Adam Śmiarowski

Who is who w PAJAC-u

25 grudnia 2008

Zalim się spodziewał,
Że będę wspomnieniami zgon zimny zagrzewał?


Schwytał mnie kiedyś mój znajomy dyrektor Muzeum z miasteczka Brodnica i tajemniczym szeptem poinformował, że poszukiwany jestem przez Brazylijczyków lub innych cudzoziemców, którzy zadzwonili do jego Muzeum i próbowali się o mnie wywiedzieć. Uspokoiłem dyrektora Marciniaka, że jest to zupełnie normalne i nawet w Brazylii wiedzą, kto trzyma ewidencję zabytków i eksponatów. Drobny fakt, że dyrektor Marciniak specjalizuje się w neolicie i brzydzi się wszystkim co ma mniej niż 6000 lat, widocznie nie jest tak powszechnie znany za Wielką Wodą. Po tym zapewnieniu Muzeum uznało za właściwe przekazać me namiary i tak oto miałem ogromna przyjemność poznać Andrzeja Soleckiego. Szlachetny ten człowiek wygrzebał skądsiś większość zapisów e-pisemka, które było miłą dystrakcją dla rozrzuconej geograficznie a integrowanej tworzącą się wtedy siecią internetową skomputeryzowanej części diaspory polskiej, proweniencji głównie naukowej.

Na miarę możności dotarcia do zaśniedziałych archiwów pomogłem Andrzejowi skompilować braki, które on pracowicie ułożył i wirtualnie udostępnił. Mnie natomiast zobligował do komentarza, który by opisał krótko, kto i co dołożył do krotochwil tworzonych ad hoc sobie a muz(e)om. I tak oto spisałem poniższe didaskaliom. Jest wygrzebane z pamięci i tyle właśnie warte co pamięć…

Rok to musiał być 1989, kiedy na pan-akademickich łączach BITNET pojawiła się lista o wdzięcznej nazwie POLAND-L. Do tej oto listy namówił mnie matematyczny probabilista, Janek Rosiński.

Akcja się działa w Tennessee, Bożej Krainie, mlekiem, miodem, bimbrem i marihuaną płynącej, gdzie byłem lokalnym farmerem i globalnym naukowcem. Wymyślałem ci ja jakieś niestworzone wynalazki, opracowywałem własne technologie, modele pamparampam, próbowałem uwiązać analizę funkcjonalną do jarzma aplikacji bardzo praktycznych. Płodziłem dzieci oraz kreacje intelektualne. Język polski był wciąż wpisany w korę i w osierdzie, ale używany sporadycznie. Dnie i noce były wypełnione po krawędzie. Zrozumiałe więc, że lista dyskusyjna o de Marynie, wyrywająca dzień w noc godziny i godziny, była bardzo potrzebna. Nigdy bowiem nie ma się tak dużo czasu, jak wtedy, kiedy się nie ma czasu w ogóle.

Skrzyło się, jarzyło na liście, uczeni, fanatycy, czubki, abnegaci, nieszczęśni exules i nieliczni chwilowi wychodźcy kruszyli dzidy o Sprawę Polską przede wszystkiem i o inne sprawy zaraz potem. Wirtualna konwersacja budziła zgoła realne emocje. Kwitły hybrydowe przyjaźnie, sojusze i animozje. I w takim tyglu urodził się na zapusty 1990 PAJAC.

Pierwszy numer miał incydent z Waldkiem Koczkodajem, zapalczywym Kanadyjczykiem z tundry Sudbury, który przesłał kilka wiców zamieszczonych na końcu numeru w oryginalnej niemal edycji Waldka. Drugi numer jest wyraźnie przesycony atmosferą dyskusji sieciowych. W Kabanecie występują nasi ulubieńcy, zacietrzewieni dyskutanci Poland-L. Mamy tu Jurka Pawłowskiego (bodaj animatora listy), niestarannie ukryte nazwiska uczestników takich jak Minor, Pasterko, Mazur – i mniej lub więcej przetworzone ich odezwania. Cytowany z pamięci utwór śpiewał w Oliwie w 1981 (a może w Opolu?) roku jegomość z brodą, którego nazwiska nie wiem (Długosz?). Wynurzenia Kazka Duperasa oparte są głównie na listach Bogusia Sarneckiego z Warszawy. On też jest cytowany w kalkulacjach Kazka Duperasa w numerze 3. Ten numer tu i tam trąca jeszcze o sprawy sieciowe i POLAND-L, która jest wszak platformą Pajaca.. Pojawia się w tym czasie USENET, i stamtąd jakby wychyliło się Święte Oburzenie, czego skutkiem była publikacja podorabianych kawałów etnicznych o Polakach – skądinąd dobrych. Ale jest także historyczne już kabanetowe „Wesele AD 1990”. No a w tle cały czas echa świata i Polski.

Numery 4-7 nadawane są wciąż z Tennessee. Kabanet wyraźnie się wyrabia. Pojawia się pierwszy błysk stołeczny – rozmowa w samolocie do Waszyngtonu i już na lotnisku zapisana na serwetce. Nadchodzi numer 9 pisany już w Waszyngtonie, z CUA, no i pierwsza przechadzka po Waszyngtonie rozpoczynająca cykl Waszyngtońskie Noce.

Kolejny numer, 10, wyszedł w czasie bodaj wyborczym. Werset chacharów: „Przeżyliśmy bolszewika, przeżyjemy elektryka” dotarł marnymi jeszcze wtedy łączami do Polski. W wiadomościach z kraju pojawia się określenie z listu od Jeremiego Przybory, który pisał mi o coraz uboższych emerytach w coraz wolniejszym kraju. Geneza śpiewki „Możesz bywać mój chłopie …” (melodia jakby sama wyszła, ta sama co w „Czatach” – „Z ogrodowej altany wojewoda zdyszany …”) jest taka:
Gdzieś w 1990 roku Tomek Sendyka, naonczas doktorant UP w Philadelphii, ruszył był z Marcinem Bodnarem (wtedy Cornell U.) w świat, wleźli na Aconcaguę, powłóczyli się tu i tam, po czym Tomek pojechał do Polski. Tam spotkał kuzyna z Obidowej, któremu z zapałem opowiedział o swoich peregrynacjach. Kuzyn ów słuchał, gębę rozdziawiał, kręcił głową z niedowierzaniem, wreszcie zapytał rzeczowo: „I to wszystko? Takeście sobie chodzili i nic?” „A coby jeszcze?” – odparł zdumiony Tomek. Kuzyn machnął ręką: „U nas nie przeszedłbyś z Rabki do Obidowej, żebyś nie dostał dwa razy wpierdol!”
W numerze 11 pojawia się w stopce Krzysiek Koźmiński z Karoliny Północnej, który dostarczył mi wiele zwrotek przyśpiewek studenckich. Politykę też jakby czuć, jest pean o guano peru – tak, to nasz człowiek z Toronto, Stan! Jego teczka i pomysły służb jawnych, tajnych i dwupłciowych…

W ostatnim numerze roku pierwszego mamy wiele cudzesów. Zaczyna się od Kabaretu Starszych Panów. Jeremi Przybora otrzymywał ode mnie PAJACa w wersji papierowej, gdyż jako człowiek kulturalny nie był przyłączony do sieci. Przysłał mi gdzieś o tej porze swoje teksty do Waszyngtonu i zacząłem je sobie i innym przypominać z przyjemnością. Jest także Jacek Kaczmarski tłumaczący hymn Basków i oryginalne wypisy z mojego szkolnego pamiętnika (z oryginalnymi podpisami też!). I jakieś spisane z ludowej kartki życzenia.

W numerze 13 (acha!) kołysanka kojąca – wspominek wypadku córki mej Magdy, która nadziała sobie oczko na widelec. Kinga i Wojtek z dzieciątkami mieszkali wtedy w Rancho Santa Margarita niedaleko LA. A pieśni studenckie dostarczał tu i do następnego numeru Druh Krzysiek Koźmiński. Kilka brakujących zwrotek o Juriju dopisałem w tajemnicy, nie wiem czy bym zidentyfikował które. Krzysiek zapewne tak.

Numer 16 ma pastiche z „Brave New Word” Huxley’a i wspominek śmierci Jerzego Kosińskiego, który przydusił się torbą plastikową – sic transit gloria mundi. Kabanet jest niemal żywcem wzięty z pewnego trzeciomajowego zjazdu polonijnego, który odbył się w audytorium wydziału architektury CUA w Waszyngtonie. W następnym numerze bardzo mi bliskie „Uwagi nt. Zachodniej Wirginii” dedykowane memu przyjacielowi Markowi Lampelowi z Nowego Jorku. Gdy je tak czytam w Boże Narodzenie AD2008, zwłaszcza ostatnia przyśpiewkę Wiecnie Głodnego Juhasa, tak zamyślam się nad przewagą kulinarną polskich niewiast – uber alles!

Kuplety są wg pomysłu, rytmu i rymu Jerzego Dobrowolskiego. Przyśpiew studencki o tow. Leninie czemuś nie zawiera pięknej zwrotki:
„Nasza wycieczka przytargała dziś trofeum
Czerwone ucho podpieprzone w mauzoleum…”
(Przypis AS: Autorem „A ty maszeruj” z numeru 17 („I cała nocka pełna jest polucji na samą myśl o wielkim wodzu rewolucji”) jest Gabryś Ławit, kiedyś z Wrocławia, później z Danii.)

Z kolei znalazłem w numerze 18 fraszki, które mogą być Tadeusza Wittlina – ale dlaczego nigdzie o tym nie wspominam? A w numerze 20 jest także jakby Tadziowe „Orzeł czy Rzeszka” W 22 cytat z Makuszyńskiego – czy aby nie z pamięci Tadzia? A Tadzia już nie zapytam …

„Pieśń dziadkowa” z numeru 19 jest oryginalnym zapisem z roku 1980, którego chyba nigdzie przedtem nie publikowałem. W stopce numeru 20 pojawia się Maciek Zembaty, który na kilka dni zatrzymał się u mnie w Waszyngtonie. Piosenkę „Wierzę w ciebie kobieto ostatnia” zostawił mi na karteluszku, ale bodaj zrobił kopię. Dopisek o wspomnieniach z Nebraski i Iowy jest do muzyki Lenniego Cohena z Toronto, którego Maciek tłumaczył i śpiewał pięknie tak …

Błąd w pieśni z Nowego Jorku – „pod statuą skisły BRUD”. Pojawiają się czemuś moi przyjaciele związani z kościołem katolickim – Stachu (werbista) i Hiacynt (redemptorysta).

„Pro Publico Bono” w numerze 23 powstało z czystej inspiracji – pamiętam jeno moment kończenia zapisu. Zawsze aktualny tekst, był używany do monodramu w Krakowie bez komentarza i publika się nie zorientowała. A w numerze 24 przyśpiewka o babie i farosie jest bodaj od Tadeusza Wittlina, który pojawia się w składzie redakcji pod swoim starym pseudonimem jeszcze z Qui Pro Quo i Cyrulika Warszawskiego – Tadzio Tadzio. Stopień wojskowy wziął się z pewnej historii wojskowej, gdzie sierżant zwracał się do Tadzia Tadzia per podchorąży Witolin. Tadeusz Wittlin – podobnie jak Jeremi Przybora – uczestniczył w Pajacu poza siecią. Mieszkał w samym centrum Waszyngtonu Kiedyś zaniosłem mu Powerbook i próbowałem namówić na używanie tej maszyny do pisania. Tadzio grzecznie odmówił. Powiedział wtedy: „Kiedy już będę wiedział jak się pisze nie będę wiedział co pisać.”

W tym samym numerze piosenka wielkanocna „Pan Tańca” jest tłumaczeniem z angielskiego. List z biura prawnego jest oryginalny – z wyjątkiem nazwisk.

Numer 25 powstał po pobycie w Polsce – po raz pierwszy od czasu stanu wojennego. Zalim myślał, że kiedyś jeszcze ujrzę pola malowane zbożem rozmaitem? Fraszka o czyżykach zapewne powstała z obserwacji. W Pacewie u Jeremiego Przybory poszedłem w czas poobiedni na druga stronę Pilicy. I gdy Jeremi słodko spał, ja łaziłem zachwycony po łąkach i znalazłem róg kozy Amaltei. I te strofy o błędnym tytule En Passent. Z innych utworów fraszka „Zemsta Redaktora” jest Tadeusza Wittlina, „Zemsta Redaktorki” jest moją odpowiedzią.

W numerze 26 wszystko z części archiwalnej podpisanej rokiem (1933) jest Tadeusza Wittlina. Co do rybek (tworków pisanych dla złapania rytmu właśnie pisanej muzyki) to nie mam pewności. Dwie ostatnie na pewno są Wojtka Grzesika. Druga jest Juliana Tuwima (z pamięci Tadzia Tadzia). W takim wypadku pierwsza rybka będzie moja.

W numerze 27 „Modlitwa heteroseksualisty” jest jakby dopełnieniem „Piosenki heteroseksualisty” Jeremiego Przybory (Róża, Gencjana, Dziewanna). Kabanet „Diagnoza” jest zapisem historyjki dr n.med. Wojtka Grzesika z pewnej konferencji naukowej medyków. Andante appasionato to echo przygody pewnej romantycznej pary z Wirginii, wtedy głośnej w USA. Zazdrosna niewiasta usunęła nożem kończynę, którą widać uznała w ferworze za najbardziej winną swego cierpienia. Może nawet nazywała się Judith Babbit? A może jednak Lorena?

Grób Agamemnona z numeru 28 jest zadziwieniem nad mozolnym trudem Pana Gintrowskiego, którego nieporadne rymy gdzieś mnie dopadły na antypodach Polszczyzny. W tym też czasie wdepnąłem w jakieś Poważne Zgromadzenia Polaków i nadziwić się nie mogłem nieudolności działania i myślenia wspólnego, społecznego. Principia Congressorum pochodzą z tamtych obserwacji. Fraszka o niani jest z oryginalnym podpisem sprzed wojny: Apolinary Tonieja. Tadzio Tadzio nigdy mi nie ujawnił, kto był autorem. Czy ma to sznyt Wieniawy? Wiem od Tadzia, że Cyrulik Warszawski publikował utwory Bolesława Wieniawy Długoszowskiego, ale bez ujawniania autora (oficer WP nie mógł robić niczego niewłaściwego – a wypisywanie pierduł było i jest niewłaściwe, chyba że są to e-pierduły…)

I taki był Schwanengesang. Po tej dacie zamknąłem światową część życia i ruszyłem tak jak stałem do Kraju Ojców i Matek. Skończył się czas sieciowej zabawy – czekała Polska: do zbudowania, do objęcia, do kochania …

I z tej Polski, z pociągu mknącego w niebyt dni najkrótszych, Was wszystkich świątecznie (AD2008) pozdrawiam …