Niemieckie formularze z powojennego Szczecina zapewne były jedynym papierem dostępnym dla mojego ojca. U dołu stoi:
„Definitiv” Kontroll-Buchhaltung. Berlin. Gesetzlich geschützt. Nachamung verboten. Formular 4

Nie wiem co owa „ochrona prawna” znaczyła – konfidencyjność czy potrzebę zachowania na zawsze. Tak czy inaczej, papiery zachowały się.

Przepisując tekst zachowałem ortografię oryginału. Nie wiem czy parę zwracających moją uwagę miejsc to błędy czy pisownia sprzed kolejnej reformy. Tekst ma mało poprawek i wykreśleń – sądzę że brak papieru zmuszał do staranniejszej redakcji w głowie.

Dla kogo ojciec to pisał? Być może dla mnie, choć miałem wówczas 4 lata. Być może dla siebie, żeby to usunąć z mózgu. Nie potrafię wyobrazić sobie jak oceniał szanse na przyszłe wystawienie tych uwag na publiczny ogląd. Tak, nie mogł przewidzieć, że jego syn będzie miał witrynę internetową.

 

 

Zbigniew Solecki

Rzut oka na antypolską działalność Litwinów i Białorusinów w latach okupacji hitlerowskiej.

Metody i środki, którymi dążyli Niemcy do eksterminacji ludności polskiej na terenie „Ostlandu” różniły się od taktyki stosowanej przez okupanta w Generalnej Gubernii. Na obszarach administracyjnie zaliczanych do G.G. hitleryzm występował zazwyczaj bez maski, stosując jawny terror, co możnaby określić mianem działania bezpośredniego.

Gdy chodzi natomiast o wrogą polskości działalność niemiecką na wschodnio-kresowych ziemiach przedwojennego Państwa Polskiego (ochrzczonych przez zaborcę łącznie z terenami sowieckiej Białorusi mianem Ostlandu) to dominowała tu zasada działania pośredniego. Niemcy weszli tutaj w mniej kłopotliwą rolę rozkazodawcy, sprawowali funkcję mózgu kierującego akcją ludobójstwa w stosunku do Polaków i Żydów. Haniebną rolę posłusznego narzędzia wzięli na siebie miejscowi Litwini i Białorusini.

Zbrodniarz niemiecki był dobrym psychologiem w danym wypadku. Znaną mu była dobrze podsycana w przeciągu ostatniego dwudziestolecia rządów Waldemarasa i Smetony na Litwie (przy współdziałaniu niemieckiego kapitału) nienawiść młodego pokolenia litewskiego do Polaków, bazująca na tradycyjnym sporze o Wilno.

Przewidywał też germański najeźdźca, że w mało oświeconym ludzie białoruskim zdoła rozpętać ducha szowinizmu, skierowanego przeciw „polskim panom”, wygrywając z jednej strony kompleks niższości, który odczuwał chłop białoruski wobec znacznie wyżej stojącego kulturalnie Polaka, z drugiej zaś strony – żonglując hasłem niepodległej Białorusi.

Co tłumaczyło przyjęcie przez Niemców w Ostlandzie taktyki „działania pośredniego”? Złożyło się na to wiele okoliczności. Między innymi: względna bliskość strefy frontowej nie dozwalała utrzymywać okupantowi odpowiednio silnych załóg wojskowych dla ekspedycji karnych ani też własnej administracji tak mocno rozbudowanej jak na terenie Gubernii. W tej sytuacji antagonizmy narodowościowe, podsycane odpowiednią propagandą, ułatwiały zadanie lokalnym führerom. Nie trudno było Niemcom, stosując odwieczną zasadę ciemiężców „divide et impera”, znaleźć wśród narodowości wrogich Polakom i Żydom, zarówno katów jak i szpiegów.

Nie bez znaczenia był też fakt, że Polacy – zwłaszcza w powiatach Wileńszczyzny zamieszkałej przez większość białoruską – stanowili element niejednokrotnie przydatny Niemcom dla zorganizowania sprawnej administracji cywilnej (w fazie początkowej), dzięki swej supremacji intelektualnej nad ludnością białoruską, znajomością warunków życia i wiedzy fachowej. Nie znaczy to, by inteligencja polska garnęła się chętnie do współpracy np. gospodarczej z germańskim zaborcą (a już w żadnym razie do politycznej współpracy), jednakże warunki materialne życia zmuszały nieraz Polaków do przyjmowania posady u niemieckiego pracodawcy.

Licząc się z czasową użytecznością tej grupy polskiej mniejszości narodowej na wileńskiej Białorusi Niemcom nieporęcznie było w pierwszych latach okupacji jawnie prześladować Polaków i tępić ich własnymi rękoma.

Co się tyczy Litwinów, którzy stanowili powolne narzędzie hitlerowskie należy w imię obiektywizmu zaznaczyć, że rekrutowali się oni właściwie nie z elementu miejscowego (w ścisłym znaczeniu słowa) lecz z ludzi nowoprzybyłych na teren Wilna w latach wojny z t.zw. Litwy Kowieńskiej.

Element ten, mający zaszczepioną dawno nienawiść ku polskości i zarażony bakcylami antysemityzmu łatwo dawał się wykorzystać władzom niemieckim do wszelakiej brudnej roboty.

Już w pierwszych tygodniach po wkroczeniu Wehrmachtu do Wilna miał miejsce znany akt prowokacji litewskiej. Oto w czerwcu czy też lipcu 1941r. na terenie szpitala kolejowego na Wilczej Łapie jakiś Litwin – prowokator oddał strzał do niemieckiego żołnierza i sam uciekł. Następstwem było natychmiastowe rozstrzelanie przez Niemców szeregu pracowników szpitala, rekrutujących się wyłącznie z Polaków. Między rozstrzelanymi „dla przestrogi” znalazł się znajomy mój Władysław Wolski, młody aplikant adwokacki, syn kolejarza wileńskiego.

Uliczne bojówki litewskie, zaczepiające i tłukące każdego, co śmiał odezwać się po polsku, były w pełni tolerowane przez Niemców. Żandarmeria niemiecka nie dostrzegała bojówkarzy – szaulisów. Jesienią 1941r. pracowałem w fabryce mebli na ul. Popławskiej na Zarzeczu. Gdy po pracy na nocnej zmianie powracałem do domu na Zwierzyniec z kolegami, szliśmy zawsze grupami po 3 – 4 ludzi, zaopatrzeni w dodatku w laski lub pałki. Była to konieczna samoobrona. Powracający bowiem samotnie nocą robotnik polski bywał zazwyczaj zaczepiany przez patrol litewski lub „tajniaka”, który żądał okazania dokumentów. Tajniak zagadywał robotnika zazwyczaj po polsku. Jeżeli zatrzymany odpowiadał po polsku to w momencie gdy sięgał do kieszeni po dokumenty dostawał pięścią lub kolbą rewolweru po głowie.

Wypadki tego typu były już w 1941r. zjawiskiem stałym; nieraz kończyły się śmiercią nieostrożnego Polaka.

Terror uprawiany przez Litwinów przy cichej aprobacie Gestapo przybierał też formy aktów zbiorowego gwałtu. Powszechnie znane byłym Wilnianom są napady młodocianych pałkarzy litewskich na publiczność polską wychodzącą z teatru „Lutnia” przy ul. Mickiewicza lub przed kościołem św. Kazimierza przy ul. Wielkiej. W tym ostatnim wypadku Litwini nie zawahali się nawet wtargnąć do wnętrza kościoła i tam urządzić bójkę.

Solą w oku były dla nich kazania i śpiewy w języku polskim. Codziennym zjawiskiem było też tłuczenie przez policję litewską gumową pałką po głowach kobiet i starców, stających w „ogonkach” przed żywnościowymi sklepami „Ruty”, „Pienocentrasu” i „Maistasu”.

Wszystkie wymienone akty gwałtu i prowokacji były jednak drobnostką w zestawieniu z innymi wyczynami Litwinów, narodu o którym mówiono, że służy równie dobrze Bogu jak i diabłu, byle „Maistas” dobrze prosperował.

Niewątpliwie wynikiem intryg litewskich było wzięcie przez Niemców 10-ciu zakładników z pośród znaczniejszych Polaków wileńskich (w ich liczbie prof. Pelczara i adwokata Engla), którzy następnie zostali rozstrzelani.

Największe „zasługi” w kollaboracji najnędzniejszego gatunku położyla zdobna w białe rękawiczki i pozłacane blachy u operetkowych kasków, mundurowa policja litewska. Ona to była ochoczą wykonawczynią masowych egzekucyj Polaków i Żydów, dokonywanych od 1941 do 1944r. w podwileńskiej miejscowości – Ponary.

Świadkowie tych egzekucji, którym udało się ujść z życiem z miejsca kaźni, twierdzili, że okrucieństwem policjanci litewscy przewyższali nawet Niemców, mogąc konkurować w sadyzmie z ukraincami. Rozbijanie żydowskich niemowląt główką o drzewo było częstym „sportem” tych, których ludność polska zwała pogardliwie „kałakutasami” (od litewskiego słowa: kałakutas = indyk).

Okrutnicy nie wiedzieli, być może, że sceny egzekucji filmowane były przez niemieckich operatorów, by pokazać dowodnie Zachodowi, że to nie „sprawiedliwi” Niemcy eksterminują Polaków i Żydów, lecz autochtoni – Litwini.

Białorusini.

W powiatach Wileńszczyzny zamieszkałych przez większość białoruską Niemcy znajdowali daleko mniej pachołków. Twierdzę to na podstawie ogólnej znajomości stosunków socjalnych, gospodarczych i politycznych w latach 1942 – 1944 w dwóch powiatach: dziśnieńskim (Głębokie) i postawskim, gdzie Białorusini byli naturalnymi gospodarzami ziemi.

Szeroki ogół białoruski polityką się nie interesował. Właściwa charakterowi Białorusina nieufność i przezorność wstrzymywała go przed bezkrytycznym uleganiem antypolskiej propagandzie niemieckiej. Poza tym białoruski chłop nie miał obiektywnych przyczyn do odczuwania nienawiści w stosunku do Polaka. Polacy byli tu mniejszością narodową, skupioną w miasteczkach a więc elementem, który nie stanowił konkurencji gospodarczej i nie stwarzał żadnej realnej groźby. Przeciwnie, w wielu sprawach inteligencja polska (bo ta głównie klasa społeczna zamieszkiwała miasteczka wileńskiej prowincji białoruskiej) pomagała radą lub czynem miejscowym chłopom. Kmieć białoruski ufał zatem raczej „polskiemu panu” aniżeli germańskiemu „wyzwolicielowi”.

Wizja niepodległego Polsce ani Rosji państwa białoruskiego nie czarowała ludności autochtonicznej. Chłop – Białorusin, świadomy własnej ciemnoty, nie mający naogół skrystalizowanego pojęcia własnej odrębności narodowej, wyśmiewał wprost na swoim podwórku ideę wolnej Białorusi.

Zdecydowanie wrogą zatem wobec Polaków politykę prowadziły tu raczej jednostki, karjerowicze „à la minute” o niewyraźnej przynależności narodowej – metysi białorusko-polscy. Wymienię kilku z nich najbardziej wysługujących się Niemcom. Na czele ich możnaby postawić niejakiego Łapyra, działającego na obszarze „Kreis Głębokie”. W przeszłości przedwojennej podobno agronom gminny na Wileńszczyźnie, zasłynął w latach okupacji jako polakożerca. Obmierzły ten pachołek hitlerowski, chuderlawej postaci karzeł w binoklach, wykorzystywał stanowisko naczelnika rejonu głębockiego dla denuncjowania Polaków. Za jego to sprawą aresztowany został i rozstrzelany przez Gestapo w 1942r. dziekan z Postaw a w rok później proboszcz z m-ka Woropajewo i szereg Polaków, administratorów upaństwowionych majątków ziemskich. W Głębokiem również podejrzaną rolę odegrywał rzekomo Polak, niejaki Lady, główny agronom i tłumacz zarazem przy głębockim „Landbewirtschaftungsgeselschaft – Ostland” (w skrócie: „L.O.”).

W rejonie Woropajewa (pow. postawski) polakożerczą politykę prowadził jako naczelnik rejonu inny „metys” nazwiskiem Biełazor. Chodziły słuchy, że osobnik ten był przed wojną naczelnikiem wydz. społ.-polityczn. w urzędzie wojewódzkim w Tarnopolu czy też Stanisławowie. Gorliwością służby w organizowaniu „nowej Europy” na powierzonym sobie odcinku przeszedł chyba tego ostatniego naczelnik rejonu duniłowickiego Korabionek. Aktualnie Białorusin - przed wojną polski nauczyciel szkoły powszechnej w tymże powiecie postawskiem. Korabionek nie ograniczał się do denuncjatorstwa, ułatwiania Niemcom łapanek na przymusowe roboty i.t.p. ale też zainicjował ku chwale swej nowej białoruskiej ojczyzny akcję białorusyfikacji Polaków. Rozpoczął tę akcję z sposób równie prosty jak naiwny. Oto zlecił sołtysom, by przy sporządzaniu powszechnego spisu ludności w r.1943 zapisywali automatycznie wszystkich mieszkańców jako Białorusinów. W rezultacie księga ludności rejonu w Duniłowiczach wyglądała następująco: w rubryce „narodowość” przy pierwszym od góry nazwisku wpisano „Biełarus” a dalej już do końca księgi następowały w tej rubryce cudzysłowy, oznaczające „ditto” lub „to samo”.

Kto śmiał później protestować nie otrzymywał wogóle dowodu osobistego, co już w czasie wojny stwarzało poważne niebezpieczeństwo (jednostka podejrzana politycznie) i spotykał się z szeregiem wszelakiego typu szykan.

Wymienieni wyżej, to były czołowe osobistości na terenie powiatów dziśmieńskiego i postawskiego (w/g polskiego polskiego podziału administrac. b. wojew. wileńskiego) ruchu białoruskiego, nastawionego na zagładę Polaków przez hitleryzm.

Ważna była poza tym rola t.zw. Schwarzpolizei, czarnej policji białoruskiej pod dowództwem żandarmów niemieckich. Były to w znacznej części wściekłe psy, gryzące zresztą zarówno Polaków jak i białoruskiego chłopa nieraz z własnej inicjatywy, po prostu dla łupu.

Celowali też czarni policjanci w okrucieństwach, popełnianych na ludności żydowskiej, spędzonej w ghetta w Głębokiem i w innych miejscowościach. Zbrodnicza działalność ich była jednak tak rozległa, że wymagałoby to omówienia w oddzielnym szkicu.

Jakiby wyprowadzić można było wniosek końcowy o sytuacji Polaków w Ostlandzie?

Ujmując rzecz najogólniej możnaby postawić dwie tezy:

  1. prześladowanie polskości i akcja eksterminacyjna w Ostlandzie nie miały przeciętnie tak masowego charakteru jak w „Generalgouvernement”.
  2. Polacy przeżywający okupację hitlerowską na ziemiach wschodnio-kresowych mieli o tyle ciężej niż w centrum kraju, że dławiły ich zawsze podwójne kleszcze: niemieckie i litewskie, niemieckie i białoruskie lub niemieckie i ukraińskie.

16/8/47r.