Trzy źródła i trzy części składowe

polskiej inteligencji


Pierwsze źródło: Hugo Steinhaus


„Wspomnienia i zapiski”, [str.119-120], Aneks, Londyn 1992

Narzucono nam statut uniwersytecki. Postanowienia tego statutu były sprzeczne z ustawą. Kilkunastu z nas, z inicjatywy śp. prof. Negrusza zajęło się statutem; znaleźliśmy w nim kilkadziesiąt sprzeczności z ustawą i zaskarżyliśmy statut do Trybunału Administracyjnego, gdzie wygraliśmy sprawę. Potem przyszła sprawa brzeska (* we wrześniu 1930 roku), czyli uwięzienie posłów w twierdzy w Brześciu nad Bugiem, gdzie posłów tych bito, maltretowano i morzono głodem. Wielu z nas (i ja między nimi) podpisało protest brzeski. Doprowadziło to ministerstwo do białej gorączki, więc postanowiono opracować inną ustawę o szkołach akademickich, umożliwiającą kasowanie katedr wbrew woli fakultetów.

Najgorsze w tym było to, że autorytet profesorów w społeczeństwie był już zachwiany. Profesorowie, którzy obok pensji mieli znaczne dochody z egzaminów i z wykładów zleconych, nie zawsze usprawiedliwiali swój dobrobyt pracą naukową. Wielu z nich uprawiało ordynarną agitację polityczną, bądź to pisząc artykuły do prasy codziennej, bądź też organizując różne mafie polityczne, bądź też w końcu opanowując administrację zakładów i wydziałów, tak jakby to były prywatne folwarki. Skandaliczne sprawy kryły się, niestety, w murach szkół akademickich. Profesorowie mianowali swoje kochanki asystentkami (lub przeciwnie – czynili asystentki – kochankami), zabierali sobie wykłady zlecone, ten często jedyny środek do życia docentów. Opuszczali następnie wiele godzin, nie mogąc podołać tylu obowiązkom, po cichu podsycali anarchistyczne zapędy studentów, zwłaszcza z odłamu narodowo-radykalnego, a z katedr robili bastiony, z których mogli bezkarnie atakować znienawidzony sanacyjny rząd. Łamali obłudnie ręce nad zagrożoną „wolnością akademicką”, gdyż wiedzieli, że studenci i niemała część dorosłych, uważają autonomię akademicką za ustawę, która nie pozwala interweniować policji, gdy młodzież bije Żydów pałkami, zrywa wykłady i urządza co parę dni „strajki”. I tu właśnie kryło się niebezpieczeństwo z dołu. Młodzież demonstrująca przeciw Jędrzejewiczowi, sanacyjnemu ministrowi oświaty, rząd sanacyjny bojący się uderzyć tę młodzież, ale dający do zrozumienia społeczeństwu, że awantury są organizowane przez profesorów, w końcu ci profesorowie, powołujący się na święte przywileje autonomii i biadający nad losem nauki polskiej, która będzie zagrożona, jeżeli się zamknie do kryminału zbira zrzucającego koleżanki ze schodów – tak przebiegał atak koncentryczny uniemożliwiający nam spokojne i konsekwentne wykorzystanie świetnych możliwości, jakie dawała nam praca kilkunastu zdolnych i pracowitych ludzi.


Drugie źródło: Aleksander Wat


„Mój wiek”, [str.33], Czytelnik, Warszawa 1990

Wat: [...] On biedował bardzo i w związku z tym biedowaniem – a spotykaliśmy się codziennie – widziałem jak się komunizuje. Trzeba powiedzieć, że przeszedł już pewne ewolucje przedtem, bo niewiele zostało z tego arcysnoba z monoklem i z tym lokiem na czole, grasejującego i otoczonego panienkami, jakim się przedstawiał w Warszawie i w Krakowie. We Lwowie zbliżył się do jakiejś komunizującej grupy teatralnej, i już był przerobiony, i już znać w nim było tzw. zakałkę, jakieś ślady tej fermentacji ideowej. Przynajmniej kiedy ja z nim rozmawiałem w Paryżu. Ale – tego jeszcze nikt nie zanotował – jego komunizm stał się już taki absolutny właśnie w związku z Palę Paryż, z tą awanturą o Palę Paryż, kiedy władze francuskie go wydaliły za to i zrobił się krzyk. A Palę Paryż przy mnie powstał, z jego nieznajomości języka francuskiego. To dokładnie było tak, że Jasieński kiedyś wrócił do domu, ja tam u nich byłem na obiedzie, i z niesłychaną pasją i wściekłością mówił, że w księgarni widział na wystawie nową książkę Moranda Je brule Moscou. I wściekał się, i chodził wielkimi krokami po mieszkaniu, i przeklinał, i nie mógł się uspokoić, że Moskwa, którą on już właśnie… Ten łajdak, faszysta…

Miłosz: A on nie rozumiał, że bruler znaczy też co innego, szybko przejechać?

Wat: I w trzy, cztery dni później on mi opowiada fabułę powieści, którą chce napisać, Je brule Paris. Tak czasem powstają wielkie dzieła literatury. Wygnano go z Francji za Je brule Paris w 1929 roku.


Trzecie źródło: Gustaw Holoubek


Pismo „Charaktery”, czerwiec 2006, artykuł „Co to za czasy są?!”
http://kiosk.onet.pl/charaktery/1342516,1250,2,artykul.html

[Z Konwickim] Czasem oczywiście rozmawiamy o tym, co się dzieje. Krew nas zalewa na to, co się dzieje w polityce, ale nie zajmujemy się polityką jako taką, tylko charakterologią polityków – jeden wygląda na troglodytę, inny na psychopatę, tego trzeba wysłać do lekarza, i stąd się biorą oczywiście określone konsekwencje, bo przecież nie może małpa wymyślić poematu. Przytoczę taki obrazek obyczajowy, który moim zdaniem dobrze ilustruje to, co się teraz dzieje w polskiej polityce. W jednym z teatrów na próbie Kalina Jędrusik zapaliła papierosa. Na scenie nie wolno palić papierosów. Zbliżył się strażak i powiedział: „Proszę zgasić papierosa, bo tu nie wolno palić”. A Kalina jak Kalina – z wdziękiem odparła: „Odpierdol się strażaku”. I on strasznie się zamyślił, poszedł za kulisy i tam trwał jakiś czas. Potem nabrał powietrza, wrócił na scenę, ale tam już nie było Kaliny, tylko Basia Rylska. On jednak tego nie zauważył, bo oczy zaszły mu bielmem z wściekłości, i krzyknął do Rylskiej: „Ja też potrafię przeklinać, ty kurwo stara!”. Kompletnie zdumiona Basia pobiegła do Edwarda Dziewońskiego, który był reżyserem spektaklu, i powiedziała mu, że strażak zwariował, bo ją zwyzywał bez żadnego powodu. Dziewoński strasznie się zezłościł, poszedł do strażaka i powiedział: „A pan jest chuj!”. Przy czym strażak był inny. Więc tak wygląda życie polityczne w naszym kraju. Typowa komedia pomyłek, qui pro quo. Przepraszam za te wulgaryzmy, ale inaczej tej historii nie da się opowiedzieć.