Wspomnienia profesora Stanisława Hartmana czyta się jednym tchem, co ich zaletą jest i wadą, bo książeczka niewielka i trudno rozstawać się z towarzystwem mądrego jej Autora, który pisząc o czasach ponurych potrafi dzielić się z nami swą fascynacją dla urody życia. Hartman uczył się matematyki między innymi we Lwowie, pod tak zwanymi „pierwszymi sowietami”, a po wojnie wykładał na uniwersytecie wrocławskim. Lektura tych wspomnień przywodzi więc na myśl pamiętniki profesora Steinhausa, jednego z najwybitniejszych kolegów i nauczycieli Autora i nie tylko dlatego, że wraz z resztką obsady lwowskiego uniwersytetu znaleźli się Obaj po wojnie we Wrocławiu. Dzisiejszego czytelnika uderza przede wszystkim swoboda duchowa z jaką ci wybitni uczeni, znakomici przedstawiciele dwóch pokoleń zasymilowanych żydowskich rodzin i polskiej inteligencji zarazem, poruszają się w obrębie kultury literackiej. Nie potrafię ocenić osiągnięć naukowych profesora Hartmana w dziedzinie matematyki, ale nie ulega dla mnie wątpliwości, że gdyby poświęcił się był pisarstwu dorobek Jego byłby ozdobą polskiej humanistyki.

Kilka fragmentów tych wspomnień szczególnie mnie zafascynowało – stendhalowski opis błąkających się po polskich drogach we wrześniu 1939 roku tłumów ludzi a także unikalny, jak sądzę, opis współtowarzyszy czekających na śmierć w żydowskiej i cygańskiej celi na Pawiaku, z której cudem wypuszczono Hartmana na wolność. I całe mnóstwo celnych drobnych uwag i obserwacji – że „słowo ‘chleb’ znaczy to samo od Marienbadu do Władywostoku, a wymawia się je najczęściej, gdy desygnatu brak”; piosenka o Moskwie, śpiewana często przez Armię Czerwoną na ulicach Lwowa, którą, pisze Hartman, „usłyszałem kiedyś nagle w śródmieściu Warszawy w 1943 roku i myślałem, że śnię. To szedł oddział własowców”; czy wreszcie parę zdań wyjętych jakby ze strofy dobrego wiersza, zapisanych przed powrotem do Polski z zagranicy gdzie Autor znalazł się przypadkowo w chwili ogłoszenia stanu wojennego: „Trzeba będzie żyć ze znakiem nieprzejednania, ale i razem z tymi, którzy głosić będą pokorę udając, że tak im dyktuje rozum. Będą ustawy wbrew prawu, przepisy przeczące ustawom, rozkazy ślepe na przepisy i ślepi tych rozkazów wykonawcy. Surmy i głośny patos głuszyć będą płacz, przekleństwo i krzyk.”

Profesor Stanisław Hartman należał do pokolenia, które pisywało listy. Myślę, że czytelnicy tych wspomnień z wielką radością wzięliby do ręki tom, w którym spuściznę epistolograficzną Profesora udałoby się zebrać Jego przyjaciołom.

Jan T. Gross