmu, jak i Gulagu.
Aktywnie propagujacy ustroj, aresztowany zostal jak inni w 1937 roku i,
jak sam pisze, nie wiadomo dlaczego, przezyl. Jest jedynym obecnym na
slynnym zjezdzie WPK(b) z 1934, bedacym przy zyciu (ok. 3/4 spotkala
nagla smierc w ramach Wielkiej Czystki).
Oto fragment rozdzialu "Niyazov" z ksiazki, ktory opowiada o przypadkowym
spotkaniu w 1977 roku na sali moskiewskiego szpitala z osobnikiem o tym
wlasnie nazwisku. Rozdzial ten odpowiada rowniez na moje wlasne pytania
i potwierdza, ze Gulag obejmowal nie tylko obozy pracy jak te opisane
przez Solzenicyna czy Conquesta, ale rowniez klasyczne obozy smierci.
(JK)
* * *
"Why have I described this stranger, this chance hospital acquaintance,
at such length? We were not together for long and then we returned to
our own different parts of Moscow. It was clear we would never meet
again. Yet I shall never forget that round face with its high cheekbones
and tiny attentive eyes. I could never have imagined that there, in ward
114 of the city's cardiology institute, I would at last find someone I
had waited several decades to meet. I had been waiting to find out
something that no one but he could tell me.
By then I had met hundreds of people who had been through our prisons
and camps. I had read dozens of books, both memoirs and historical
studies. But not one of those people and not a single one of the books
could tell me exactly how so many people had been murdered.
How did they actually do it? We know, down to the smallest detail, how
the Nazis carried out their killings. Everything is known--how they
rounded people up, took them away, dug the mass graves, gassed or shot
people and then destroyed the bodies.
But how did our killers do their work? How did they shoot people in
1937, in 1938, and thereafter? We know the classic scenario: a garage
with a car engine running to drown out the sound of the bullets; shots
in the back of the head; and a truck loaded up with bodies and driven
somewhere out of town. However, this amateurish method only remained in
use until 1937. After that, thousands and tens of thousands were being
murdered. The number of those condemned to "ten years in distant camps
without the right to correspondence" reached colossal figures. In some
cases it might be possible to resort to such exotic forms of mass murder
as the sinking of a barge loaded with prisoners. But they couldn't take
everyone to Vladivostok to dispose of them in this way. Evidently, there
were much simpler methods, closer to home.
For years I wondered constantly about this. The further that accursed
time receded into the past, the less hope I had of ever solving this
mystery. Yet all it required was a single meeting with one of the
"executioners," or whatever the official term was for such people. We
had to meet, and then I could learn from him how exactly it had been
done.
[Conversation with Niyazov]:
"What was Bikin? And where was it?"
"It's a railway station. Quite a big one."
"Where was the camp?"
"Fifteen kilometers from the station. There was once a military
base there, and the barracks and other buildings were still
standing. So they cordoned off the whole place with barbed
wire, built watchtowers, and set up a barrier and a checkpoint
on the road. There was only one road leading to it. No one
could drive or walk up to the camp. "
"Was it supposed to hold many people?"
"No, the camp wasn't very big, only for about 200-250 people.
But sometimes they'd bring a lot of people all at once and
then it held up to 300. They even turned the old canteen into
a barrack and put up board beds there. But it never became
especially crowded, they were only bringing in people for two
to three days, after all. And Bikin wasn't the only operation
of its kind. There was another at Rozengartovka, sixty
kilometers down the line towards Khabarovsk. And there were
operations like that in other places too."
Niyazov pronounced the word "operation" firmly and with a certain
dignity, as though it meant something important to him.
"You were a warder there?"
"That's right."
"What work did you do?"
"The usual. Twenty-four hours on duty, twenty-four off. During
the day you drove to the station to meet a train. You
collected the prisoners and took them back. Then you put them
in their cells. You would accompany the trusties when they
carried the soup canister and you'd stand by the food hatch
while they handed out the rations-like I said, the usual."
"But who shot them, then? Were there other people who did it?
Did they live at the camp?"
"There were never any other people It was us who shot them."
"How?"
"It was like this. In the morning we'd hand everything over to
the new shift and go into the guardhouse. We'd collect our
weapons, and then and there they'd give us each a shot glass
of vodka. After that we'd take the list and go round with the
senior warder to pick them up from the cells and take them out
to the truck."
"What kind of truck?"
"A closed van. Six of them and four of us in each one."
"How many trucks would leave at the same time?"
"Three or four."
"Did they know where they were going? Did someone read them
their death sentence before, or what?"
"No, no sentences were announced. No one even spoke, just,
'Come out, then straight ahead, into the van-fast"'
"Were they in handcuffs?"
"No, we didn't have any."
"How did they behave, once they were in the van?"
"The men, well, they kept quiet. But the women would start
crying, they'd say: 'What are you doing, we're not guilty of
anything, comrades, what are you doing?' and things like that."
"They used to take men and women together?"
"No, always separately."
"Were the women young? Were there a lot of them?"
"Not so many, about two vanloads a week. No very young ones but
there were some about twentyfive or thirty. Most were older,
and some even elderly."
"Did you drive them far?"
"Twelve kilometers or so, to the hill. The Distant Hill, it was
called. There were hills all around and that's where we
unloaded them."
"So you would unload them, and then tell them their sentence?"
"What was there to tell them?! No, we yelled, 'Out! Stand
still!' They scrambled down and there was already a trench dug
in front of them. They clambered down, clung together and
right away we got to work..."
"They didn't make any noise?"
"Some didn't, others began shouting, 'We're Communists, we are
being wrongly executed,' that type of thing. But the women
would only cry and cling to each other. So we just got on with
it..."
"Did you have a doctor with you?"
"What for? We would shoot them, and those still wriggling got
another bullet and then we were off back to the van. The work
team from the Dalag camps was already nearby, waiting."
"What work team was that?"
"There was a team of criminal inmates from Dalag who lived in
a separate compound. They were the trusties at Bikin and they
also had to dig and fill in the pits. As soon as we left they
would fill in that pit and dig a new one for the next day.
When they finished their work, they went back to the compound.
They got time off their sentence for it and were well fed. It
was easy work, not like felling timber."
"And what about you?"
"We would arrive back at the camp, hand in our weapons at the
guardhouse and then we could have as much to drink as we
wanted. The others used to lap it up-it didn't cost them a
kopeck. I always had my shot, went off to the canteen for a
hot meal, and then back to sleep in the barracks."
"And did you sleep well? Didn't you feel bad or anything?"
"Why should I?"
"Well, that you had just killed other people. Didn't you feel
sorry for them?"
"No, not at all. I didn't give it a thought. No, I slept well
and then I'd go for a walk outside the camp. There's some
beautiful places around there. Boring, though, with no women."
"Were any of you married?"
"No, they didn't take married men. Of course, the bosses made
out all right. There were some real lookers on the Dalag work
team! Your head would spin! Cooks, dishwashers, floor
cleaners-the bosses had them all. We went without. It was
better not to even think about it..."
"Grigory Ivanovich, did you know that the people you were
shooting were not guilty at all, that they hadn't done
anything wrong?"
"Well, we didn't think about that then. Later, yes. We were
summoned to the procurators and they asked us questions. They
explained that those had been innocent people. There had been
mistakes, they said, and--what was the word?--excesses. But
they told us that it was nothing to do with us, we were not
guilty of anything."
"Well, I understand, then you were under orders and you shot
people. But when you learned that you had been killing men and
women who were not guilty at all, didn't your conscience begin
to bother you?"
"Conscience? No, Naum'ich, it didn't bother me. I never think
about all that now, and when I do remember something... no,
nothing at all, as if nothing had happened. You know, I've
become so soft-hearted that one look at an old man suffering
today and I feel so much pity that I even cry sometimes. But
those ones, no, I'm not sorry for them. Not at all, it's just
like they never existed..."
(...)
The "special operation" at Bikin existed for almost three years. Well,
two and a half, to be more exact. It also probably had its holidays and
weekends-perhaps no one was shot on Sundays, May Day, Revolution Day and
the Day of the Soviet Constitution. Even so, that means that it
functioned for a total of 770 days. Every morning on each of those days
four trucks set out from Bikin compound for the Distant Hill. Six people
in each truck, a total of 24. It took 25-30 minutes for them to reach
the waiting pit. The "special operation" thus disposed of 15,000 to
18,000 people during its existence. Yet it was of a standard design,
just like any transit camp. The well-tried, well-planned machinery
operated without interruption, functioning regularly and efficiently,
filling the ready-made pits with bodies-in the hills of the Far East, in
the Siberian forests, and in the glades of the Tambov woods or the
Meshchera nature reserve. They existed everywhere, yet nothing remains
of them now. There are no terrible museums as there are today at
Auschwitz, or at Mauthausen in Austria. There are no solemn and funereal
memorials like those that testify to the Nazi atrocities at Khatyn,3
Salaspils or Lidice. Thousands of unnamed graves, in which there lie
mingled the bones of hundreds of thousands of victims, have now been
overgrown by bushes, thick luxuriant grass and young new forest. Not
exactly the same as the Germans, it must be admitted. The men and women
were buried separately here. Our regime made sure that even at that
point no moral laxity might occur.
And the murderers? They are still alive. Not all of them have had such
disappointments (comparatively speaking) as Niyazov. There were a great
many, of course, who took part in these shootings. There were yet more,
however, who never made the regular journey to the Distant Hill or the
other killing grounds. Only in bourgeois society are the procurator and
others obliged to attend an execution. Under our regime, thank God, that
was not necessary. There were many, many more involved in these murders
than those who simply pulled the trigger. For them a university degree,
often in the "humanities," was more common than the rudimentary
education of the Niyazovs. They drafted the instructions and decisions;
they signed beneath the words "agreed," "confirmed," "to be sentenced
to..." Today they are all retired and most of them receive large
individual pensions. They sit in the squares and enjoy watching the
children play. They go to concerts and are moved by the music. We meet
them when we attend a meeting, visit friends, or find ourselves sitting
at the same table, celebrating with our common acquaintances. They are
alive, and there are many of them. They're my age and younger. I am over
the shock I experienced in the hospital after listening to the stories
of that elderly murderer. To my horror, I discover that I feel no hatred
whatsoever towards him. He is no better or worse than the others. The
murderers are among us. And there is nothing we can do about it."
II.
===
Doczytalem wlasnie do konca i pozostaje przy opinii, ze jest to dobra
ksiazka. Dwa nastepne fragmenty, swiezo zeskanowane. Pierwszy dotyczy
problemu, ktory slyszalem w wielu dyskusjach, czy mianowicie sowiecki
system pracy przymusowej w lagrach pozwalal na przezycie i pod jakimi
warunkami. Razgon twierdzi, ze zasadniczym warunkiem bylo stanie sie
'funkcyjnym' w obozie (ang. temin 'trustee' badz 'trusty', pl.
'trusties'.) Praca fizyczna jako taka, na dluzsza mete rownala sie
wyrokowi smierci. Odp. fragment z rozdzialu "Strangers":
Timber-felling work as it was then, was simply murderous:
there were no chain-saws, no timber-haulage tractors and
no mechanical loaders. With good reason people in the
camps referred to such work as "slow" or "green
execution." It was not the consumptive intellectuals who
died fastest in the camps, because they had certain
skills and knowledge to offer. No, it was the sturdy
peasants who were accustomed to hard physical labor.
They all fell victim to the "big ration." They actually
did receive large portions of food. While ordinary
prisoners would get 400 grams of bread and a bowl of hot
water with some rye flour mixed in it, each morning the
forest worker would receive a further 600 grams of
bread, a bowl of the same slops, and another 200 grams
in place of a second course each evening. That was for
fulfilling his norm; for overfulfilling it, there would
be another "premium" of 200 grams. In all, the "big
ration" therefore amounted to almost one and a half
kilos of bread. It may have been raw and badly baked,
but it was real bread. For peasants who had lived in
semi-starvation for years this appeared an enormous
quantity, even without any cooked food. A man could
easily live on such a ration!
In fact it was impossible to survive if you were felling
timber. Our wise old doctor, Alexander Stefanov, told me
that the discrepancy between the energy expended in work
and that provided by the "big ration" was so great that
the healthiest forest worker was doomed to death by
starvation within several months. Quite literally he
would starve to death while eating one and a half kilos
of bread a day.
Rozdzial "Strangers" jest zreszta poswiecony 'obcym' w obozach, znaczy
ludziom nie-radzieckim, ktorzy sie tam znalezli. Razgon ma same cieple
slowa dla Polakow, ktorzy w tak pokaznych liczbach zasilili Gulag w 1939
roku.
Koncowe fragmenty ksiazki wracaja do problemu poruszonego poprzednio w
rozdziale "Nyiazgov": kto mianowicie zamordowal te miliony ludzi.
And what are the numerous petty clerks who drew up these
certificates with their falsified dates of death
compared to the thousands, even many thousands, alive
to this day who have always been precisely and
unequivocally termed "butchers." A report issued by the
Ministry of State Security in 1956, and never since
officially refuted, stated that from 1 January 1935 to
22 June 1941 alone, 7 million people were shot. A
million a year, in other words. (...)
However many executioners were needed to dispose of one
million people each year? For they not only prepared and
killed people but then they had to bury them in those
fearful mass graves and plant over them the trees that
were already waiting. Hundreds and thousands of people
were involved. Yet, extraordinary to tell, not a single
participant in any of these killings has been traced. On
12 April 1990 Procurator V. Zybtsev formally closed the
criminal investigation into the mass shooting of 157
political prisoners at Oryol prison on 11 September 1941
(the victims included Kamenev's widow, Olga Okudzhava,
Maria Spiridonova, Christian Rakovsky who was then
sixty-eight and Professor Pletnyov, sixty-nine). "It
proved impossible... to track down the participants in
this operation or to locate the burial place of the
condemned," he concluded. On 6 September Stalin gave the
order, two days later Ulrich and his assistants rapidly
passed "sentence" and a specially assembled team of
executioners was sent out from Moscow. At the prison
women sewed gags and forced them between the teeth of
the condemned prisoners... Not one of them could be
found. Well, perhaps it would be difficult to track down
any of those women assistants, though for decades our
heroic Chekamen and their successors have hunted and
found, in apparently the most remote locations, those
who served during the war in the German Sonderkommandos,
helping the Nazis to shoot and bury their victims. Those
criminals they found and ours... not a single one!
There was, incidentally, no need to search for the main
culprits. They are quite well known. In his legal
judgment, Procurator Zybtsev wrote, "Since the stated
legal decision was based on a decree of the State
Committee for Defense, at the time the highest authority
in the state, the actions of Ulrich, Kandybin and
Bukanov do not constitute a criminal act of any kind."
And the procurator decided to close the case. It merely
remains unexplained why, after the war, when a German
was arrested for having murdered old people and children
and quite logically answered, "Ich bin Soldat" (I was
under orders), that this argument was not taken into
consideration. The members of our troikas and the
thousands of Soviet executioners could and perhaps did
say exactly the same. To this day they remain nameless,
because no one has hunted them down. When they did go
through the pretense of locating them, it "proved
impossible" to find them.
Przytoczyl (JK)
________________________________________________________________________
Redakcja "Spojrzen": spojrz@info.unicaen.fr
Archiwa: http://k-vector.chem.washington.edu/~spojrz
Adresy redaktorow: krzystek@magnet.fsu.edu (Jurek Krzystek)
bielewcz@io.uwinnipeg.ca (Mirek Bielewicz)
Copyright (C) by J. Krzystek (1997). Kazde powielanie wymaga
zgody redakcji i autora danego tekstu.
_____________________________koniec numeru 159__________________________